— Sir, załogi statków po drugiej stronie wyspy musiały dostrzec dym, bo wypuściły szybowiec. Wznosi się teraz nad wzgórzami i kieruje w naszą stronę. Bez wątpienia ma sprawdzić, co tu się dzieje. Chyba wygraliśmy.
— Owszem, poruczniku. Ale tylko bitwę, nie wojnę. Gdybyśmy i wojnę mieli wygrać, oznaczałoby to naszą klęskę, ponieważ tutaj jedynym sposobem na zwycięstwo jest zapobieżenie walce, zanim ktokolwiek zginie. Pozostaje kwestia, jak tego dokonać. Słucham zatem, jestem otwarty na wasze propozycje.
Przez resztę dnia obserwowali krążący nad nimi szybowiec. Głównie dlatego, że nie mieli chwilowo nic lepszego do roboty poza posiłkami, obchodami pacjentów oraz, w przypadku Prilicli, drzemkami od czasu do czasu. Przy okazji przekonali się, że szybowce potrafią nie tylko latać. Były wyposażone w urządzenie sygnałowe pozwalające na utrzymywanie łączności ze statkami.
Był to spory okrągły panel zamontowany u nasady skrzydła, który obracał się swobodnie w strumieniach powietrza, przy czym jedną stronę miał brunatną, w kolorze poszycia szybowca, drugą zaś żółtą. Znajdował się na tyle blisko kabiny, że pilot mógł sięgnąć do niego kończyną i ustawiać na określony czas w żądanym położeniu. Z daleka żółty punkt był świetnie widoczny.
— Genialne — powiedział z podziwem kapitan. — Przypomina ziemskie semafory i alfabet Morse’a. Pająkowaci mogą nie mieć radia, ale na średnie dystanse da się tym rozmawiać. Na właściwości lotne szybowca wpływ ma minimalny i nadawać można przez cały czas akcji. Sądząc po przerwach w sygnalizacji, które wynoszą do piętnastu minut, zapewne na statku jest drugie takie urządzenie przekazujące pilotowi odpowiedzi.
— Sir, ale dlaczego on się ciągle wznosi, zamiast wracać na statek? — spytał Haslam. — Sądziłbym, że raczej zniży lot i spróbuje nam się przyjrzeć, aby pilot miał co zameldować.
Kapitan zachował się jak typowy dowódca, który nie zna odpowiedzi na pytanie podwładnego: zarządził ciszę na kanale dowodzenia.
Nosze z pacjentami zostały wystawione na popołudniowe słoneczko, ale Ziemian oddzielono od Trolann nieprzezroczystym parawanem, tak samo jak robiono to na oddziale.
Kilka pająków chodziło po plaży, ale trzymały się blisko statków i nic nie zapowiadało kolejnego ataku. Tarcza była na razie wyłączona, aby nie zużywać niepotrzebnie energii i aby pacjenci mogli cieszyć się podmuchami ciepłego wiatru. Oni też obserwowali krążący leniwie szybowiec.
Nadal wisiał nad nimi, gdy późnym popołudniem pacjenci wrócili do środka, a słońce zaczęło chować się za górami. O zmroku nie zniknął. Rysował się wyraźnie w pomarańczowym poblasku zachodu.
W pewnej chwili zaczął zakręcać ostrzej, jakby przymierzał się do pokazu akrobacji.
— Doktorze, zaczynam się niepokoić o naszego orła — powiedział kapitan. — W tej chwili znajduje się na wysokości pięciu tysięcy metrów. Tam musi być bardzo zimno i to chyba nie jest najlepszy czas na popisy. Owszem, być może chodzi o jakiś rytuał religijny odprawiany przez pilotów szybowców, ale jakoś niezbyt jestem skłonny w to wierzyć.
— Co pan ma na myśli, przyjacielu Fletcher?
— Szybowiec jest zbyt wysoko, aby jego sygnały były czytelne bez teleskopu, nie wyobrażam zaś sobie istot lękających się ognia, które umiałyby jednocześnie wytapiać szkło.
Sądzę, że ta akrobacja to jeszcze jeden rodzaj sygnałów. — Przerwał w oczekiwaniu na czyjąś uwagę, po czym wrócił do wyjaśnień: — Zasób znaków nie będzie duży, szybowiec może bowiem wykonywać tylko kilkanaście łatwo zauważalnych manewrów, zatem i przekaz będzie zbyt uproszony, aby wyrazić bardziej złożone kwestie. Da się go jednak dostrzec z bardzo dużej odległości.
— Czy masz coś na wsparcie swojej teorii, przyjacielu Fletcher? — spytał Prilicla, domyślając się odpowiedzi. — W pobliżu są jeszcze inne statki pająków?
— Obawiam się, że tak, doktorze. Nasz radar nie jest tu zbyt miarodajny, ponieważ zarówno statki, jak i ich szybowce nie są zbudowane z metalu. Pokazał sześć jednostek, z których pięć zmieniło kurs w naszą stronę jakieś pół godziny po pojawieniu się szybowca na niebie. Ostatni płynie w przeciwnym kierunku, ku innej flocie, która znajduje się zbyt daleko, abyśmy mogli policzyć jej statki. Domyślam się, że ta szósta jednostka wypuści o świcie swój szybowiec, aby przekazać sygnał dalej. Niebawem ściągną tutaj wszystkie pająki z tej części oceanu i pobliskich lądów — dodał. — I wszystkie będą chciały coś z nami zrobić.
— Ale co, przyjacielu Fletcher? — spytał Prilicla przerażony podobną perspektywą bardziej jeszcze niż kapitan. — Nie popełniliśmy tu żadnej zbrodni, niczego im nie zrobiliśmy, a gdy nas zaatakowali, postaraliśmy się ich nie skrzywdzić. Gdyby zastanowili się choć chwilę, musieliby zrozumieć nasze intencje oraz to, że jesteśmy nieporównanie od nich silniejsi. Samo zestawienie tego, co moglibyśmy zrobić, z tym, co zrobiliśmy, powinno rozwiązać problem…
— Owszem, nie zrobiliśmy niczego złego, o czym byśmy wiedzieli — zgodził się kapitan. — Nie zapominajmy jednak, że to całkiem nowa rasa. Mogą postrzegać naszą postawę jako oznakę słabości albo niezdolności do zrobienia im krzywdy. Albo nazbyt nienawidzą nas tylko za to, że tu jesteśmy.
— Gdybyśmy mogli z nimi porozmawiać — powiedział Prilicla. — Gdybyśmy mogli powiedzieć im, że nie chcemy tu wcale być, może to by pomogło.
Fletcher pokręcił głową.
— Patolog Murchison sporządziła listę kilkunastu słów, ale to za mało dla komputera.
Zresztą nawet gdybyśmy mogli im coś przekazać, nie jest powiedziane, że by nam uwierzyli.
Poza tym nie mogę przestać myśleć o wiekach ziemskiej ksenofobii i o tym, jak nerwowo ludzie reagowali niegdyś na samo hasło inwazji z kosmosu. Pewnie nie rozmowy były im wtedy w głowie. Ludzkość zmobilizowałaby swoje siły zbrojne i uderzyła na paskudnych obcych. Dokładnie tak samo jak oni teraz.
Prilicla zastanowił się chwilę.
— Trolannie też czuli do nas z początku nienawiść, zwłaszcza do tych, którzy przypominali im druuli. Opanowali jednak fobię, poznawszy historię Federacji. Dlaczego nie mielibyśmy powtórzyć tego dzisiejszej nocy? Pająki na pewno wystawiły warty, na wypadek gdyby coś się działo. Wszystko się dobrze składa.
Kapitan pokręcił głową, ale bardziej w wyrazie niezdecydowania niż sprzeciwu.
— Trolannie znali już podróże międzygwiezdne i byli poniekąd gotowi na spotkanie innych kosmicznych wędrowców. Pająki zaś są w odmiennej sytuacji. Nie zrozumieją.
Zapewne tylko bardziej byśmy ich wystraszyli, dając kolejne powody do nienawiści. No i moglibyśmy zabić ich kulturę. Dopóki ich emocje nie podpowiedzą nam, że mogłoby być inaczej, zasady pierwszego kontaktu nie dozwalają nam na podobne postępowanie.
— Na razie są zbyt daleko — powiedział z żalem Prilicla. — No i jest ich zbyt wielu, aby odczytać coś wyraźnie. Wyczuwam tylko jedną wielką nienawiść i agresję. Gdybyśmy mogli wyodrębnić z tej grupy jednego albo może kilku, to co innego. Na razie nie odpuszczą i znowu zaatakują. Ale w czasie walki emocje są zawsze zbyt zaburzone. Idealnym wyjściem byłoby znaleźć sposób, aby z nimi porozmawiać — powtórzył. — Walką na pewno niczego nie osiągniemy.
— Zgadzam się — powiedział kapitan i przerwał połączenie.
* * *
Prilicla dołączył do reszty zespołu, który przenosił nosze z pacjentami na plażę, aby zażyli oni codziennej porcji słońca i świeżego powietrza. Spędził nad nimi kilka minut, zamieniając kolejno z każdym parę słów. Zaczął od rozbitków z Terragara, którzy byli w mniejszym lub większym stopniu pozbawieni kończyn, po czym dołączył do obojga CHLI, włączając się na chwilę w ich cichą rozmowę. Keet miała się już całkiem dobrze i mogła się poruszać bez pomocy noszy, ale świadomość, że podobne druulom istoty kręcące się wokół ich nie są groźne, nie zapadła w nią jeszcze na tyle głęboko, aby próbowała zawierać z nimi znajomości. Trzymała się więc swojego miejsca za parawanem. Wiedziała, że pozostali pacjenci na pewno nie wstaną i do niej nie przyjdą. Życiu Jasama nic już nie zagrażało, ale przedwczesny kontakt z innymi DBDG nie wpłynąłby korzystnie na jego rekonwalescencję.
Читать дальше