Mike zabrał się za mniejsze drzewka w okolicy, ścinając pnie i budując z nich szałas, podczas gdy Courtney odwiązała wołu i wypuściła kury i świnie. Rozrzuciła garść ich cennego ziarna, żeby zwierzęta wiedziały, że będą tutaj karmione, a następnie zajęła się oczyszczaniem terenu, który miał stać się ich domem.
Przez następne kilka tygodni oboje zabierali się do pracy jeszcze przed świtem i nie odpoczywali, jak długo mieli jeszcze jakieś światło. Mike zabierał się do cięższej pracy: ścinał drzewa, zostawiając na miejscu szczyty, przycinał pnie do rozmiarów, przy których dawało się nimi operować, a następnie, zaprzęgając do pomocy wołu, ściągał je na stosy do wyschnięcia. Drugiego wieczora, pracując przy świetle ogniska, wystrugał dla wołu jarzmo, przewiercając je przy użyciu narzędzi wytargowanych od Raeburnów. Wszystko trzeba było zrobić samemu, a jeśli czegoś nie potrafili, musieli się bez tego obejść. Bez żadnej pomocy praca posuwała się powoli, lecz równomiernie. Aby oszczędzić przyniesione ze sobą ziarno, Courtney wędrowała po lasach, szukając tych kilku roślin, o których wiedziała, że są jadalne, podczas gdy Mike ustawiał czasem sidła i zapadnie. Wspólnym wysiłkiem udawało im się zbierać dość pożywienia, które przygotowywali nad ogniskiem.
Wreszcie oczyścili dostatecznie duży obszar, by go obsiać, więc spalił pozostawione na miejscu korony drzew, wypełniając całą okolicę dymem, ale po wypaleniu się ognia ziemię zasiliły popioły, a żar przy okazji zabił kiełkujące już na odsłoniętym terenie chwasty. Przy pomyślnym znaku wiszącego na niebie w dzień księżyca Mike użył wołu i pługa, do którego kupił tylko lemiesz, resztę wykonując z własnoręcznie ściętego drzewa, by otworzyć żyzną ziemię i zasiać ziarno, które, jak mieli nadzieję, umożliwi im przetrwanie pierwszego roku. Courtney przygotowała ogródek warzywny, w którym posadziła kupione nasiona pomidorów, fasoli i innych warzyw, które miały wzbogacić ich dietę. Pierwszy rok sprowadzał się bardziej do siania w celu przetrwania niż na sprzedaż i doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Jednak Mike planował przygotować dość ziemi pod zasiewy, by następnego roku móc sprzedawać nadwyżki.
Nawet po zasianiu kukurydzy wciąż było wiele do zrobienia. Wahał się chwilę, który z budynków gospodarskich jest najważniejszy i powinien być wzniesiony jako pierwszy, ale w końcu podjął decyzję. Z rozciętych kłód zbudował kojec dla kur oraz wybieg dla świń, które przejawiały uciążliwą dla gospodarzy tendencję do oddalania się w las, jeśli nie zamknęło się ich na noc. Przed rozpoczęciem orki musiał zebrać z pola liczne kamienie, które Wykorzystał teraz do zbudowania spiżarni z drewnianym dachem i prostą tamą blisko źródła strumienia. Bez dobrego cementu mocno przeciekała, ale zyskali miejsce, gdzie dało się w chłodzie przechowywać mięso przez dzień czy dwa, kiedy zdarzyło im się mieć nadmiar. Maciora była już zauważalnie w ciąży i mieli nadzieję na spore stadko prosiaczków na jesień. W sumie wszystko wyglądało raczej nieźle.
Wtedy, pośrodku tych przygotowań, zjawił się gość: zatrzymał się u nich Jody Dorsett ze swoją ekipą, łącznie z Emorym. Prowadzili parę wołów.
— Dobry Boże, ciężko pracowaliście — stwierdził Jody, idąc wąską ścieżką do ich obejścia. Rozejrzał się po oczyszczonym z drzew terenie i równych rzędach świeżo kiełkującej kukurydzy zasianej na wydartym z lasu terenie.
— To jedyny sposób, żeby to zrobić — szorstko odpowiedział Mike.
— To jedyny sposób, żeby zrobić to dobrze — ze śmiechem poprawił go Emory, rozglądając się dookoła. Nie byli ze sobą blisko w programie uczniowskim, ale i tak dobrze było zobaczyć znajomą twarz. — Niedaleko stąd urządzili się Earnon i Nergui. Ściął kilka drzew i już posiał, choć słońce dociera do roślin tylko przez kilka godzin dziennie.
— To nie zadziała — ocenił Mike, wskazując na małe pole. — Nie obsiałem tego do samych granic. Kukurydza potrzebuje światła. Był u Myrona, powinien to wiedzieć.
— To Earnon — zdegustowanym głosem stwierdził Jody. — I nawet do mnie nie mów na temat Karlyn. Odeszła i dołączyła do grupy… no cóż, nazywają je Szalone Wiedźmy. Banda kobiet, nie dopuszczają do siebie żadnych mężczyzn, i nie uwierzyłbyś, jak one się urządziły. Ale nie przyszedłem tu plotkować. Mike, chciałbym twojej zgody na coś. Wróciłem do ścinania drzew i wypalania węgla drzewnego. To twoja ziemia, ale chciałbym ściąć część drzew. Jesteś dostatecznie blisko drogi i możemy je spokojnie do niej dociągnąć albo jeszcze lepiej: odtoczyć do strumyka i odciągnąć wołami jak tratwę. W zamian za stratę surowca zyskasz oczyszczoną ziemię. Moim zdaniem to dobry układ. Właściwie, to Earnon jest trochę bliżej, ale…
— Umowa stoi — powiedział Mike.
— Może zjedlibyście z nami obiad? — zaoferowała Courtney. — Znalazłam trochę dzikiej kapusty, a w jedną z pułapek Mike’a złapał się prosiak. Nie zdążymy zjeść całego mięsa, zanim się zepsuje, nie mamy jeszcze wędzarni, a w spiżarni zdołamy je przechować najwyżej dzień czy dwa.
— Będzie mi miło — ucieszył się Jody. — Mam ze sobą kaszę i nieco suszonego mięsa na posiłki, ale trochę świeżego mięsa i zieleniny byłoby miłą odmianą.
— O interesach porozmawiamy po jedzeniu — powiedziała Courtney z uśmiechem. Mike nie odezwał się ani słowem, nie zmienił nawet wyrazu twarzy, ale wiedział, że Jody zostanie tak wzięty w obroty, że zacznie dzwonić zębami.
* * *
Trzy tygodnie później Jody ze swoją ekipą ruszyli dalej. Zostawili po sobie pas oczyszczonej ziemi, prowadzący od głównej drogi aż do gospodarstwa, pięć pięknych pni hikorów i dwa kasztanów, pociętych na belki i zostawionych do wyschnięcia. Oraz pięć buszli węgla drzewnego. Zostawili jedną piątą swojego urobku, ale Mike pomagał im od czasu do czasu, oferując też wołu, kiedy był dostępny, a Courtney przez większość czasu gotowała dla całej ekipy. Jody był w stanie ściąć i odtransportować więcej drewna niż się spodziewał, a Mike i Courtney zyskali kawał ziemi gotowy do posiania. Wszyscy byli zadowoleni z interesu.
Mike nie był jednak pewien, co zrobić ze świeżo oczyszczoną ziemią. Zaczynało się już robić późne lato, szybko rosnąca superkukurydza sięgała już do kolan, a nie miał zbyt wiele innych nasion.
Po długim namyśle zasiał jeszcze trochę kukurydzy, pomimo że nie był pewien, czy dojrzeje na czas, a potem powędrował do miasta, poszukać Myrona Raeburna.
Farmer pracował w swoim warsztacie, a kiedy wmaszerował do niego Mike, podniósł głowę mile zaskoczony.
— Mike, jak wam idzie?
Mike opowiedział mu o ich relatywnym sukcesie i dobrej wieści w postaci wizyty Jody’ego oraz wynikłym w związku z tym problemie.
— Rzecz w tym, że mam teraz kilka hektarów oczyszczonej ziemi, ale nie wiem, co mógłbym tam posiać. I szczerze mówiąc, nie mam ani nasion, ani pieniędzy na ich zakup.
— No to masz problem — przyznał Myron. — Już środek lata. Większość tego, co mógłbyś posiać, nie wykiełkuje, chyba że będziesz miał szczęście i burza ci nawodni teren.
— Przypuszczam, że mógłbym spróbować doprowadzić nawadnianie — zasugerował Mike. — Mam dobry strumień. Ale będzie trochę podmywał teren.
— Istnieje sposób orki, który temu zapobiegnie — wyjaśnił Myron. — Jeśli strumień płynie w odpowiednim miejscu, warto zaorać w poprzek i puścić tamtędy wodę, choć to nie nawodni całego terenu. Kukurydza może się udać. Ale… jak myślisz, ile byłbyś w stanie nawodnić?
Читать дальше