Nie zrobił nic. Trylobit zakończył powolną wycieczkę na przybrzeżne skały i nietknięty wrócił do morza. Wtedy rozległ się cichy głos Dona Latimera:
— Zobaczyłem, jak tu siedzisz, Jim. Mogę do ciebie dołączyć?
Barrett aż podskoczył. Odwrócił się szybko, czując w dołku skurcz zaskoczenia. Latimer zszedł od swojego baraku na szczycie urwiska tak cicho, że nic nie usłyszał. Odzyskał zimną krew, uśmiechnął się szeroko i wskazał mu miejsce na sąsiednim głazie.
— Łowisz? — zapytał Latimer.
— Tylko siedzę. Wygrzewam stare kości.
— Do licha, zlazłeś taki szmat drogi, żeby się powygrzewać? — zaśmiał się Latimer. — Daj spokój! Potrzebujesz chwili spokoju i pewnie nie masz ochoty na towarzystwo, ale jesteś zbyt dobrze wychowany, żeby kazać mi odejść. Przepraszam. Pójdę, jeśli…
— Nie, zostań. Pogadajmy, Don.
— Jeśli wolisz zostać sam, wal bez ogródek.
— Nie wolę. Poza tym i tak chciałem się z tobą zobaczyć. Jak dogadujesz się ze swoim współlokatorem, Hahnem?
Bruzdy pocięły wysokie czoło Latimera.
— Dziwna sprawa. Między innymi dlatego tu zszedłem, gdy cię zobaczyłem. — Pochylił się i spojrzał mu badawczo w oczy. — Jim, powiedz mi szczerze: czy myślisz, że jestem wariatem?
— Czemu miałbym tak myśleć?
— No wiesz, przez to całe ESP. Moje próby przedarcia się do innego królestwa świadomości. Wiem, że jesteś bezkompromisowy i sceptyczny wobec wszystkiego, czego nie możesz złapać, zmierzyć i ścisnąć. Pewnie uważasz, że postrzeganie pozazmysłowe to jedna wielka bzdura.
Barrett wzruszył ramionami.
— Szczerze? Tak. Ani trochę nie wierzę, że dokądś nas zaprowadzisz, Don. Nazwij mnie materialistą, jeśli chcesz, ą ją przyznam, że nie odrobiłem prący domowej na ten temat, lecz ESP to dla mnie czysta czarna magia, a nigdy nie słyszałem o magii, która byłaby warta bodaj funta kłaków. Myślę, że wysiadywanie całymi godzinami w celu wykorzystania mocy psionicznych czy jak to tam zwiesz, jest kompletną stratą czasu i energii. Ale nie, nie uważam cię za wariata. Masz prawo do swojej obsesji i z gruntu bezsensowną rzecz robisz we względnie sensowny sposób. Brzmi dość rozsądnie?
— Bardziej niż rozsądnie. Nie proszę cię, żebyś uwierzył w założenia moich badań, ale też nie chcę, abyś spisał mnie jako kompletnego świra tylko dlatego, że próbuję znaleźć psioniczną drogę ucieczki z tego miejsca. To ważne, żebyś uważał mnie za faceta przy zdrowych zmysłach, bo inaczej to, co powiem ci Hahnie, nie będzie miało dla ciebie żadnej wartości.
— Nie widzę związku.
— Ale związek istnieje — odparł Latimer. — Na podstawie trwającej jeden wieczór znajomości wyrobiłem sobie zdanie na temat Hahna. Jest to opinia z rodzaju tych, które mogą wylęgnąć się w głowie pierwszego lepszego paranoika i jeśli uważasz mnie za świra, prawdopodobnie nie przyjmiesz jej do wiadomości. Dlatego przed podzieleniem się z tobą swoimi odczuciami chcę ustalić, czy myślisz, że jestem przy zdrowych zmysłach.
— Nie uważam cię za świra. Co masz do powiedzenia?
— Że on nas szpieguje.
Barrett z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, co, jak wiedział, strzaskałoby kruche poczucie wartości własnej Latimera.
— Szpieguje? — powtórzył. — Don, chyba nie mówisz poważnie. Jak tu można kogoś szpiegować?! Pewnie, można, ale gdyby tak było, w jaki sposób szpieg przekazałby zebrane informacje?
— Nie wiem. Ale zeszłej nocy zadał mi milion pytań. Pytał o ciebie, o Quesadę, o paru chorych, jak Valdosto. Chciał wiedzieć wszystko.
— I co z tego? Normalna ciekawość nowego, próbującego poznać swoje otoczenie.
— Jim, on sporządzał notatki. Widziałem, jak to robił, gdy myślał, że śpię. Siedział przez dwie godziny, spisując moje odpowiedzi w małym notesie. Barrett zmarszczył brwi.
— Może chce napisać powieść.
— Mówię serio — powiedział Latimer. Jego ręka nerwowo podniosła się do ucha. — Pytania — notatki. I jest cwany. Spróbuj go zmusić do mówienia o sobie!
— Spróbowałem. Niewiele się dowiedziałem.
— Wiesz, dlaczego został zesłany?
— Nie.
— Ja też nie. Przestępstwa polityczne, powiedział, ale poprzestał na ogólnikach. Ten facet praktycznie nie wie, jaki jest obecny rząd i nie ma własnego zdania na temat władzy. Nie doszukałem się u niego nawet cienia przekonań filozoficznych. Wiesz równie dobrze jak ja, że Stacja Hawksbilla jest wysypiskiem, na które trafiają rewolucjoniści, agitatorzy, wywrotowcy i tym podobne śmieci, ale nigdy nie mieliśmy tu więźnia innego rodzaju.
Barrett rzekł chłodno:
— Zgadzam się, że Hahn stanowi zagadkę. Ale dla kogo miałby szpiegować? Jeśli jest agentem rządowym, nie może złożyć raportu. Ugrzązł tu na zawsze, jak każdy z nas.
— Może przysłali go, żeby miał na nas oko na wypadek, gdybyśmy wykombinowali jakiś sposób ucieczki? Może jest ochotnikiem, który z własnej woli zrezygnował z życia w dwudziestym pierwszym wieku, żeby przybyć tutaj i pokrzyżować nam plany? Fanatyk, męczennik dobrowolnie poświęcający się dla społeczeństwa. Znasz ten typ, jak myślę.
— Tak, ale…
— Może boją się, że rozwiążemy problem podróżowania w przyszłość. Albo że stanowimy zagrożenie dla uporządkowanej sekwencji linii czasu. Cokolwiek. Więc Hahn zjawia się wśród nas, żeby przeprowadzić rekonesans i udaremnić potencjalnie niebezpieczne plany, zanim wyniknie z nich coś naprawdę groźnego. Weź na przykład moje badania psioniczne, Jim.
Barrett poczuł zimne ciarki niepokoju. Teraz zrozumiał, że Latimer ociera się o paranoję: w paru spokojnych zdaniach przeszedł od racjonalnego uzasadnienia swoich podejrzeń do nerwowej obawy, że ludzie z Górnoczasu przedsięwzięli kroki mające na celu zlikwidowanie trasy ucieczki, której odkrycia był bliski.
Nie zmieniając tonu powiedział:
— Nie sądzę, Don, abyś miał powody do zmartwienia. Hahn wydaje się dziwny, ale nie przybył tutaj, żeby wpędzić nas w kłopoty. Faceci z Górnoczasu już to zrobili, nie trzeba nic dodawać. O ile nie obalono równań Hawksbilla, nie ma szans, żebyśmy mogli zaleźć im za skórę, czemu więc mieliby tracić swojego człowieka?
— Ale będziesz miał go na oku? — zapytał Latimer.
— Wiesz, że tak. I nie omieszkaj mnie powiadomić, jeśli Hahn zrobi coś odbiegającego od normy. Masz lepsze możliwości obserwowania go niż ktokolwiek inny.
— Będę czujny, Jim. Nie będziemy tolerować żadnych szpicli z Górnoczasu. — Latimer wstał i obdarzył Barretta miłym uśmiechem, który niemal idealnie maskował jego paranoję. — Wygrzewaj się dalej.
Odszedł. Barrett patrzył za nim, póki nie zbliżył się do szczytu, niewyraźna kropka na tle skalnego urwiska. Jakiś czas później złapał kulę i dźwignął się z kamienia. Stał patrząc na fale, z czubkiem kuli w wodzie, płosząc drobne pełzające stworzonka. Wreszcie odwrócił się i rozpoczął długą, powolną wspinaczkę do stacji.
Barrett nie był pewien, kiedy dokładnie to się stało, ale w pewnej chwili przestali uważać się za kontrrewolucjonistów i teraz nazywali się rewolucjonistami. Semantyczna zmiana zaszła gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych, w stopniowy sposób. Przez parę pierwszych lat po politycznych wstrząsach lat 1984–1985 rewolucjonistami byli syndykaliści, i słusznie, bo przecież obalili ustrój panujący od ponad dwóch stuleci. Ale po jakimś czasie rewolucja syndykalistów zinstytucjonalizowała się. Przestała być rewolucją i stała się ustrojem.
Читать дальше