Każdego popołudnia dawano im godzinę na przygotowanie zbroi, a następnie przeprowadzano inspekcję. Najlżejszy ślad brudu na wyposażeniu wywoływał ostrą naganę, a znalezienie plamki rdzy natychmiast karano obciążeniem całej dekurii ciężarkami i przegonieniem jej przez Wzgórze. Szybko nauczyli się dobrze dbać o przyznany im sprzęt.
W końcu Serż ogłosił, że jest w minimalnym stopniu usatysfakcjonowany ich umiejętnością marszu z nowym sprzętem. Co oczywiście oznaczało wyruszenie na długą, forsowną wyprawę.
Jeśli wcześniej myśleli, że te ćwiczenia są straszne, Serż szybko pozbawił ich tych złudzeń. Zamiast trzymania się głównie Via i niektórych z lepszych dróg w jej okolicy zabierał ich na długie marsze ścieżkami, które znał chyba tylko on. W którymś momencie Herzer uświadomił sobie, że nigdy nie oddalili się na więcej niż dwadzieścia mil od miasta, ale niemożliwe było stwierdzenie tego na podstawie terenu i przebytej odległości. Przechodzili ścieżkami wzdłuż grzbietów gór, a pod sobą widzieli polujące jastrzębie, oraz szlakami przez rozległe bagna. Przeprawiali się wzdłuż krawędzi urwisk, gdzie jedno poślizgnięcie się oznaczałoby natychmiastową śmierć, i przez grzmiące potoki pełne lodowatej wody. A wszystko to w tempie, przy którym poprzednie marsze zdawały się zwykłymi spacerkami. Serż nie zawracał sobie głowy przygotowywaniem obozów, zdawał się uważać, że ruch stanowił podstawę. Budzili się o poranku i jedli w drodze, przez pięć dni żywili się wyłącznie prażoną kukurydzą i małpą, spłukiwaną wodą. Przez przynajmniej dwa dni, zanim pośrodku pustkowia spotkali karawanę aprowizacyjną, zadowalali się połową racji.
Każdego ranka przeprowadzano inspekcję sprzętu. Biada temu, kto dopuścił do pojawienia się choćby plamki rdzy na swojej zbroi, pilum, tarczy czy mieczu. Jeśli Serż zauważył coś takiego, obładowywał całą dekurię kamieniami tak, że ledwie trzymali się na nogach. A potem ruszał z pełną prędkością, oczekując, że będą za nim nadążać.
Po drugim takim przypadku ludzie czasem przesiadywali do późnej nocy przy ogniskach, szorując swój sprzęt.
Herzer zauważył, że kiedy zdarzało im się rozbijać obóz, zawsze robili to w miejscu nadającym się do obrony. Inni sierżanci zdawali się dbać po prostu o znalezienie jakiegoś w miarę płaskiego kawałka ziemi. Serż zawsze wyznaczał obóz na wzgórzu, przeważnie takim, które oferowało widok na drogę, której używali, i zazwyczaj w jakimś kluczowym miejscu. Serż nigdy o tym nie mówił i czasem Herzer zastanawiał się, czy była to subtelna lekcja, czy Serż po prostu robił to od tak dawna, że zawsze wybierał punkt obronny.
W końcu, po dwóch tygodniach marszu i odbyciu po drodze kilku niewielkich testów z umiejętności rzucania pilum, ale bez szkolenia w zakresie użycia miecza i tarczy, wrócili do obozu.
Między namiotami pojawił się nowy budynek, przed którym stał kapral Wilson. Herzer zauważył, że Serż zaprowadził ich na plac ćwiczeń i rozkazał zatrzymanie.
— TRIARI, W LEWO ZWROT! — rozkazał, a następnie — SPOCZNIJ. Herzer opuścił tarczę tak, by opierała się o lewe biodro, rozstawił nogi na szerokość ramion i dłońmi oparł się o wierzch tarczy.
— Na moją komendę, grupami przejść i zdać broń do zbrojowni — powiedział Serż, wskazując nowy budynek. — Następnie wrócić na swoje miejsca.
Po kolei oddawali swoje wciąż schowane w pochwach miecze i pilą, po czym wracali do szeregu.
— Jutro zaczniemy was uczyć użycia mieczy, które właśnie zdaliście, oraz bardziej zaawansowanej walki pilum. Pokażemy wam również, że tarcza może służyć nie tylko do osłaniania się, ale i stanowi broń. Ale to jutro. Dzisiaj zjedzcie solidny posiłek i dobrze odpocznijcie. Ponieważ, jeśli myśleliście, że ostatnie kilka tygodni było ciężkie, to byliście w błędzie. ROZEJŚĆ SIĘ.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY
Sheida, marszcząc czoło, przyglądała się leżącemu przed nią dokumentowi. Zużyła zdecydowanie za dużo energii na w pełni wirtualne spotkanie delegatów ze wszystkich proto-Wolnych Stanów, ponieważ była to ostatnia szansa na wniesienie poprawek do dokumentu. Jutro zostaną wykonane kopie i przekazane poszczególnym stanom, z wykorzystaniem długich i czasem niebezpiecznych dróg. Marszczyła czoło, ponieważ ostateczny dokument zawierał jej zdaniem zbyt wiele kompromisów.
— Zanim przejdziemy dalej, chciałabym coś skomentować — powiedziała, podnosząc dokument. — Zgadzam się z Edmundem, że długoterminowe konsekwencje utrzymania zmian pozwalających lokalnym rządom na wprowadzenie pracy niewolnej i stworzenie klasy arystokratycznej będą bardzo poważne. Jedyne pytanie brzmi, czy wywoła to natychmiastową wojnę domową, czy dojdzie do niej dopiero w odległej przyszłości. Chciałabym jeszcze raz przedyskutować te punkty. Szanowny reprezentant Chitao.
W Chitao najwyraźniej doszło do jakichś walk o władzę, ponieważ dwukrotnie zmieniali przedstawiciela, za każdym razem wprowadzając kogoś bardziej zdeterminowanego na wprowadzenie zmian. Miasto leżało na przecięciu szlaków handlowych i już zaczęło rozszerzać swoje zaplecze polityczne, także dwóch innych reprezentantów z tamtego rejonu poparło ich żądania, podobnie jak część innych społeczności rozproszonych w całym Norau. Podział zdawał się nie mieć podłoża geograficznego, skupiając się raczej w okolicach, w których kiedyś znajdowały się większe miasta dawnej Unii Północnoamerykańskiej. Nie popierał tego nikt z przedstawicieli nowych miast-państw, takich jak Raven’s Mill i Warnan. Ale większość populacji, wciąż skupionej w rejonach północno-wschodnich i na dalekim zachodzie, faworyzowała prawa zezwalające na obowiązkową pracę.
— Ludzie, których reprezentuję, nie zechcą dołączyć, jeśli nie zostanie utrzyma na zgoda na wprowadzenie pracy przymusowej — zaczął, wstając, reprezentant Chitao. — Kiedy doszło do Upadku, wielu nie potrafiło lub nie chciało zrozumieć, że praca stała się koniecznością. Ci, którzy to zrozumieli, szybko stali się znaczącymi obywatelami. Jednak zachowują swoje znaczenie dzięki własnemu wysiłkowi. Osoby, które nie chcą pracować tak ciężko, pragnęły powrócić do dni, kiedy Sieć dawała im wszystko, czego potrzebowali do przeżycia. Ale Sieci już nie ma. Muszą na uczyć się pracować pod nadzorem wykwalifikowanych specjalistów. Zbyt często w naszym rejonie dawali z siebie jedynie minimum, tyle tylko, by napełnić własne żołądki, i to się działo na szkodę całej społeczności. Nie myślą o przyszłości i nadchodzącej zimie, kiedy nie będzie powszechnie dostępnej żywności, a jedynie to, co zostanie zgromadzone i zabezpieczone. Dawanie takim ludziom pełnego głosu oznaczałoby, że mogą przegłosować dla siebie chleba i igrzysk, co stanowi największe niebezpieczeństwo grożące społeczeństwu demokratycznemu. Co więcej, będą głosować, by w chudych czasach odbierać bogatym, ludziom, którzy dzięki swojej ciężkiej pracy przygotowali się na niedostatki.
Mężczyzna wyraźnie usztywnił swoje stanowisko.
— Dzięki… odfiltrowaniu tych głosów przez ludzi rozumiejących konieczność ciężkiej pracy i poświęcenia obowiązkom redukuje się niebezpieczeństwo przegłosowania żądania nadmiernej opiekuńczości społecznej. My z Chitao oraz społeczeństw Mican, lo, Nawick i Boshwash zdecydowanie odmawiamy dołączenia do Unii, jeśli zostaniemy zmuszeni do zdania się na łaskę tych, którzy uważają, że należy im się miłosierdzie innych. Jeśli, lub kiedy, nauczą się wartości pracy, albo jeśli zrozumieją to ich dzieci, istnieją zapisy umożliwiające im osiągnięcie poziomu pełnego obywatelstwa. Jednak do tego czasu, mrówka przygotowująca się do zimy nie zamierza przyjmować rozkazów od konika polnego, który spędza czas na rozrywkach. — Skłonił się wirtualnym zebranym i zajął swoje miejsce.
Читать дальше