Wreszcie, po czasie, który zdawał się być całym dniem, wydano im rozkaz zatrzymania się i przejścia do pościgu. Zebrali swoje plecaki i zaczęli maszerować.
Panowie Krwi szybko zostawili łuczników w tyle. Gdzieś za nimi powinien się znajdować tabor. On również został w tle. Mając na sobie wyłącznie zbroje i trzydniowe racje żywnościowe w plecakach, po symulowanej ciężkiej bitwie, wyruszyli na marsz życia. Serż wsiadł na konia i poprowadził za sobą kilka dodatkowych. Późnym popołudniem, pierwszego dnia, pojawił się Kane w towarzystwie kilku jeźdźców z jeszcze większą liczbą koni i jucznymi mułami. To było wszystko, co zabrali ze sobą, zaczynając coś, co później zostało określone mianem Marszu Śmierci.
Herzer nie był pewien, gdzie maszerowali ani co robili. Zdawało się, że marsz nie ma żadnego sensu ani celu. Najpierw skierowali się doliną gór Massan, a następnie przez ich podnóże, w górę wschodniej doliny, przez grzbiet jedną z przełęczy i z powrotem inną.
Połowę czasu zajęło im budowanie sobie dróg, po których się poruszali, a przejście głównego grzbietu okazało się szczególnie trudne. Szlak, którym szli, stanowił najwyraźniej starą drogę, ale zdecydowana jej większość została zmyta przez płynącą obok rzekę. Ścinali drzewa, wzmacniali zakręty i stawiali tymczasowe mosty, a wszystko to pod komendą nieustannie poganiającego ich Serża. Szybciej, szybciej, SZYBCIEJ!
W końcu przeszli na drugą stronę, a potem skierowali się z powrotem mniej więcej w kierunku Raven’s Mill, tylko po to, żeby zawrócić doliną biegnącą wzdłuż starego szlaku kolejowego, a następnie w dół, doliną od wschodu. Kierowali się znów w stronę szczytów gór Massan zachodnią doliną, ale potem skręcili i przeszli zboczem, kolejnym koszmarnym marszem prawie tysiąc metrów nad ziemią, idąc ścieżkami, których prawie nie były w stanie pokonać konie i muły, a blisko szczytu góry dopadła ich burza z piorunami, podczas której zwierzęta szalały ze strachu wywołanego nieustannie walącymi naokoło błyskawicami. Zeszli w dół do wschodniej doliny i skierowali się znów na południe, oddalając się od Raven’s Mill.
Zajęło im to prawie trzy tygodnie. Dwukrotnie natykali się na kolumnę zaopatrzeniową. Wszystkie konie i muły zamieniono na świeże, ale i tak maszerowali do późna wieczór i zazwyczaj zrywali się przed świtem. Wędrowali w górę i wzdłuż zachodniej doliny, przez Żelazne Wzgórza, z powrotem w stronę i obok Raven’s Mill, a następnie całą drogę w dół doliną do jej podstawy i w końcu wylądowali trochę na południe od góry Massan, wyczerpani, bez jedzenia i ze skórzanymi ubraniami i ciężkimi butami w strzępach. Wędrowali przez letnie upały i grzmiące burze, przez pola i lasy stare jak upadek państw, śpiąc pod okryciem z płaszczy i budzili się przed wschodem słońca. Potem, późnym popołudniem, wyszli na polanę z widokiem na wznoszącą się nad nimi górę.
Z wyjątkiem kilku przypadków kontuzji po drodze, które odesłano do Raven’s Mill, wszyscy byli w komplecie. Z czterdziestu czterech, którzy wyruszyli w podróż z piekła rodem, do polany dotarło czterdzieścioro. W tym miejscu Serż kazał im się zatrzymać.
Herzer, słysząc to, po prostu osunął się na ziemię. Wciąż znajdowali się dziesiątki kilometrów od Raven’s Mill i był pewien, że rano wyruszą w dalszą drogę. Po raz pierwszy nawet nie zawracał sobie głowy rozstawianiem wartowników. Weźmie się za to, zanim zapadnie zmrok, ale nie teraz. W tej chwili wszystko, co mógł zrobić, to uważać, żeby nie zasnąć.
Zobaczył, że Serż podchodzi do starego pomnika z kamienia i podnosi coś z ziemi. Po chwili potrząsnął głową i skierował się do miejsca, gdzie na ziemi siedział triari.
— Wstań, Herzer — powiedział cicho.
Herzer przez chwilę myślał, że nie będzie potrafił, ale uwolnił ramiona od plecaka i rękami odepchnął się od niego, wstając.
— Yang, Locke, Stahl, pierwsza straż. Deann, jesteś pierwszym dowódcą straży.
— Ach, szlag — westchnęła, z wysiłkiem podnosząc się z ziemi. — Wstawać, chłopcy.
— Wstawać i ruszać się — powiedział Herzer, podchodząc do pomnika. — Wkopujemy się, Serż?
— Nie — odparł sierżant. — Po prostu odpocznijcie. Zajmijcie się sprzętem i gotowaniem posiłku, zostajemy tu do rana.
Herzer pozwolił pododdziałom zająć się wszystkim i przyjrzał się pomnikowi. Był tak stary i zniekształcony przez czas i pogodę, że nie dało się z niego odczytać nic oprócz słabego zarysu kilku karabinów chemicznych.
— Wiesz, co to jest, Serż? — zapytał, gdy koło niego pojawił się Rutherford.
— Nie. Tylko, że to grób. Ale przed nim leżało to. — Wyciągnął dłoń ze świeżą cytryną.
Herzer wziął ją i przyjrzał się jej z niedowierzaniem.
— Nikt nie mieszka w tej okolicy, Serż. Kto tu położył tę cytrynę?
— Nie wiem. To miejsce wykorzystywane było na biwak przez ludzi udających się na Jarmark albo po prostu wędrujących od… no cóż, praktycznie od zawsze.
— Nie wydaje mi się, żeby ktoś wiedział, kto spoczywa w grobowcu. Ale każdego dnia leży przed nim świeża cytryna. Zjedz ją, jeśli chcesz. Jutro pojawi się nowa. Herzer wzruszył ramionami i przeciął cytrynę podręcznym nożem. Nie była tak kwaśna, jak się spodziewał, właściwie miała nieco słodki smak, z ostrym, gorzkawym odcieniem.
— Chcesz trochę?
— Nie, dziękuję. — Sierżant potrząsnął głową. — Zauważyłem, że nie zająłeś się pilnowaniem ustawiania obozu.
— Tak, Serż, nie zająłem się — odpowiedział Herzer, wysysając cytrynę. — Dekurioni znają swoje obowiązki. Za chwilę sprawdzę, ale wszystko będzie idealnie, możemy rozbić obóz przez sen.
— Wierzę — zachichotał Rutherford.
— Mogę zadać pytanie, sierżancie? — zapytał Herzer.
— Mów.
— Czy moglibyśmy się dowiedzieć, kiedy wrócimy do miasta? Proszę. Albo kiedy spotkamy się z taborem? I tak idziemy na połowie racji, a ten posiłek będzie naszym ostatnim.
— Jutro — odparł Rutherford. — Doliną idzie w tę stronę karawana z wołami. Pomaszerujemy jutro w jej stronę i spotkamy się gdzieś w dolinie. Czyli stracimy tylko jeden posiłek.
— Dziękuję.
— Za co? Zabierajcie się stąd do diabła, rekrucie — warknął Serż, ale uśmiechał się przy tym.
— Panowie Krwi — szczeknął Herzer i oddalił się sprawdzić, kto spieprzył banalnie prostą sprawę rozbijania obozu.
* * *
Wozy z wołami znajdowały się zaledwie pięć kilometrów na pomoc od ich pozycji i doszli do nich, gdy woźnice ledwie zaczynali się zbierać. Wreszcie dostali porządny, gorący posiłek, a ku ich zaskoczeniu Serż kazał im wsiąść na wozy i pozwolił przejechać część drogi powrotnej.
Zostali z karawaną przez dwa dni, jadąc stosunkowo wygodnie, choć wyboistą drogą, mnóstwo jedząc i odzyskując część masy straconej w trakcie Marszu Śmierci, a następnie oderwali się od karawany mniej więcej w połowie drogi do Raven’s Mill. Do tego czasu praktycznie wszyscy byli już gotowi do marszu, wozy nie okazały się w sumie aż tak wygodne, a pieszo mogli się poruszać znacznie szybciej.
Wkroczyli do Raven’s Mill, śpiewając „Marsz Cambreath”, w lekkim deszczu, gdy słońce zaczynało się już chować za Żelaznymi Górami. Kiedy dotarli do koszar, zaskoczył ich widok czekającego tam na nich tłumu. Serż sztywno zsiadł z konia, podszedł do burmistrza Talbota i krótko mu zasalutował.
— Mój panie, klasa pierwsza Akademii Raven’s Mill ukończyła szkolenie i moim zdaniem jest w pełni gotowa do podjęcia służby.
Читать дальше