— Ludzie zginą — dokończył Aikawa.
— Właśnie rozpoczyna się wojna — odparła Sheida. — I nie mamy czasu na dyskusje. Nie możemy przejąć wszystkich elektrowni pod naszą kontrolę, oni już tego próbowali, ale nie pozwalają na to protokoły. Ale jeśli wyślemy ludzi, żeby przejęli fizyczną kontrolę, możemy opanować dystrybucję energii. — Zmarszczyła czoło, potem kiwnęła głową. — Właśnie zrzuciłam na nich pół tuzina satelitów. To powinno trochę poprawić sytuację. I odciągam z Sieci tyle energii, ile tylko mogę, próbując stopić pod nimi ziemię. Oczywiście jesteśmy na to bardziej podatni niż oni.
— Właśnie zwiększyłam moc tarczy nad tym miejscem — wtrąciła Ishtar, gdy następny pocisk rozbił się znacznie wyżej na niebie. — I wysłałam podobny ładunek przeciw nim. Istnieje górny limit energii dostępnej na nasze osobiste żądanie. Nigdy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Choć jest… dość duży — dodała, gdy następne uderzenie wywołało dygotanie góry. — Sugerowałabym wzmocnienie fundamentów tego miejsca. I to szybko.
— Matka nie odda żadnemu z nas nieograniczonej mocy, to protokół zabezpieczający z czasów wojen SI — wyjaśnił Aikawa. Zastanowił się przez chwilę. — Dobra, odłączamy wszystkie generatory od Sieci. Co nam to da?
— Będziemy musieli pobierać z nich energię indywidualnie — odpowiedziała Sheida. Istniało czternaście terawatowych generatorów dostarczających nergii do Sieci, plus dodatkowe źródła nieco mniejszej mocy, w rodzaju rejonów geotermicznych, gdzie nanity odsysały energię w celu zapobieżenia erupcjom i innym niepokojom. W historii był taki okres, krótko po wojnach SI, kiedy całkowita produkcja mocy przekroczyła trzydzieści terawatów. Jednak zużycie takiej ilości energii na powierzchni planety doprowadziło do poważnych problemów i w miarę jak liczba ludności spadała, produkcja energii utrzymywała się na stałym poziomie, za to spadło zużycie. Okazjonalnie zdarzały się głosy nawołujące do zwiększenia produkcji, ale kiedy moc elektrowni przekroczyła dwadzieścia terawatów, spora jej część musiała być zużywana na kontrolę klimatu.
— Oznacza to, że ktokolwiek ma generatory, ma energię — stwierdziła Ishtar. — Śledzę przepływy, których używają w tej chwili i biorą wolną energię z dwureaktorów w Ropazji. Jeśli moglibyśmy zapobiec pobieraniu mocy z innych…
— W takim razie zacznijmy dzwonić do ludzi, którym możemy zaufać, żeby przejęli fizyczną kontrolę nad generatorami — zaproponowała Sheida, kiwając głową. — Wtedy będziemy mogli kontrolować produkcję, a Paul nie. — Jej twarz wygładziła się i uśmiechnęła się. — Dobrze, właśnie dołączyłam do Ishtar w rąbaniu w Salę Rady. Umieściłam tam też blok teleportacyjny.
— To też wymaga energii — zauważyła Ishtar, marszcząc brwi. — I to gra dla obu stron, taki sam wylądował właśnie tutaj.
— Tak, ale mam przyzwoitą drogę na zewnątrz — roześmiała się Sheida. — Niech spróbują wyjść z Sali Rady.
— Więc skończy się na walkach o generatory — odezwał się Ungphakorn, gniewnie pusząc pióra. — Będziemy musieli każdy z nich osłonić tarczą.
— Ale gotowa jestem postawić duże pieniądze, że mamy przyjaciół lepszych w tych rzeczach niż oni — odpowiedziała Sheida, wzruszając ramionami. — Dobrze, wypuściłam awatary.
— Już odciągamy energię z ogólnego użytku — ze zdumieniem zauważyła Ishtar. Spojrzała na wzgórza otaczające dom. Tam, gdzie jeszcze niedawno rosły sięgające nieba drzewa, ziemia czerniła się popiołem, wtórne efekty nieodpartej siły działającej na nie dający się poruszyć obiekt. — Wciąż jest dość do podtrzymania Sieci, ale jeśli to utrzymamy…
— Jeśli tego nie utrzymamy, wygra Paul i jego „plan pięcioletni” — odpowiedziała Sheida. — Nie możemy na to pozwolić.
— I mamy dodatkowe Klucze — zauważył Aikawa, unosząc jeden z nich.
— Ale nie mamy nikogo, kto mógłby nimi głosować albo ich używać — dodała Ishtar. — Potrzebujemy ludzi. Takich, którym możemy zaufać.
— Znam jednego — oświadczyła Sheida.
— Sieć energetyczna… — z przejęciem wyszeptała Ishtar, patrząc na nieskończoność Sieci. — Sieć energetyczna… wyłącza się.
* * *
Dwaj walczący krążyli wokół siebie ostrożnie, wypatrując otwarcia. Obaj byli tak samo opancerzeni w kolczugi, hełmy, napierśniki i tarcze, w prawych dłoniach swobodnie trzymając proste miecze.
Po chwili bezowocnego krążenia, większy z nich skoczył naprzód z okrzykiem i uderzył własną tarczą w tarczę przeciwnika, usiłując zadać cios ponad nią.
Harry Chambers roześmiał się, cofając się pod naporem tarczy i machając mieczem w bok, by prześliznąć się po krawędzi tarczy większego przeciwnika.
— Na starość robisz się powolny, Edmundzie — zachichotał, tanecznym krokiem wychodząc poza zasięg.
— Ty też — odpowiedział jego przeciwnik, ale musiał przyznać, że w tym stwierdzeniu kryło się trochę prawdy — toczyli z Harrym pojedynki już od lat, ale nigdy jeszcze lżejszy wojownik nie obronił się przed atakiem na tarczę z taką łatwością. — To po prostu oznacza, że muszę bardziej postawić na technikę.
— _ Zero szans — odparł Harry, skacząc do przodu z serią uderzeń. Umieszczał cios za ciosem na tarczy przeciwnika, uważając przy tym, żeby nie uszkodzić klingi na umbie ani okutej metalem krawędzi. Jednak seria uderzeń wywołała pożądany efekt, zmuszając Edmunda do cofnięcia się, pierwszy raz, od kiedy pamiętał. — Jesteś słaby, Edmundzie. Całe to życie w luksusie czyni cię słabym.
— Obawiam się, że masz rację — wysapał starszy wojownik, próbując wyprowadzić własne ataki. Jednak jego uderzenia bez efektu lądowały na tarczy lżejszego przeciwnika i nie był w stanie powstrzymać jego ataków. W końcu potknął się na leżącym luzem kawałku drewna do kominka i opadł na kolano, podnosząc tarczę w górę, by osłonić się przed ciosami.
— Słaby, Edmundzie — krzyknął zadowolony Chambers, był to pierwszy raz, kiedy tak łatwo udało mu się zwyciężyć. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien się cofnąć, ale wciąż nie trafił w przeciwnika dostatecznie silnym uderzeniem, a jedynie serią ciosów w tarczę, wolno niszcząc wzmocnioną sklejkę.
— Tak — wydyszał Edmund, cofając swój miecz. — Przypuszczam, że robię się za stary — mówił dalej, wysuwając równocześnie miecz do przodu, dobrze poniżej zastawy przeciwnika, i wbijając go w jego udo. Trysnęła krew, a Harry Chambers krzyknął z bólu. Nagle wszystko przestało być tym, czym się wydawało.
— Dobry Boże, Edmund! — wykrzyknął, padając na ziemię i sięgając ręką do tryskającej rany. — Co ty zrobiłeś ze swoim mieczem!
Pole tępiące miecza powinno nie dopuścić, by tnąc, spowodował jakieś uszkodzenia, choć przeciwnik dostałby pamiątkę w postaci potężnego siniaka. Zresztą do kontaktu nie powinno też dopuścić osobiste pole ochronne Harry’ego, nawet przy jego ograniczonej na czas walki mocy. Żadne z nich się nie włączyło.
— Nic nie zrobiłem — jęknął Talbot, opadając na kolana i chwytając dłoń przyjaciela. — Pokaż mi to.
— To cholernie boli! — krzyknął ranny. — O jakżesz, jak to piekielnie boli!
Edmund oderwał dłoń młodszego mężczyzny i przyjrzał się głębokiemu rozcięciu na zewnętrznej stronie uda. Miecz przebił się przez kolczugę i wyściółkę Pod spodem, a następnie przez mięsień czwórgłowy. Rana bardzo obficie krwawiła, ale nie zagrażała życiu, nie tryskała z niej jasnoczerwona krew tętnicza ani nawet równy strumień z rozciętej żyły.
Читать дальше