— To tylko uszkodzony mięsień — stwierdził Edmund, marszcząc czoło.
— To cholernie bolesny uszkodzony mięsień — odpowiedział Harry, siadając, Jako że minęły efekty szoku i zaskoczenia. — Czemu nie otacza jej chmura naprawcza? Czemu to boli?
— Dlaczego ten cholerny miecz w ogóle się przebił? — retorycznie zapytał Edmund. — Służący. — Odczekał chwilę, potem zmarszczył czoło. — Służący!
— Dżinn? — wyszeptał Harry. — O cholera. Dżinn! — Nie było odpowiedzi Żaden głos nie odezwał się z powietrza i nie pojawiła się projekcja.
Edmund rozejrzał się wokół. Byli na placu treningowym za kuźnią, jednym z trzech, którymi dysponował. W końcu pokręcił głową i chwycił mocno Chambersa pod ramię.
— Trzymaj to ręką, a ja pomogę ci się dostać do kuźni.
— Dobra — słabo odpowiedział Harry. — Nie czuję się jakoś szczególnie dobrze.
— To szok — wyjaśnił Talbot, prowadząc osłabionego przyjaciela do budynku, — Musisz się z powrotem położyć. — Najpierw posadził wojownika na ławce, potem położył na podłodze trochę skórzanych płacht i opuścił go na nie.
— Carborundum!
— Nieszczególna sytuacja, co, mięśniaku? — zapytała SI, wystawiając głowę z wielkiego pieca.
— Co się u diabła dzieje? — Edmund gorączkowo usiłował znaleźć coś stosunkowo czystego na zabezpieczenie rany. W końcu zdecydował się na świeży kłębek ścinków badwabiu i przycisnął je do rozcięcia na nodze Harry’ego. — Czemu odpowiadasz, a dżinny nie?
— Sieć nie działa — poinformowała SI. — Rada walczy między sobą. Odciągają do tego całą moc, całą dostępną moc obliczeniową. Ja jestem istotą niezależną.
— Och… cholera — jęknął Harry. — Żadnych nanitów?
— Nie — odparła SI. — Chyba, że ktoś szybko zrezygnuje. Nie jesteście jedynymi, którzy znaleźli się w złej sytuacji, nikt nigdzie nie ma żadnej energii. To oznacza brak jedzenia, wody i światła. Sytuacja już się zaczyna robić nieprzyjemna.
— Przewrót Paula — wymamrotał Edmund, rozglądając się po kuźni.
— Co? — zapytał Harry.
— Sheida powiedziała mi, że Paul może planować przewrót. Omawialiśmy możliwe środki obrony. Carb, po której stronie stoją SI?
— Większość z nich zamierza to przeczekać — szczerze odpowiedziała SI. — Jedyne, co może nas zniszczyć, to Rada działająca w porozumieniu. Którakolwiek frakcja wygra, ostro zemści się na stronnikach przeciwników.
— A ty, po której stronie stoisz? — chciał wiedzieć Edmund, owijając pas skóry wokół uda przyjaciela, by utrzymać w miejscu opatrunek z badwabiu.
— Czytałem manifest Bowmana — jadowicie powiedziała sztuczna inteligencja. — Nie wydaje mi się.
— A czy ja mogę go przeczytać? — poprosił Talbot, wstając.
— Mogę ci go odczytać — odparł Carb. — Ale nie mogę go zmaterializować. Trochę… brakuje mi energii.
— Jak jest źle?
— No cóż… ile masz w zapasie węgla? — zapytała SI.
— Nie tak wiele — przyznał Edmund. — Zbliżamy się do końca cyklu. Ale jeśli zacznę go oszczędzać…
— Jeśli moja temperatura spadnie poniżej ośmiuset stopni Celsjusza, to przepadłem — dobitnie stwierdził Carb. — A raczej należałoby stwierdzić, że zginę. — Będziesz martwy, martwy czy zdezaktywowany?
— Może będę w stanie odtworzyć kilka funkcji, ale nie jestem pewien, czy byłbym w stanie odzyskać pełnię osobowości — przyznała SI. — Można powiedzieć, że prawie martwy i nie do wskrzeszenia bez jakiegoś cudu. Na co chwilowo się raczej nie zanosi. A przy okazji, Sheida obdzwania wszystkich swoich stronników, do ciebie też pewnie zaraz się odezwie.
— Muszę się zająć Harrym — zdecydował Edmund. — Potem iść do wioski. Porozmawiam z nią, kiedy będę musiał. — Odwrócił się do Chambersa i pogroził mu palcem. — Nie umieraj, kiedy mnie nie będzie!
— Spróbuję — słabo odpowiedział ranny.
Edmund potruchtał przez plac, praktycznie nie czując masy zbroi i wszedł przez boczne drzwi do domu. Po przejściu korytarzem dotarł do dawno nie używanego magazynu, otworzył szafkę i zaczął przedzierać się do jej dna. Znalazł tam paczkę i wyciągnął ją. Szybko sprawdził zawartość i pobiegł z powrotem do miejsca, gdzie leżał jego przyjaciel.
— Nie wiedziałem, że znasz jakieś SI — odezwał się do niego Harry, kiedy ponownie przekroczył drzwi kuźni. Ranny wojownik wyglądał odrobinę mniej blado.
— Nie miał raczej wszystkim o tym rozpowiadać — wyjaśnił Carb. — Ale biorąc pod uwagę sytuację…
Edmund rozpiął zbroję Harry’ego i zaczął ściągać mu spodnie.
— Nie wiedziałem, że jesteś zainteresowany — zażartował Chambers, pomagając mu uporać się z ciężką stalą. — Byłoby łatwiej, gdybym wstał.
— Byłoby trudniej, gdybyś zemdlał. — Edmund odciągnął zbroję jak najdalej od rany. Osłona z badwabiu została szybko rozcięta nożem, po czym otworzył zielony plecak i zaczął przebierać w jego zawartości.
— Cóż to wszystko jest? — zapytał Harry z głębokim zainteresowaniem.
— Bardzo stary sprzęt medyczny — odparł Edmund, wyciągając butelkę antyseptyku i jakieś małe, przejrzyste pakiety.
— Będzie bolało — uprzedził, polewając obficie brązowym płynem z butelki ranę i swoje dłonie.
— JEZU CHRYSTE! — wykrzyknął Chambers, praktycznie siadając. Ale mimo wszystko nie odtrącił butelki. — Co to było?
— Coś, co nazywa się betadyna, czego używali w baaardzo dawnych czasach — wyjaśnił Talbot. — Jest w porządku, teraz mówimy o prawdziwie średniowiecznej medycynie — mówił dalej, wyciągając z jednego z pakietów zakrzywioną igłę i długą nić z drugiego.
— Czy to jest to, co mi się wydaje? — jęknął Harry.
— Wolałbyś może wrzącą smołę? — zapytał Edmund. Wyciągnął z torby jakieś klamry i ścisnął ranę, po czym zabrał się za szycie. — To znaczy, to byłoby naprawdę zgodne z epoką. Nie ma to jak miła kauteryzacja na początek dnia.
— Nie — odpowiedział Harry, dysząc, gdy Edmund wiązał pierwszy szew. — Szycie jest w porządku. Antyczne, ale może być.
— Masz bardzo mocno uszkodzony mięsień, stary — ocenił Edmund, zabierając się za kolejny szew. — Przepraszam za to.
— Nie mogłeś wiedzieć — pocieszył go przyjaciel z kolejnym jękiem.
— Najtrudniejsze jest ich wiązanie — skomentował Talbot. — Przez jakiś czas będziemy cię nazywać Sztywniak.
— Edmund, mogę ci zadać pytanie? — zapytał Harry, gdy na jego nodze pojawiał się trzeci szew.
— Jasne.
— Czemu trzymasz staroświecki zestaw medyczny?
Edmund zawahał się przez chwilę, potem zacisnął ostatni szew.
— Na wypadek, gdybym znalazł się gdzieś, gdzie nanity nie zajmują się wszystkimi uszkodzeniami.
— Ale jedyne takie miejsce to…
— Edmund Talbot?
Edmund zawirował w miejscu i wycelował miecz, który — jak zdał sobie sprawę — cały czas miał przy sobie, w źródło głosu, którym okazał się być awatar Sheidy Ghorbani.
— Nie — odparł Talbot, dźwigając Harry’ego do pozycji siedzącej.
— Edmund, wiem, że nie stanąłbyś po stronie Paula. On reprezentuje…
— Wiem, co on reprezentuje. Nie staję po jego stronie. Ale także nie zamierzam opuścić tego miejsca. Przekaż to Sheidzie, i jeszcze, że myśli taktycznie zamiast strategicznie. Nie zapomnij jej tego powtórzyć.
— Chciałaby, żebyś został członkiem Rady — powiedział awatar.
Читать дальше