Odpowiedź na pierwsze pytanie poznam przecież, jeśli dokonamy wymiany w nocy i dlatego byłem prawie pewien, iż na tym etapie nie ryzykowaliby takiego rozwiązania. Jeśli zaś chodzi o drugą możliwość, to muszę zapytać Dumonię… o ile mogę mu zaufać.
Nagle aż mną wstrząsnęło. — A to drań! — mruknąłem. — A to szczwany, stary anarchista!
Popatrzyła na mnie zdziwiona. — Co? Kto?
— Dumonia. Jest daleko w przodzie i przed Laroo, i przede mną. Cały czas wiedział, o co chodzi i ustawiał mnie tak, jak chciał.
Zaiste, punkty podobieństwa. Doskonale wiedział, co mówi, kiedy mi o nich opowiadał.
Wnieśliśmy pojemnik do mieszkania i czekaliśmy na dalsze instrukcje, ale te nie nadchodziły. W końcu, znużeni czekaniem, zajęliśmy się pracą papierkową, a wreszcie udaliśmy się na spoczynek.
Rano okazało się, że pojemnik zniknął. Zgłosiłem kradzież Bogenowi, który nie był tym wszystkim zachwycony. Miał przecież agentów, lunety i cały system obserwacji, a nikt nic nie widział. Co gorsze, wewnątrz pojemnika umieszczono co najmniej pięć różnych urządzeń nadawczych, które wydawały się funkcjonować bez zarzutu. Tyle że wskazywały, iż pojemnik ciągle jeszcze znajduje się w mieszkaniu. Problem polegał na tym, że poszukiwania nie przynosiły żadnego rezultatu, chociaż odkryto wreszcie małe urządzenie rejestrujące, coś na kształt miniaturowej baterii, wciśnięte pomiędzy drewniane klepki podłogi.
Naturalnie wysyłało ono rzekome sygnały od owych pięciu nadajników naprowadzających na cel.
Bogen był zarówno wściekły, jak i lekko roztrzęsiony. Wiedziałem jednak, że w raporcie, który dotrze do Laroo, Bogen nie będzie wyglądał aż tak źle.
Byłem pełen podziwu dla tego drugiego agenta Konfederacji działającego na tym terenie. Wydawał się on przerastać mnie o głowę, przynajmniej jeśli idzie o tupet. Mój podziw dla niego był tak wielki, że kiedy znów do mnie zadzwonił, by się umówić na spotkanie z nami, nie mogłem się wręcz doczekać chwili, kiedy go wreszcie ujrzę.
Próbek nie było już od dziewięciu dni, a nie wydarzyło się w tym czasie nic ciekawego, poza tym, że Bogen stawał się coraz bardziej niecierpliwy i zaczynał nam grozić. Oboje z Dylan zaczynaliśmy odczuwać niepokój. W końcu jednak odezwał się długo oczekiwany telefon. Wyruszyliśmy, prawie na pewno bez żadnych podejrzeń ze strony Bogena i jego ludzi.
— Wiele razy zastanawiałem się, skąd wiedziałeś, że możesz z nami rozmawiać tutaj tak swobodnie — powiedziałem do agenta.
Doktor Dumonia uśmiechnął się i pokiwał głową. — Och, tak naprawdę, to te nowoczesne cudeńka. Naturalnie to miejsce jest na podsłuchu i nawet w tej chwili ludzie Bogena słuchają naszej rozmowy. Tyle że słyszą coś zupełnie innego. Bardzo sympatycznie się pracuje w środowisku technologicznym, które jest opóźnione o kilka dekad w stosunku do tego, co jest obecnie najnowsze.
— Ty i ten twój anarchizm antykonfederacki. Wiedziałem, że coś jest z tobą nie całkiem tak — prawie od pierwszej chwili — ale nie mogłem się zorientować, po czyjej jesteś stronie.
— Oczywiście, że jestem po swojej stronie. Tak jak i wy dwoje… to znaczy, jesteście po waszej stronie. Nie jestem oszustem i wszystko, co wam powiedziałem, jest prawdą. Nienawidzę Konfederacji. Gdybym miał pewność, że ci obcy nie zlikwidują całego rodzaju ludzkiego, sam bym ich zachęcał do ataku. Nie mogłoby być przecież lepszego zastrzyku dla ludzkości jak jakaś niezła wojna, byle by po niej przetrwała, żeby odbudowywać się i rozwijać. Jestem psychiatrą; lubię zarówno codzienne przyjemności, jak i swój zawód.
— Wobec tego, dlaczego… dlaczego pracujesz dla nich? — spytała zdziwiona Dylan.
— Och, trudno powiedzieć, że dla nich pracuję. Na Cerberze, praktycznie rzecz biorąc, jestem Konfederacją, co uważam za świetny dowcip. Wiąże się to ze sposobem, w jaki patrzę na historię i społeczeństwo. Qwin, mógłby ci powiedzieć coś więcej na ten temat. Nie mam teraz ochoty na pogawędki filozoficzne, za dużo jest do zrobienia. Powiedzmy, iż ja ich wykorzystuję, a oni wykorzystują mnie. Obie strony wyciągają z tego korzyści. Wykorzystuję również Laroo, jego ludzi i cały ten system. A wszystko po to, by prowadzić dokładnie taki żywot, jaki chcę, i robić to, co najbardziej lubię.
— Zupełnie nie rozumiem, po co mnie w ogóle przysłali — powiedziałem całkiem szczerze i z szacunkiem, jakim jeden profesjonalista darzy drugiego. — Ty mógłbyś to wszystko przeprowadzić znacznie łatwiej i mniej ryzykując.
— To nieprawda. Gdybym się pojawił gdzieś w pobliżu Laroo, szczególnie na jego wyspie i blisko jego operacji, naraziłbym się na wielkie i bezpośrednio zagrażające mi niebezpieczeństwo, a na coś takiego nie mam najmniejszej ochoty. Jak już powiedziałem, moja działalność jest tak obmyślana, by możliwie jak najdłużej utrzymywać mnie w stanie osobistej nirwany. Mam nadzieję, że na zawsze. Nie należę do kategorii ludzi aktywnych. Laroo nie dopuściłby mnie ani do siebie, ani do swoich ukochanych projektów z tej prostej przyczyny, że za dużo o nim wiem, za dobrze go znam. — Uśmiechnął się. — Myśli, że mam częściowo wyczyszczony w tym względzie mózg i to jest jedyny powód, dla którego mogę tutaj egzystować. Jednak, z drugiej strony, znajduję się zbyt blisko tego problemu. Siedzę tutaj za długo; zbyt wielu ludzi znam. To rzutuje na mój obiektywizm. Potrzebny więc był umysł świeży, o zdolnościach analitycznych, by mógł odpowiednio prze-filtrować dostępną informację. Poza tym, to ty nadstawiasz karku, nie ja.
— Powiedziałeś przecież, że wszystko ci jedno, czy obcy zaatakują czy nie — zauważyła Dylan, ciągle próbując go rozszyfrować. — Skąd więc ta chęć pomocy w tej sprawie?
Spoważniał. — Te stworzenia są zagrożeniem o charakterze ostatecznym. Organizmy doskonałe, przewyższające nas pod każdym względem. Homo excelsus. I mogą być one poddane totalnemu programowaniu. Totalnemu. Naturalnie każdy jest programowany tym, co nazywamy dziedzicznością i środowiskiem. Jednak my potrafimy wyjść poza ten program i ponad ten program. Stać się czymś, czego program nie przewidywał. Dlatego właśnie żadnemu społeczeństwu totalitarnemu w historii ludzkości, niezależnie od tego, jak absolutnym było, nie udało się zniszczyć indywidualnego ducha ludzkiego. Te… roboty… są pierwszym autentycznym zagrożeniem. One nie potrafią przerosnąć swojego programu. Mówiąc eufemistycznie, muszę przyznać, że boję się ich jak jasna cholera.
Pokiwaliśmy głowami. — Co robimy dalej? — spytałem.
— No więc, rozebraliśmy na czynniki pierwsze, przeanalizowaliśmy i w ogóle zabawialiśmy się tymi próbkami. Powiem wam prawdę: doktor Merton ma rację. Nie mamy pojęcia, jak wykonać z tego kopie. To nie leży w naszych możliwościach. To nas przerasta. Co ma zresztą wydźwięk pozytywny. Nie chciałbym, żebyśmy zajęli się tym interesem, choć wiadomo, że inni bardzo się będą o to starali. To są w pewnym sensie złe wiadomości. Dobre natomiast to te, że chociaż nie potrafimy tego zrobić i nawet nie bardzo rozumiemy, jak to działa, to jednak wiemy, jak tym obracać, jeśli to, co mówię, ma jakiś sens.
— Ani troszkę — powiedziałem.
— No cóż, nie wiem, jak zrobić ołówek, ale potrafię go używać. Nawet gdybym go przedtem nie wiedział, to i tak bym to wymyślił. To znaczy, funkcję i sposób użycia. W tym przypadku mamy nieskończenie złożoną odmianę tego samego problemu. Gdyby podstawowy program dotyczący posłuszeństwa mieścił się w chemicznej strukturze tego tworu, bylibyśmy w ślepej uliczce. Nie dałoby się bowiem usunąć programu, nie rozpuszczając całego obiektu. Na szczęście, tam go nie ma. Wewnątrz każdej quasi-komórki rzeczywiście znajduje się urządzenie programujące i jest ono bardzo skomplikowane. My nie rozumiemy zasady jego działania. Jednakże, wiedząc tyle, możemy dodać informację programującą i spowodować, by informacja ta była przekazywana i magazynowana za pośrednictwem organizmów Wardena, tak jak to ma miejsce w przypadku wymiany ciał. Można by wysnuć z tego interesujący wniosek, że twory te zostały zaprojektowane z myślą o wykorzystaniu organizmów Wardena i że być może bez nich nie mogą działać. Oznaczałoby to, że nie stanowią one jakiejś odmiany charakterystycznej dla cywilizacji obcych, lecz zostały przez nich zbudowane specjalnie dla nas, dla mieszkańców Cerbera.
Читать дальше