— Gotowy od zawsze — odparła pielęgniarka, falując futrem. — Unieruchomiłam jego kończyny z nieuszkodzonej strony, ale poza tym niczego więcej nie robiłam. Jestem lekarzem, nie cieślą.
Ja też, pomyślał Prilicla. Podszedł do leżącego na stole operacyjnym pilota i spróbował przekazać mu sugestię spokoju.
— Musimy obciąć, wygładzić i wyjąć ten kawałek drewna, który przebił pancerz pacjenta, po czym odtworzyć uszkodzony fragment zewnętrznego szkieletu. W pewnym sensie to rzeczywiście będzie robota stolarska. Zaczynajmy.
Uderzenie, które oderwało skrzydło od kadłuba, wbiło złamany dźwigar w podbrzusze pilota. W jego ciele przemieścił się on ku górze, aż dotarł do grubego pancerza grzbietowego, przebił go i wysunął się na kilka cali na zewnątrz. Wcześniej jednak pancerz stawił na tyle duży opór, że drewniany dźwigar wygiął się i pękł niczym kość przy złamaniu podokostnowym, zwanym też złamaniem zielonej gałązki. Tyle że tutaj stało się to pośród miękkich narządów wewnętrznych i proste wyciągnięcie kawałka konstrukcji, który był nie dość że nadłamany i pełen drzazg, to jeszcze oklejony resztkami płótna z poszycia szybowca i opleciony linkami naciągowymi, musiałoby spowodować więcej zniszczeń niż pierwotny wypadek.
Wystający z pancerza kawałek zostawili na później. Badanie skanerem ujawniło, że drewno tak ciasno wpasowało się między narządy wewnętrzne, że zatamowało niemal całkowicie upływ krwi z przerwanych naczyń. Tym samym mogło poczekać, aż uda się zoperować bardziej poszkodowaną okolicę brzucha.
Prilicla zaczął od chirurgicznego powiększenia rany wlotowej, aby dać Danalcie więcej miejsca do pracy. W tym wypadku czas był ważniejszy niż unikanie dodatkowych cięć. Ostrożnie przesunął laserowe ostrze do miejsca, gdzie dźwigar wygiął się i pękł.
Buchnęło trochę pary, gdy przeciął drewno, i kilka drzazg wypadło z rany wraz z niewielką ilością krwi oraz innych płynów ciała.
— Naydrad — powiedział Prilicla. — Wyciągnij drewno pod tym samym kątem, pod jakim weszło, i daj ssawę tam, gdzie ci wskażę. Danalta, bądź gotów pomóc mi opanować krwawienie i zacząć konieczne naprawy. Murchison, usuń obcy materiał z utraconej krwi i przygotuj ją do ewentualnego użycia.
Tyle wokół nas pająków, pomyślał Prilicla, ale ani jednego chętnego na honorowego krwiodawcę.
— Na razie zostawię wszystkie luźne drzazgi. Posprząta się później. Ale uważaj na nie, Murchison, aby nie dostały się do krwiobiegu. Naydrad, zacznij łagodnie wyciągać.
Zanim kawałek drewna wyszedł z rany, skaner pokazał narastające krwawienie z dwóch większych naczyń, wcześniej ściśniętych.
— Naydrad, ssawa. Musimy widzieć, co robimy. Danalta, zaciski. Ja zajmę się perforacją jelita. Murchison, powiększ obraz pola operacyjnego cztery razy i trzymaj nieruchomo.
Danalta czekał z masywną ręką opartą o krawędź stołu operacyjnego i wysuwał w kierunku pacjenta dwa bardo długie palce. Gdy znalazł przerwane naczynia krwionośne, każdy z palców rozdzielił się na dwa szpatułkowate wyrostki, które objęły delikatnie żyły ponad uszkodzonymi miejscami i poniżej nich, zacisnęły się i zahamowały krwawienie.
Prilicla sięgnął delikatnymi kończynami do rany i podwiązał uszkodzone jelito w bardziej tradycyjny sposób, za pomocą nici chirurgicznych.
— Rozdarcie jest zbyt szerokie i nieregularne, aby próbować szycia, musimy więc dokonać resekcji całego odcinka jelita — powiedział. — Ale nie wolno nam wycinać za wiele.
System trawienny tego gatunku cechuje mniejszy nadmiar odcinka jelitowego niż Ziemian czy Kelgian. Naydrad, przygotuj opatrunek biodegradowalny z czasem rozpadu pięćdziesiąt dni. Sądząc po metabolizmie naszego pacjenta, do tego momentu powinien być w pełni zdrowy. Przyjaciółko Murchison?
— Zgadzam się. Ale czy mogę coś zasugerować? Nie powinniśmy przesadzać z czystością roboty. Przejawy życiowe pacjenta są o wiele słabsze niż w wypadku innych, nie tak poważnie rannych. Istnieje ryzyko poważnego wstrząsu wywołanego przebiciem, dlatego proponowałabym także całą operację przeprowadzić od tej strony, bez otwierania pancerza grzbietowego, co na pewno pogorszyłoby stan pacjenta.
— Dobrze, tak właśnie zrobimy — zgodził się Prilicla i zaraz wyczuł ulgę Murchison.
Wprawdzie operacja dotyczyła przedstawiciela całkiem nieznanego im gatunku, sama w sobie była jednak rutynowa. Zapisy edukacyjne, jakie Prilicla nosił w głowie, obejmowały wiedzę na temat leczenia właściwą Kelgianom, Melfianom, Ziemianom, Tralthańczykom i lekkograwitacyjnym Eurilom. No i znał się jeszcze na własnym gatunku. Mimo pozornej różnorodności istniała ograniczona liczba sposobów operowania podstawowych urazów u ciepłokrwistych tlenodysznych, przy czym Prilicla znał w tej chwili większość z nich.
Odetchnął, widząc, że fizjologia pająków przypomina pod pewnymi względami kelgiańską oraz jego własną, musiał jednak szukać dalej.
Z niejakim zażenowaniem przedzierał się przez myśli i wspomnienia innych istot, które przemieszkiwały poniekąd w jego głowie. Bez zapisów edukacyjnych międzygatunkowa chirurgia czy medycyna w ogóle nie mogłyby powstać, ale wiązała się z nimi jedna drobna uciążliwość, która powodowała, że mogły korzystać z nich tylko najbardziej zrównoważone psychicznie istoty. Prilicla dodawał do tego jeszcze: najbardziej tchórzem podszyte i niestawiające oporu. Problem polegał na tym, że zapisy nie zawierały jedynie wiedzy medycznej, ale i obraz osobowości dawcy, co obejmowało także słabostki, fobie, nerwowość i wszelkie psychiczne niedoskonałości.
Wiele razy szpitalni diagnostycy oraz ich młodsi koledzy opisywali przyjmowanie zapisów jako wejście w świat wielokrotnej schizofrenii, gdyż osobowości dawcy zawsze walczyły w jakiś sposób o przejęcie władzy nad nosicielem. Było to doznanie czysto subiektywne, ale powodowało liczne psychiczne, a nawet fizyczne niedogodności. Prilicla znalazł własny sposób radzenia sobie z tym problemem, który wywołał wstrząs u naczelnego psychologa szpitala, żadna bowiem istota nie wykazywała się zwykle tak daleko posuniętym tchórzostwem. Empata po prostu nie stawiał żadnego oporu przyjmowanym osobowościom i korzystał w pełni ze wszystkich dostarczanych przez nie informacji, nie czyniąc różnicy między nimi a własnymi myślami.
Musiał tylko pamiętać, że w rzeczywistości cały czas jest tym samym, kruchym i słabym Cinrussańczykiem, a nie ciężkim i masywnym Hudlarianinem czy Tralthańczykiem.
Pająki były podobne do niego o tyle, że też posiadały sześć nóg, były jednak znacznie silniej zbudowane i na pewno nie cechował ich brak odwagi.
Usuwanie reszty dźwigara trwało dłużej, bo chociaż Naydrad sprawnie wypchnęła go od góry, podczas gdy Danalta i Prilicla ciągnęli od dołu, to trzeba było jeszcze zatamować krwawienie uszkodzonych naczyń, co w tym miejscu było robotą o wiele trudniejszą ze względu na ograniczony dostęp. Ostatecznie jednak uporali się z zadaniem, oczyścili jamę ciała ze śmieci, zaszyli ranę w dolnej części tułowia i nałożyli sterylną płytkę na ranę wylotową w górnym pancerzu. Nie był to jeszcze koniec, ale reszta chirurgii mogła chwilę poczekać.
Podczas upadku pacjent złamał trzy żebra, z czego jedno w dwóch miejscach, co omal nie doprowadziło do traumatycznej amputacji.
— Jak już stwierdziliśmy, kończyny pacjenta są egzoszkieletowe i składają się z twardej tkanki zewnętrznej, która tworzy cylindryczną strukturę pozbawioną receptorów zmysłów oraz mięśni — poza służącymi do poruszania chwytnymi zakończeniami kończyn. Stawy wyposażone są w proprioceptory pozwalające mózgowi na pełne i nieustanne kontrolowanie położenia kończyn. Za motorykę odpowiedzialny jest układ hydrauliczny wykorzystujący naturalny płyn ciała, którego pacjent stracił sporo na skutek zranień. Jego poziom będzie uzupełniany za pomocą oczyszczonego płynu do czasu, gdy organizm sam podejmie jego wytwarzanie w potrzebnej ilości. Wykorzystamy tu znaną metodę łączenia pęknięć i złamań egzoszkieletowych, polegającą na nałożeniu sztywnego kołnierza pożądanej długości.
Читать дальше