— Co to oznacza?
— Zdobyli dodatkowe Klucze w trakcie walki w Sali Rady. Chciałaby, żebyś wziął jeden.
— A niech to diabli — gwizdnął Harry. — Członek Rady.
— Nie — odmówił Edmund po chwili namysłu. — Powtórz jej, że moje miejsce jest tutaj. Zanim zrobimy cokolwiek innego, musimy się odbudować. Ona potrzebuje mnie tutaj. Powiedz jej: strategicznie, nie taktycznie.
— Zrobię tak — odparł awatar, znikając.
— Cóż to u diabła znaczyło? — zapytał Harry, opierając się na starszym wojowniku. — Niech to diabli, ależ to boli.
— No cóż, chodźmy znaleźć ci jakiś anestetyk — zaproponował Edmund. — Na szczęście nastawiłem niedawno trochę likieru z ziarna. Powinien być już dojrzały.
— Brzmi nieźle.
Przekuśtykali do domu, a następnie do kuchni, gdzie Edmund posadził Harry’ego na jednym z krzeseł i zaczął otwierać szafki.
— Pierwszą rzeczą, jakiej potrzebujesz, jest uzupełnienie płynów — zaczął, przesuwając butelkę po stole. — W takim razie księżycówka.
— To cudownie — ucieszył się Harry, pociągając głęboki łyk błękitnego napoju. — Wszystko przepadło!
— Na to wygląda.
— Nie mogę wrócić do domu — zauważył Harry, pociągając kolejny łyk.
— Nie, chyba że możesz dojść pieszo do Londynu. Robert budował statki z epoki, nie ze średniowiecza, słupy i barkentyny, tego rodzaju. Może będzie w stanie zawieźć cię do domu.
— Daneh? Rachel?
— Żadnej komunikacji — odpowiedział Edmund, pociągając księżycówki. — Nie mam jak sprawdzić. Przypuszczam, że gdybym przyjął ofertę Sheidy…
— To…
— To się dzieje na całym świecie, wszędzie — zimno stwierdził Edmund. — Nie tylko mojej rodzinie. Wszystkim rodzinom. Pomyśl, jak źle musi wyglądać sytuacja. Jesteśmy w pokoju, który został zaprojektowany do istnienia bez zasilania. Pomyśl o Fukyamie w jego cholernym latającym zamku!
— Au, cholernie celna uwaga. I zostajesz tutaj?
— Przede wszystkim: możesz sobie wyobrazić lepsze miejsce? — Edmund wskazał ręką na budynek. Na zwisające spod sufitu szynki i warkocze cebul. — Gdzie miałbym iść?
— Drogą na południe, szukać Daneh i Rachel?
— Może — westchnął. — Ale… Ludzie wiedzą, gdzie jest to miejsce. Czy zdajesz sobie sprawę, jak to rzadkie, że ktoś może znaleźć miejsce na mapie? Ludzie będą tu przychodzić. Termin jest równie stary jak „niewolnik” i „chłop”, ale będziemy tu mieć „uchodźców”, docierających po istniejących drogach.
— „Wszystkie drogi prowadzana Jarmark.”
— Cholernie blisko wszystkich pozostałych. Więc chciałbyś zostawić tu Myrona c zy Tarmaca.
— Nie.
— O to właśnie mi chodziło, kiedy mówiłem, że Sheida myśli taktycznie. O ile jedna ze stron nie wygra natychmiast, to… ta wojna, używając starych terminów, będzie się przeciągać. A jeśli tak, to lepiej, żeby ktoś był na ziemi, zbierając kawałki. Myślę, że moje miejsce jest tutaj, a nie na straży przy jakiejś cholernej elektrowni fuzyjnej.
— A jeśli wygra Paul?
— Wtedy do mnie będzie należała zemsta.
— Przypuszczam, że na to zasługiwałam — westchnęła Rachel, przesuwając swoją wywernę.
Trójwymiarowa szachownica przedstawiona była w postaci dużego hologramu zawieszonych w przestrzeni platform. Różne figury mogły poruszać się na wielorakie sposoby i nie wszystkie były sobie równe. Silniejsze przeważnie mogły przesuwać się tylko w poziomie, przechodząc do wyższych lub niższych siatek wyłącznie w określonych punktach. Latające pionki, podobnie jak opadające fale smoków, mogły przemieszczać się w górę i w dół do woli, nie wolno im było za to niszczyć lądowych figur. Tym razem jednak jej wywerna wylądowała na jednym z pionków Marguerite stojącym w strategicznym punkcie, a wywerna mogła zabić pionka. Rozgorzała krótka, zażarta walka, po której pionek zniknął z planszy i pojawił się obok niej, obok Rachel.
— To głupie — odpowiedziała Marguerite, wyciągając jedną z eterycznych dłoni i nakazując ruch swojej smoczycy. — Jesteś praktycznie dorosła! Powinnaś móc kontrolować własne ciało. Kontrola ciała to podstawa wszelkiej kontroli. Jeśli nie masz władzy nad własnym ciałem, nie masz niczego. Popatrz na mnie.
— Ale twoi rodzice zgodzili się na Przemianę w nanity. Mama nie zgadza się na żadną modyfikację. To znaczy, ona poważnie wierzy w to „całkiem naturalnie”, wiesz?
Wieża Rachel przesunęła się o jedno pole, ustawiając się na pozycji szachującej wieżę Marguerite. Wcześniej na drodze stał pionek.
— Ale stara sztuczka — prychnęła Marguerite, patrząc na planszę. — Obawiam się, że będę musiała zacząć używać programu przy graniu z tobą. Za chwilę znów mnie pokonasz.
— Przepraszam, Marguerite. — Rachel uśmiechnęła się. — Ale, cóż, jesteś o tyle lepsza we wszystkich zabawach fizycznych, że sprawiedliwe jest, żebym była lepsza w szachach.
— Pewnie tak — westchnęła nanitowa dziewczyna. — Szczerze mówiąc… to całe bycie nanitami wcale nie jest takie, jak myślałam. To znaczy… To jest zupełnie inaczej, wiesz? Nie mogę już iść w niektóre miejsca, do których często chodziłam. Nie czuję… tak samo. Emocje wydają się… nienaturalne, wiesz?
— No cóż, nie bardzo — odparła Rachel, patrząc na przyjaciółkę. — Ale…
— Rach… — powiedziała Marguerite wykrzywiając twarz. — Rach… coś jest nie tak… — Marguerite wyciągnęła do przyjaciółki rękę, która zaczęła znikać. — Rach… proszę… pomóż… mi…
Rachel wychyliła się do znikającej dłoni Marguerite, zastanawiając się, co mogło się dziać. Jednak zanim sięgnęła do niej przez potężną planszę, Marguerite zanikła całkowicie. Po chwili na jej miejscu leżała już tylko kupka niebieskawego pyłu.
— Marguerite! Marguerite?! MAMO!
* * *
Gdy zawiodło zasilanie jej narty siłowej, Donna Forsceen odkryła nagle, że z prędkością prawie czterdziestu kilometrów na godzinę pędzi po płaskim łuku w stronę powierzchni wody. Ponieważ nie spodziewała się faktycznie w nią uderzyć, wstrząs prawie pozbawił ją świadomości. Rozpaczliwymi ruchami wydobyła się z powrotem na powierzchnię, ogarnęła wzrokiem olbrzymi bezmiar wody i zaczęła krzyczeć.
— Dżinn! — krzyknęła, pływając w kółko. Nigdy nie była szczególnie dobrą pływaczką, nie było to konieczne, jeśli odpowiednio wykorzystywało się moc, ale w tej chwili zdawało się, że nic nie funkcjonuje.
— Dżinn! — zawołała po raz drugi, unosząc się na plecach na falach i życząc sobie, by pole siłowe pchnęło ją w stronę Hawajów, sto mil na pomoc. Wciąż nic się nie działo.
— Dżinnie? — powiedziała ciszej, rozglądając się wokół. Nadeszła fala, zalewając jej twarz. Znów zapadła pod wodę, a potem machając rękami, wydostała się na powierzchnię i ponownie rozejrzała się zrozpaczona. — Ktokolwiek? Pomocy — wyszeptała.
* * *
— To samo działo się na całym świecie, jako że w jednej chwili cała dostępna energia została przekierowana do walki między dwiema frakcjami Rady. W związku z tym każda istota, która nie miała przypisanej sobie określonej puli energii, a jej wymagała, znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Badacze w fotosferze słońca zniknęli, zanim zdążyli się zorientować, że cokolwiek zawiodło, podobnie jak pracujący w komorach z magmą. Nurkowie w głębinach oceanów, których przetrwanie zależne było od osobistych pól ochronnych, osoby unoszące się w powietrzu bez skrzydeł, tysiące ludzi na całej planecie znalazły się nagle w sytuacjach, w których bez energii nie mogły przeżyć.
Читать дальше