Nie miał jednak na to ochoty. Nie czuł osobistej wrogości do Bermoiyi, lecz bardzo chciał zwyciężyć w tej grze i w następnej, i w kolejnej. Nie zdawał sobie sprawy, jak Azad, rozgrywana w swej ojczyźnie, potrafi wciągać. Technicznie była to ta sama gra, jaką ćwiczył na „Czynniku Ograniczającym”, jednak rozgrywana w miejscu, do jakiego ją stworzono, stawała się czymś zupełnie innym. Teraz to sobie uświadomił, zrozumiał, dlaczego Imperium przetrwało dzięki grze. Azad wyzwalała nienasyconą żądzę nowych zwycięstw, zdobycia większej potęgi, większego terytorium, większej dominacji…
Tego wieczora Flere-Imsaho został w module. Gurgeh skontaktował się ze statkiem i omówił z nim swą żałosną pozycję w grze. Jak zwykle statek znalazł kilka ekstrawaganckich wyjść z sytuacji, ale Gurgeh już sam wcześniej je dostrzegł. Jednak czym innym jest rozpoznanie dróg wyjścia, a czym innym zastosowanie ich podczas gry. Statek nie okazał się więc zbyt pomocny.
Gurgeh porzucił analizę rozgrywki. Przesłał do statku pytanie:
— Co mógłbym zrobić, by złagodzić zakład z Bermoiya, gdybym mimo wszystko wygrał, a sędzia musiałby stanąć przed chirurgiem? Nic, brzmiała odpowiedź. Zakład został zawarty, klamka zapadła. Żaden z zawodników nie mógł już nic zrobić. Musieli grać do końca. Gdyby obaj przerwali grę, uznano by, że obaj przegrali zakład.
— Jernau Gurgeh, muszę wiedzieć — zaczął statek z wahaniem — co mam zrobić, jeśli jutro sprawy potoczą się niepomyślnie.
Gurgeh spuścił wzrok. Spodziewał się takiego pytania.
— Chodzi ci o to, czy chcę, byś przybył i porwał mnie stąd, czy wolę przez to przejść i niech mnie zabierają później. Między nogami miałbym podwinięty ogon, ale niewiele więcej, i czekałbym, aż mi to wszystko odrośnie. Ale oczywiście Kultura zachowałaby milutkie stosunki z Imperium. — Nie próbował nawet ukryć sarkazmu.
— Mniej więcej — odparł statek z opóźnieniem. — Chodzi tylko o to, że gdybyś poddał się procedurze, byłoby mniej hałasu, ale i tak musiałbym przemieścić lub zniszczyć twoje genitalia, jeśliby ci je usunęli. Cesarstwo uzyskałoby zbyt wiele informacji o nas, gdyby poddali je tu pełnej analizie.
Gurgeha to rozbawiło.
— Czyżby moje jaja były tajemnicą stanu?
— Właśnie. Zatem i tak musielibyśmy dokuczyć Imperium, nawet gdybyś się poddał operacji.
Gurgeh nadal rozmyślał, gdy nadszedł opóźniony sygnał. Zwiniętym językiem wyczuwał maleńką grudkę pod miękką tkanką.
— A, cholera — powiedział wreszcie. — Obserwuj rozgrywkę. Jeśli definitywnie przegram, postaram się jak najdłużej wytrzymać, zrobię, co się da. Gdy zobaczysz, że już koniec, przybywaj. Wyrwij nas stąd i przeproś w moim imieniu Służbę Kontaktu. Gdybym się załamał, niech się dzieje, co ma się dziać. Zobaczę, jak się będę czuł jutro.
— Dobrze — odparł statek.
Gurgeh gładził się po brodzie. Przynajmniej dano mu wybór. Jeśli jednak z góry nie zaplanowali usunięcia dowodów i spowodowania prawdopodobnego incydentu dyplomatycznego, czy Służba Kontaktu byłaby skłonna brać pod uwagę jego życzenia? Nieważne. Jednak po tej rozmowie w duchu czuł, że stracił ochotę na zwycięstwo.
Statek miał również inne wiadomości. Właśnie otrzymał sygnał od Chamlisa Amalk-neya, który obiecał wkrótce dłuższą wiadomość, ale tymczasem informował, że Olz Hap w końcu udało się osiągnąć Pełną Sieć. Gracz Kultury osiągnął wreszcie najwyższy rezultat w Trafionego. Młoda dama była chlubą Chiarka i graczy Kultury. Chamlis już jej gratulował w imieniu Gurgeha, spodziewa się jednak, że Gurgeh prześle osobiste powinszowania. Stary drona przekazywał życzenia wszystkiego najlepszego.
Gurgeh wyłączył obraz i przez chwilę wpatrywał się w pusty ekran, niezdecydowany, co wiedzieć, co myśleć, co pamiętać, nawet czym być. Przelotny, smętny uśmiech wykrzywił mu usta.
Podleciał Flere-Imsaho.
— Jesteś zmęczony, Jernau Gurgeh?
— Co? Tak, trochę — odparł po chwili. Wstał, przeciągnął się. — Ale mimo to chyba nie będę długo spał.
— Tak właśnie myślałem. Może zechciałbyś pójść ze mną?
— Obserwować ptaki? Nie sądzę, ale dzięki za zaproszenie.
— Nie miałem na myśli naszych upierzonych przyjaciół. Gdy wychodzę nocą, nie zawsze je obserwuję. Niekiedy udaję się do różnych części miasta, by sprawdzić, jakie tam żyją gatunki ptaków. Tak było na początku, ale potem… ponieważ…
Gurgeh zmarszczył brwi.
— Dlaczego chcesz mnie ze sobą zabrać?
— Ponieważ może się okazać, że jutro wyjedziemy w niejakim pośpiechu, a ty właściwie nie zwiedziłeś miasta.
Gurgeh machnął ręką.
— Za pokazał mi wystarczająco dużo.
— Wątpię, czy pokazał ci to, co mam na myśli. Jest tu wiele różnych rzeczy do oglądania.
— Drono, nie interesują mnie miejskie widoki.
— Niektóre na pewno cię zainteresują.
— Właśnie teraz?
— Tak mi się wydaje. Sądzę, że na tyle dobrze cię poznałem, by móc to stwierdzić. Przysięgam, będziesz zadowolony. Chodź, proszę. Powiedziałeś, że i tak nie zaśniesz, więc co masz do stracenia? — mówił drona cicho, poważnie. Jego aura przybrała zwykły zielono-żółty kolor spokoju i opanowania.
Oczy Gurgeha się zwęziły.
— Co ty knujesz, drono?
— Proszę, proszę, chodź ze mną. — Drona podleciał w kierunku dziobu modułu. Gurgeh stał, obserwując maszynę, która zatrzymała się przy drzwiach saloniku. — Proszę, Jernau Gurgeh. Przysięgam, że nie pożałujesz.
— No, dobrze. — Wzruszył ramionami. — Chodźmy się zabawić — powiedział cicho, kręcąc głową.
Poszedł za maszyną do dziobu modułu. W schowku stały dwa motocykle AG, uprzęże do latania oraz inny sprzęt.
— Włóż uprząż. Wrócę za chwilę. — I drona zniknął, a Gurgeh wkładał uprząż AG na spodenki i koszulę. Po chwili drona pojawił się z długą, czarną peleryną z kapturem. — A teraz włóż to.
Gurgeh włożył pelerynę na uprząż. Flere-Imsaho nasadził mu kaptur na głowę i tak zamocował, że policzki Gurgeha zupełnie były zakryte, a całą twarz spowił głęboki cień. Gruba tkanina maskowała uprząż. Światła w pomieszczeniu przygasły i zupełnie się wyłączyły. Gurgeh usłyszał jakiś dźwięk. Spojrzał w górę i zobaczył tuż nad głową prostokąt, a w nim przyćmione gwiazdy.
— Będę sterował twoją uprzężą, jeśli nie masz nic przeciwko temu — szepnął drona.
Gurgeh skinął głową.
Został uniesiony w ciemność. Nie opadł w dół, jak oczekiwał, lecz nadal przemieszczał się w wonnym cieple nocnego miasta. Peleryna łagodnie łopotała; miasto jawiło się jako wir świateł, bezkresna równina rozrzuconej jasności. Drona był z boku małym, spokojnym cieniem.
Wystartowali nad miasto. Pod sobą mieli drogi, rzeki, wysokie domy, kopuły; świetlne wstęgi, skupiska i wieże; płachty pary dryfującej nad ciemnością i ogniem; wyniosłe pałace, gdzie płonęły odbicia i wznosiły się światła; migotliwe zakola ciemnej wody i szerokie parki z trawą i drzewami. Wreszcie zaczęli się opuszczać.
Wylądowali w rejonie słabo oświetlonym, opadli w uliczce między dwoma ciemnymi budynkami pozbawionymi okien. Gurgeh wylądował nogami w ziemi.
— Przepraszam — powiedział drona i wepchnął się pod kaptur przy lewym uchu Gurgeha. — Idź naprzód — szepnął.
Gurgeh poszedł uliczką. Potknął się o coś miękkiego i nim się odwrócił, wiedział, że to ludzkie ciało. Pochylił się nad kupą łachmanów, która się nieco poruszyła. Pod porwanymi kocami ktoś się kulił, z głową złożoną na brudnym worku. Trudno było określić płeć leżącej osoby — kupa szmat maskowała wszelkie indywidualne cechy.
Читать дальше