Sześciu ostatnich przybyszy znalazło sobie miejsca przy plaży. Oni też zamknęli żagle i opuścili rampy. Na plaży zaczęło być naprawdę tłoczno, a Terragar skrył się za szeregiem zielonobrunatnych kadłubów przypominających gigantyczne mięczaki. Na każdym ze statków odezwał się głos komenderujący coś przez tubę, po czym zapadła dłuższa chwila ciszy.
— Nie wydaje mi się, aby zaczęli dzisiaj — powiedział kapitan. — Chyba czekają na pozostałych. Chociaż nie…
Pająki zaczęły schodzić po rampach i ustawiać się w szeregach na suchym piasku.
Wszystkie były uzbrojone w kusze, osiem z nich zaś niosło coś, co wyglądało na dwa tarany z ostrymi czubkami. Równocześnie wystrzelono szybowce, po dwa z każdego statku, wszystkie w stronę morza.
Wspięły się ciężko pod wiatr i dopiero gdy skręciły powoli w stronę lądu, aby skorzystać z prądów nad plażą, można było dostrzec, że tym razem niosły pasażerów, podobnie jak piloci uzbrojonych w kusze.
Szybowce powoli zyskiwały wysokość, tymczasem oddziały lądowe ustawiły się w trzy szeregi wygięte w półksiężyc, z taranami na przodzie i w samym środku szyku. W końcu cała armia ruszyła w stronę stacji i przyglądających się pajęczym manewrom pacjentów.
— Dodds — odezwał się kapitan. — Wystrzel kilka flar w głąb lądu i przeciągnij je do perymetru. Uważaj tylko, aby nie wywołać większego pożaru, bo roślinność podeschła już porządnie. Chcę kilka płonących krzaków i sporo dymu. Nie widzę, aby szykowali atak z tamtej strony, ale na wszelki wypadek wolę i tak wybić im ten pomysł z głowy.
— Czy mam wywołać burzę piaskową na plaży? — spytał Haslam.
— Nie. Nie ma co marnować energii. Ostatnim razem chcieliśmy uchronić ich od zderzenia z tarczą, ale teraz i tak już wiedzą o jej istnieniu. Musieli dostrzec coś podczas ostrzeliwania Murchison i Prilicli. Ale niech wiązki będą w pogotowiu. Doktorze Prilicla?
— Tak, przyjacielu Fletcher.
— Nie ma co narażać pacjentów na szwank. Wprawdzie pająki nie przejdą przez tarczę, ale kto wie, co sobie zrobią, próbując. To może nie być miły widok, doradzałbym więc zabranie naszej gromadki ozdrowieńców, zanim…
Kolejne słowa kapitana zginęły w chóralnym jęku protestu.
— Dziękuję za sugestię, przyjacielu Fletcher, ale odbieram silne wokalne i emocjonalne sygnały świadczące o tym, że ani pacjenci, ani personel nie chcą stracić nic z przedstawienia.
— Krwiożercze dzikusy — mruknął kapitan. — I nie mówię wcale o pająkach.
Przy plaży znajdowało się dwanaście statków, każdy z dwoma szybowcami i załogą sięgającą dwustu osobników. Jasny piasek ginął pod brunatnozielonymi ciałami ponad dwóch tysięcy pająków i gdyby nie świadomość, że tarcza bez trudu powstrzyma taką ciżbę, byłby to zaiste przerażający widok. Pierwszy szereg znieruchomiał w odległości około pięćdziesięciu metrów od obozu i uniósł kusze. Poza szmerem krążących w górze szybowców słychać było tylko szum wiatru. Wszyscy wiedzieli już, co mają robić, i czekali na sygnał.
— To czysta głupota — powiedziała Murchison, stojąc wraz z całym zespołem medycznym tuż pod Priliclą. — Przecież oni nic w ten sposób nie wskórają, dlaczego więc nie zostawią nas w spokoju i nie wrócą do domu? Ostatecznie nic im nie zrobiliśmy i dalej staramy się ich nie skrzywdzić. Ale jeśli ten cyrk potrwa dłużej, ktoś w końcu pożałuje.
— Na pewno ich jakoś zraniliśmy — powiedział Prilicla. — Nie fizycznie, ale duchowo lub w jeszcze inny nieznany nam sposób. Być może mają nas za spadłe z nieba potwory, forpocztę całej monstrualnej inwazji. To już by wystarczyło, ale sądzę, że chodzi o coś więcej.
Są na tyle blisko, że czuję nie tylko bijącą od nich nienawiść, ale także obrzydzenie.
To bardzo intensywne i wspólne dla wszystkich osobników doznanie.
— Nie wierzę — zaprotestowała Murchison. — Gdy wzięli mnie na ten statek, ich kapitan traktował mnie bardzo dobrze. Owszem, byłam więźniem, ale spotkałam się z zaciekawieniem i wieloma oznakami wysokiej inteligencji. Chyba że to naukowiec, który potrafi opanować emocje. Chociaż nie. Nie jestem silną empatką, ale gdyby w grę wchodziła nienawiść i odraza, raczej bym to zauważyła. Sądzę, że coś się stało po mojej ucieczce. Coś, co zmieniło ich nastawienie.
Naydrad wyprostowała się nagle, stając częściowo słupka, i spojrzała w niebo.
— Nawet na początku bitwy ich piloci lubią się popisać — powiedziała. — Patrzcie tylko.
Szybowce krążyły bezładnymi grupami na wysokości niemal trzech tysięcy metrów, nagle jednak zebrały się w szyk i utworzyły regularny krąg. Jednoczesnymi manewrami zmniejszyły jego średnicę na tyle, że cała formacja znalazła się dokładnie nad stacją.
— Świetna koordynacja — powiedział kapitan. — Ale to chyba nie popisy. Piloci i pasażerowie sięgają po broń. Chyba chcą ostrzelać was z góry w nadziei, że spadające z takiej wysokości bełty zyskają na sile przebicia. Pomysł dobry, ale w tej sytuacji całkiem chybiony… Ale co oni robią, u diabła?
Jeden z szybowców położył się na skrzydło, zacieśnił skręt i runął w dół. Po chwili wszystkie maszyny schodziły już ciasną spiralą w stronę stacji.
— O, nie! — zakrzyknął Fletcher. — Widzieli, jak zatrzymaliśmy ich bełty na poziomie ziemi, i sądzą, że to rodzaj niewidzialnego muru. Nie wiedzą, że to półkula, i zaraz rozbiją się o tarczę… Haslam, Dodds, włączcie wiązki, szeroki promień i niska moc na odpychaniu.
Starajcie się nie zniszczyć szybowców, tylko zbić je z kursu, zanim uderzą.
— Potrzebuję kilku sekund na każdy cel, sir — zaprotestował Haslam.
— A celów jest zbyt wiele — dodał Dodds.
— Róbcie, co w waszej mocy — powiedział kapitan, gdy pierwszy szybowiec wpadł na niewidzialną krzywiznę tarczy.
Wyglądało to tak, jakby aparat latający złożył się w powietrzu całkiem sam i bez wyraźnej przyczyny. Pogięta konstrukcja uwięziła obie istoty i wraz z nimi zaczęła zsuwać się po tarczy. Drugi pilot domyślił się, że coś jest nie tak, i spróbował wyjść z nurkowania ostrym zwrotem, ale zahaczył o tarczę skrzydłem. Płat pękł, a jego główny dźwigar przebił kadłub. Szybowiec runął na tarczę i z coraz większą szybkością zjeżdżał po gładkiej, niepowodującej tarcia powierzchni.
— Łapcie ich! — krzyknął kapitan do swoich oficerów. — Zwolnijcie tempo ich upadku i połóżcie na ziemi. Dobrze, doktorze?
— Czyta mi pan w myślach, przyjacielu Fletcher. Przyjaciółko Naydrad, proszę natychmiast nakazać robotom odprowadzenie pacjentów na oddział.
Upadek pierwszego szybowca udało się zahamować pięć metrów nad ziemią i opadł na piasek tak łagodnie, że prawie go nie poruszył. Drugi został złapany dopiero na dwóch metrach, tak więc uderzył w powierzchnię z całkiem sporym impetem.
Prilicla spojrzał na półkole oczekujących pająków, które przysuwały się coraz bliżej.
Biła od nich taka wrogość, że empata ledwie mógł utrzymać się w powietrzu. Szybko przeliczył coś w myślach.
— Przyjacielu Fletcher, czy mógłbyś zwiększyć…
— …zasięg tarczy o dziesięć metrów — przerwał mu kapitan. — Czyżbym nadal czytał panu w myślach, doktorze?
— Zaiste, przyjacielu Fletcher.
Idealna formacja atakujących szybowców rozpadła się i każdy pilot usiłował ratować się na własną rękę. W końcu reszta szybowców zaczęła ponownie nabierać wysokości.
Wszystkie oprócz dwóch, które zderzyły się nad plażą i spadały właśnie, sczepione skrzydłami. Obracając się wokół wspólnego środka ciężkości, rozbiły się ostatecznie na piasku, powodując zapewne ofiary wśród pająków na ziemi. Tyle dobrego, że nie runęły jak kamienie, co dało kusznikom szansę na ucieczkę. Spadły jednak za daleko, aby rozciągnąć tarczę w ich stronę, poza tym towarzysze załóg raczej nie pozwoliliby na udzielenie pomocy rannym. Pozostało mieć nadzieję, że sami zdołają się nimi zająć.
Читать дальше