— Współczuję ci, drono, ale nic na to nie poradzę. Wiesz przecież, że oni tylko czyhają na okazję, by mnie stąd wykopać. Jeśli chcesz, mogę zażądać, by pozwolili ci pozostać w module, wątpię jednak, czy się na to zgodzą.
— Nie muszę tego robić, Jernau Gurgeh. Mogę robić, co mi się podoba. Jeślibym tylko zechciał, mógłbym z nimi nie iść. Nie jestem ani twoją, ani ich własnością, żeby mną komenderowano.
— Ja to wiem, ale oni nie wiedzą. Oczywiście możesz postąpić, jak uznasz za stosowne…
Gurgeh odwrócił się do ekranu, by zapoznać się z kilkoma klasycznymi grami dziesięcioosobowymi. Flere-Imsaho poszarzał ze złości. Zwykła zielono-żółta aura, jaką demonstrował po zdjęciu swego przebrania, w ciągu paru ostatnich dni bladła i Gurgehowi było niemal przykro.
— A tam… — zaskamlał Flere-Imsaho i Gurgeh odniósł wrażenie, że gdyby drona miał prawdziwe usta, też pryskałby śliną w tym momencie — …to po prostu nie jest tego warte. — I wypowiedziawszy tę kulawą uwagę, wyfrunął z saloniku.
Gurgeh zastanawiał się, jak bardzo doskwierało dronie to całodzienne uwięzienie. Wydawało mu się nawet, że maszynę poinstruowano, by zapobiegła jego nadmiernym sukcesom w grze. Jeśli to prawda, wówczas niezgoda maszyny na trzymanie jej w zamknięciu byłaby akceptowalnym sposobem wykonania tego polecenia. Służba Kontaktu miałaby uzasadnione podstawy do twierdzenia, że prośba, by drona zrezygnował ze swej wolności, jest nierozsądna, i maszyna ma wszelkie prawa do odmowy. Gurgeh wzruszył ramionami; i tak nie mógłby nic zrobić.
Włączył kolejny zapis historycznej rozgrywki.
Dziesięć dni później Gurgeh przeszedł do czwartej rundy. Miał jeszcze do pokonania jednego przeciwnika, po czym pojechałby na Echronedal na końcowe rozgrywki — nie w roli obserwatora czy gościa, lecz zawodnika.
W pomniejszych grach uzyskał przewagę, na którą liczył, i na głównej planszy nawet się nie starał zmontować poważniejszej ofensywy. Poczekał, aż przeciwnicy podejdą bliżej — co uczynili — ale liczył na to, że będą ze sobą współpracować mniej chętnie niż w pierwszym meczu. Byli wysoko postawionymi osobami, budowali własne kariery i choć wykazywali lojalność w stosunku do Imperium, musieli również dbać o własny interes. Tylko kapłan nie miał zbyt wiele do stracenia i mógłby poświęcić się dla dobra państwa, gotów przyjąć zaoferowane mu przez kościół stanowisko nie związane z rankingiem w grze.
W gierce toczącej się poza grą Gurgeh zauważył, że Biuro Mistrzostw popełniło błąd, wystawiając go przeciw pierwszym dziesięciu zawodnikom, którzy przeszli do następnej rundy. Wydawało się to sensowne, bo Gurgehowi nie pozwolono na wytchnienie, ale jak się okazało i tak go nie potrzebował. Wskutek takiej taktyki przeciwnicy Gurgeha pochodzili z różnych gałęzi cesarskiego drzewa, dlatego trudniej było ich skusić ministerialnymi zachętami, a ponadto raczej nie znali stylu gry swoich towarzyszy.
Odkrył również zjawisko zwane rywalizacją między różnymi działami służb państwowych. Gdy przedtem studiował zapisy dawnych rozgrywek, niektóre posunięcia wydawały mu się bez sensu, póki statek nie opisał mu szczegółowo tego dziwnego fenomenu. W czasie gry postarał się, by człowiek z Admiralicji i pułkownik skoczyli sobie do gardła. Nie wymagało to szczególnej zachęty.
Mecz był zwykłym rzemiosłem, przeprowadzony bez polotu, lecz skutecznie. Gurgeh grał lepiej od innych, więc wygrał z niewielkim marginesem. Drugie miejsce zajął wiceadmirał z floty; kapłan Tounse okazał się ostatni.
I tym razem harmonogram — rzekomo generowany losowo — nie pozwolił mu na większy odpoczynek między rundami. Jednak Gurgeh skrycie się z tego cieszył — po pierwsze, mógł utrzymać umysł na wysokich obrotach, po drugie, nie miał czasu na zmartwienia i deliberacje. Na równi z innymi, podświadomie się dziwił, że tak dobrze mu idzie. Gdyby te wątpliwości wysunęły się na plan pierwszy, gdyby zostały zwerbalizowane: „Zaraz, zaraz, o co tu…”, podejrzewał, że nerwy by mu puściły, czar prysł i dotychczasowe swobodne spadanie zakończyłoby się katastrofalnym twardym lądowaniem. Jak głosiło stare powiedzenie, samo spadanie jeszcze nigdy nikogo nie zabiło — zabijasz się, gdy przestajesz spadać…
Gurgeha zalewały fale dobrych i złych emocji: obawa przed możliwą porażką, a z drugiej strony zwykłe podniecenie ryzykiem, które się opłaciło, i kampanią, która się powiodła; przerażenie, gdy nagle dostrzegał słabość swej pozycji, grożącej przegraną; niesamowita ulga, gdy się okazywało, że nikt, tego nie zauważył i jest czas na załatanie dziur; przypływ wściekłej satysfakcji, gdy dostrzegał taką samą słabość u swoich przeciwników i czysta, nieposkromiona radość ze zwycięstwa.
Dodatkową satysfakcję sprawiała świadomość, że idzie mu znacznie lepiej, niż przewidywano. Nie sprawdziły się prognozy Kultury, Imperium, statku i drony. Te twierdze, tak mocne z pozoru, musiały przed nim skapitulować. Przekroczył nawet własne oczekiwania. Teraz, gdy już tak wiele osiągnął, tak daleko zaszedł, tak wielu pokonał, obawiał się jedynie tego, że jakiś podświadomy mechanizm każe mu się odprężyć. Nie chciał tego; chciał iść do przodu, lubił to wszystko. Chciał poznać swe możliwości w tej niezwykle wyczerpującej i wymagającej grze i nie chciał, by jakaś jego słabość czy obawa przeszkodziły mu. Nie chciał również, by Cesarstwo pozbyło się go pod jakimś oszukańczym pozorem. Ale to wszystko stanowiło zaledwie połowę zmartwień. Niech go zabiją; miał obecnie beztroskie poczucie niezwyciężoności. Tylko żeby go nie zdyskwalifikowali z powodu jakichś uchybień technicznych. To byłoby dotkliwe.
Istniał jednak inny sposób, którego mogliby użyć, by go powstrzymać. Wiedział, że w grze pojedynczej najprawdopodobniej skorzystaliby z opcji fizycznej. Rozumowaliby tak: ten człowiek Kultury nie zaakceptuje zakładu, będzie zbyt przerażony. A nawet jeśli go zaakceptuje i podejmie walkę, straszna świadomość tego, co może się z nim stać, sparaliżuje go, wypali i pokona od środka.
Omówił to ze statkiem. „Czynnik Ograniczający” skonsultował się z „Żulikiem” — dziesiątki tysięcy lat stąd, w Wielkim Obłoku — i statek zagwarantował, że Gurgeh przeżyje. Gdy tylko gra się rozpocznie, stary okręt wojenny miał czekać poza Azad i — z silnikami przygotowanymi do rozwinięcia maksymalnej prędkości — okrążać Imperium po kole o minimalnym promieniu. Gdyby Gurgeh musiał przyjąć opcję fizyczną i gdyby przegrał, statek ruszyłby co sił do Ea. Na pewno zmyliłby po drodze statki cesarskie, dotarłby do Ea w kilka godzin i używając wysoko wydajnego przemieszczacza, mógłby bez lądowania porwać Gurgeha i Flere-Imsaho.
— Co to takiego? — Gurgeh spojrzał podejrzliwie na maleńką kulkę, którą Flere-Imsaho skądś wydostał.
— Nadajnik i prototypowy komunikator — wyjaśnił drona, rzucając koralik na dłoń Gurgeha. — Umieszczasz to pod językiem. To się zaimplantuje i nawet nie będziesz tego czuł. Kiedy statek przybędzie, namierzy cię za jego pomocą, jeśli nie zdoła cię znaleźć w inny sposób. Gdy poczujesz ostry ból pod językiem — cztery ukłucia w ciągu dwóch sekund — masz dwie sekundy na przyjęcie pozycji embrionalnej; potem wszystko w promieniu trzech czwartych metra od tej kulki zostanie wciągnięte na pokład statku. Więc chowaj głowę między kolana i nie rozpościeraj ramion.
Gurgeh spojrzał na kulkę — miała około dwóch milimetrów średnicy.
— Mówisz poważnie, drono?
— Najpoważniej: Statek prawdopodobnie przeleci błyskawicznie z prędkością około 120 kiloświateł. Przy takim sprincie nawet wysoko wydajny przemieszczacz będzie miał nas w zasięgu najwyżej przez jedną piątą milisekundy, więc naprawdę potrzeba nam wiele szczęścia. Pakujesz siebie i mnie w bardzo niepewną sytuację. Wiedz, że nie jestem z tego zbyt zadowolony.
Читать дальше