— Jak się rozwija twój „legion”? — zapytała.
— To nie jest nawet centuria — przyznał. — Ale dobrze sobie radzą.
— Cóż, jako królowa, będę miała decydujący głos w zakresie obsadzenia stanowisk w gabinecie — stwierdziła. — Chciałabym, żebyś został ministrem wojny.
— Nie — zaoponował Edmund. — Chcę dowództwa polowego. Nie uwierzysz, do jakiego stopnia mam dość i niedobrze mi się robi od siedzenia za biurkiem.
— Przecież to właśnie ty powiedziałeś mi, żeby myśleć strategicznie, nie taktycznie — przypomniała mu.
— Ależ myślę strategicznie. Tak się składa, że nie mam wątpliwości, że jestem najlepszym generałem, jakim w tej chwili dysponujesz. Głupotą byłoby zwalanie na mnie odpowiedzialności za tworzenie armii. To praca dla wojskowego menedżera. Jak długo będzie dość mądry, by pozwolić wykonywać pracę profesjonalistom.
— Jakieś sugestie?
— To będzie zależało od tego, kto zostanie premierem — przyznał. — Ale sugerowałbym Spehara. Nie jest nawet w części tak dobrym dowódcą ani strategiem, za jakiego się uważa. Ale zaakceptuje niesubordynację z mojej strony albo stłukę mu łeb na miazgę moim młotem.
— Mogę to sobie wyobrazić — zgodziła się. — No, idź Edmundzie. I przekaż moje pozdrowienia Daneh. A przy okazji, jak sobie radzi?
— Lepiej w kwestiach mentalnych. Ale ciąża zaczynają przyhamowywać.
— Ciąża, fuj — skomentowała Sheida.
— Hmmm, królowo? — Z uśmiechem zaczepił ją Edmund. — Znasz zasadniczy obowiązek panującego, prawda?
— Tak, znam. Dlatego właśnie powiedziałam/wy.
— Planujesz urodziny z ciała czy replikator? — zapytał, robiąc poważną minę.
— Do tego jeszcze daleko — odgryzła się Sheida. — O ile się nie sklonuję, muszę znaleźć drugiego dawcę genów. Masz jakieś plany na weekend, Edmundzie? — uśmiechnęła się kokieteryjnie.
— Spróbuj czegoś, a Daneh cię zabije — odpowiedział, krzywiąc się. — Muszę wracać.
— Dobrej zabawy ze swoją armią — życzyła mu Sheida i machnęła ręką. — I pamiętaj o mojej propozycji.
* * *
Nastąpiły kolejne tygodnie szkolenia. Rano nauka walki mieczem, rzucania pilum i manewrowanie tarczą podczas marszu w formacji, a walka mieczami i pilum po południu. Walka mieczem była prosta, składała się głównie z serii niemal mechanicznych cięć i pchnięć. Przygotowali drewniane słupy owinięte sianem i rąbali je i dźgali tak, że mieli wrażenie, iż odpadną im ramiona.
Pila również wykorzystywane były w bardzo zdyscyplinowany sposób. Jeśli używano ich jako włóczni w szyku, należało wysuwać je w odpowiednich chwilach. Trening polegał na wykorzystaniu dużej konstrukcji z drewnianych tarcz na saniach. Serż stawał na saniach, które i tak były bardzo ciężkie, a oni mieli za zadanie, maszerując, pchać je w tył. Rzucanie też odbywało się przepisowo, a technika polega-na przygotowaniu się, a następnie rzucie na komendę. Pod koniec szkolenia czuli ^jak automaty wojskowe, a Herzer przypuszczał, że dokładnie o to chodziło.
Nauczyli się tworzyć skomplikowane formacje na podstawie sygnałów przekazywanych trąbką, flagami, ustnych rozkazów. Tworzyli rzędy, czworoboki i kliny. Szturmowali wyimaginowanych przeciwników i siekli kukły. Cały czas ćwiczyli mięśnie, z czasem dźwigając coraz większe ciężary i pracując na skonstruowanych z drewna przyrządach gimnastycznych. Doszli do stanu, kiedy woleli długie marsze terenowe, ponieważ mniej czasu poświęcali wtedy na musztrę. Walczyli, dekuria przeciw dekurii i pojedynczo. A kiedy przyszedł na to czas, połączono ich z łucznikami.
Widywali ćwiczących łuczników. Od czasu do czasu w trakcie swoich niezliczonych marszy spotykali wędrujących łuczników. Było ich około połowę mniej niż piechoty, a część zdawała się nie mieć łuków. Herzer podejrzewał, że oni też dość intensywnie rozwijali swoje mięśnie.
Obóz łuczniczy znajdował się w sporej odległości od miasta, żeby żadna błędna strzała kogoś nie zraniła, i tylko czasami udało im się zobaczyć ich na manewrach. Kiedy jednak łucznicy do nich dołączyli, dowiedli, że o ile może nie są w stanie maszerować tak długo jak piechota, bez wątpienia nie są gorsi podczas manewrów w terenie. Pierwsze ćwiczenia były proste, piechota miała zdobyć i utrzymać wąski przesmyk, istniejący wyłącznie w wyobraźni oficerów, podczas gdy łucznicy mieli za zadanie ustawić się i przygotować do ataku na przeciwnika.
Panowie Krwi z marszu podeszli do swych pozycji i ustawili w luźną formację bojową. Herzer wiedział, że — technicznie rzecz biorąc — powinni mieć przed sobą lekko uzbrojonych zwiadowców. Jednak, ponieważ wyglądało na to, że nie mają do nich dość żołnierzy, musieli zachowywać się tak, jakby tam byli. Kiedy siły liniowe zajęły stanowiska, wezwano łuczników, którzy rozlokowali się na niewielkim wzniesieniu na tyłach i nieco po prawej. Pozwolono im przyglądać się łucznikom maszerującym na wyznaczone miejsce i robiło to wrażenie. W każdym trójosobowym zespole znajdował się jeden łucznik, który niósł ze sobą łuk i długi pal. Dwóch pozostałych żołnierzy dźwigało baryłki ze strzałami i duże drewniane tarcze, o wysokości większej niż człowiek. Zespoły łucznicze ustawiły się i opuściły kołki i tarcze. Zanim łucznik wyciągnął hak z pokrowca, pozostali dwaj ustawili tarczę z przechodzącą przez nią tyczką w taki sposób, że przeciwnik atakujący ich natknąłby się na prawdziwy kolczasty mur. Następnie łucznicy stanęli obok tarcz i przygotowali się do strzału.
Po chwili rozpoczęli ostrzał wyimaginowanego przeciwnika i powietrze wypełniły chmury strzał. Pierwsze przeleciały prawie dwieście metrów i wylądowały na niewielkim, ogrodzonym obszarze, który reprezentował siły przeciwnika. Herzer bardzo się ucieszył, że nawet w swojej zbroi nie musi przedzierać się przez ogień. Jednak reakcją Panów Krwi byłoby w takiej sytuacji utworzenie „żółwia’ z tarcz nad głowami. Zastanowił się, jak skuteczni mogliby być przy spadającym na głowy deszczu strzał. Łucznicy prowadzili ciągły ogień, a pozostali członkowie zespołów istnieli tylko po to, żeby podawać im strzały. Kiedy robili krótkie przerwy, asystenci podsuwali im wodę i nawet stołki dla łuczników, równocześnie wbijając strzały w ziemię, żeby łucznik mógł szybko sięgać po amunicję.
W końcu — kiedy uznano, że przeciwnik znalazł się w zasięgu pilum — Panowie Krwi, na komendę, ruszyli do przodu, a następnie zgodnie rzucili broń w stronę wymyślonego przeciwnika. Następnie porzucili pozycję obronną i ruszyli na wrogów. Herzer, idąc w pierwszym szeregu, poczuł się trochę głupio, tłukąc powietrze, ale w miarę upływu czasu zdał sobie sprawę, że był to test. Od czasu do czasu cała linia otrzymywała komendę natarcia, na co pchali tarczami przed siebie w wyobrażonego przeciwnika i wykonywali krok do przodu, jakby wróg się cofał. Nie był pewien, czy to by tak zadziałało, ale przecież, u diabła, były to w końcu ćwiczenia.
Łucznicy wciąż strzelali i, pamiętając, jak ciężko było strzelać z któregoś z tych łuków nawet przez piętnaście minut, Herzer wiedział, że przeszli bardzo intensywne szkolenie. Kiedy skorzystał z możliwości rozejrzenia się, zauważył, że niektórzy z łuczników zamienili się ze swoimi pomocnikami i masowali sobie teraz ramiona. Kiedy z powrotem zajął się swoją pracą, uznał, że miało to sens, ciągły ruch związany ze strzelaniem z łuku bardzo obciążał ich ramiona i masaż musiał redukować ryzyko wystąpienia uszkodzeń mięśni.
Читать дальше