Nasz sześcioosobowy komitet obcował ze sobą już dostatecznie długo, aby opracować różnorakie metody wzajemnej komunikacji. Nadal dzieliła nas kwestia autentyzmu Vornana, lecz owo rozbicie nie rysowało się już tak ostro, jak przedtem. Kolff, totalny sceptyk, nadal uważał Vornana za szaleńca, ale podziwiał jego pewność siebie i brawurę. Heyman, który z początku należał całą duszą do obozu Kolffa, teraz nie był już tak pewien swoich racji. Nigdy by się do tego otwarcie nie przyznał, ale widać było, że powoli ciąży w kierunku frakcji pro. Głównie za sprawą paru nęcących strzępów informacji, jakie Vornan objawił na temat przyszłego biegu historii. Helen McIlwain nadal traktowała Vornana śmiertelnie poważnie. Natomiast Morton Fields powoli wycofywał swoje poparcie dla przybysza. Moim zdaniem, był zazdrosny o łóżkowe sukcesy naszego gościa i chciał w ten sposób zemścić się na nim.
Aster była z początku neutralna i postanowiła czekać na konkretne dowody. Nie trwało to długo. Teraz całą duszą wierzyła, że Vornan przybył z odległej przyszłości. Jako biochemik, po zbadaniu próbki krwi zyskała niepodważalny dowód. Jak już powiedziałem, osobiście coraz bardziej skłaniałem się ku wersji Vornana. Kierowały mną jednak pobudki czysto emocjonalne. Na gruncie naukowym jego historia nadal pozostawała zjawiskiem niemożliwym. Tak więc aktualnie mieliśmy dwoje żarliwych wyznawców, dwoje byłych sceptyków, którzy trwali w stanie przejściowym, jednego byłego zwolennika, który przeszedł do przeciwnego obozu oraz jednego zagorzałego niedowiarka. Vornan wyszedł z tych przetasowań obronną ręką. Stopniowo zdobywał nawet przewagę.
Jak dotąd emocje targające naszą sześcioosobową grupą nie traciły na sile i gwałtowności. Zgodni byliśmy jedynie w jednej kwestii: mieliśmy mianowicie powyżej uszu F. Richarda Heymana. Sam widok bujnej, rudawej brody naszego historyka przyprawiał mnie o bóle głowy. Byliśmy już zmęczeni jego zadęciem, jego dogmatyzmem, sposobem, w jaki traktował pozostałych członków komitetu — jak gdyby byli średnio rozgarniętymi dyplomantami. Również Morton Fields powoli zaczynał grać nam na nerwach. Za fasadą ascety krył się rozpustnik (co w sumie było mi obojętne), a na dobitkę osobnik niedowartościowany, czego tolerować na dłuższą metę nie byłem w stanie. Zabiegał o względy Helen i dostał kosza. Marzyła mu się Aster i nic z tego nie wynikło. Helen uprawiała rodzaj zawodowej nimfomanii, wychodząc z założenia, iż obowiązkiem kobiety-etnologa jest zbadać całą ludzkość z możliwie najmniejszego dystansu. W takim świetle porażka, jaką poniósł Fields, była tym bardziej dotkliwa. Nim upłynął tydzień od chwili zawiązania naszego komitetu, Helen zdążyła przespać się z każdym jego członkiem. Do grupy tych szczęśliwców nie należał Sandy Kralick, który żywił wobec Helen zbyt wielką obawę, oraz biedaczyna Fields. Bez dwóch zdań, to właśnie dopełniło czary goryczy. Osobiście podejrzewam, iż Helen miała z nim jakiś zatarg natury naukowej, zanim wyszła sprawa z Vornanem, co w efekcie doprowadziło do psychicznej kastracji oponenta. Potem Fields skierował swe zapędy w kierunku Aster. Aster jednak była równie niedostępna co anioł. Z łatwością umknęła wszelkim zakusom, sprawiając przez cały czas wrażenie, jakby żyła w innym świecie i nie wiedziała o co chodzi. (Aster wzięła co prawda pamiętny prysznic wspólnie z Vornanem, nikomu z nas jednak nawet przez myśl nie przeszło, że mogło wówczas dojść do jakichś aktów cielesnego zbliżenia. Jej kryształowa niewinność sprawiała wrażenie odpornej nawet na działanie męskiego uroku Vornana.)
Tak więc Fields nabawił się kompleksów pryszczatego nastolatka, co — jak nietrudno sobie wyobrazić — zaowocowało bardzo bujnie podczas dyskusji. Skrywał swą frustrację za fasadą fachowej terminologii, a w środku wyraźnie cały płonął, przeklinając w duchu. Taka dwulicowa postawa budziła niechęć Lloyda Kolffa, który jednak w swej falstaffiańskiej dobroduszności bolał nad smutnym losem kolegi. Kiedy Fields zaczął przeciągać strunę, Kolff postanowił ukrócić te wybryki i burknął coś jowialnie. To tylko pogorszyło sytuację. Z Kolffem natomiast łączyły mnie przyjacielskie stosunki. Wnosił nieco ożywczej witalności, potrafił doskonale zabawić towarzystwo. Również udział Helen McIlwain w naszym komitecie bardzo mnie cieszył i to nie tylko ze względu na nocne spotkania. Mimo skrajnego fanatyzmu w kwestii kulturowego relatywizmu, tryskała energią, dysponowała najświeższymi plotkami, chodziła nieustannie uśmiechnięta. Zawsze można było na nią liczyć, jeśli chodzi o wszczęcie naukowej dysputy na temat powodów wycinania łechtaczek u północnoafrykańskich tubylek albo ilości ofiar składanych podczas ceremonii inicjacji na Nowej Gwinei. Co do Aster Niezgłębionej, Aster Nieprzeniknionej, Aster Niewiadomej, skłamałbym mówiąc, że za nią przepadałem. Stanowiła dla mnie zagadkę. Oczywiście do czasu, gdy zobaczyłem ją nagą pod natryskiem. Aura tajemniczości ulotniła się niczym bańka mydlana. Mimo wszystko Mikkelsen pozostała czysta — Diana biochemii, magicznie uwięziona w klatce szesnastu lat. Podczas naszych częstych rozmów na temat Vornana Aster rzadko zabierała głos, ale zawsze rozsądnie. Gdy minął styczeń, nasz objazdowy cyrk ruszył w dalszą trasę, kierując się na zachód. Vornan był równie niezmordowanym turystą co kochankiem. Pokazywaliśmy mu fabryki, elektrownie, muzea, węzły komunikacyjne, stacje meteorologiczne, punkty przeładunkowe, ciekawsze restauracje oraz całą masę innych rzeczy, po części wykonując polecenia oficjeli, a po części spełniając prośby samego Vornana. Nieustannie wpędzał nas w kłopoty. Zauważywszy zapewne, iż znajduje się poza ramami „średniowiecznej” moralności, nadużywał na różne sposoby naszej gościnności: uwodził osobników wszelkiej płci i maści, bezczelnie profanował świętości, twierdził bez zająknięcia, że uważa nasz świat za osobliwie prymitywny, a tym samym niezwykle godny uwagi. To jego zuchwalstwo działało na mnie odświeżająco, w równym stopniu fascynowało, co napawało niechęcią. W każdym razie skandaliczność niektórych zachowań zdawała się być najlepszym gwarantem autentyczności, co skutecznie uśmierzało ewentualne głosy protestu. Vornan był nietykalny, był wędrowcem spoza czasu, gościem w naszym świecie. A nasz świat, choć zbity z tropu i niepewny jutra, gościł go serdecznie.
Poczyniliśmy wszelkie możliwe kroki, aby maksymalnie ograniczyć element ryzyka. Doświadczenie nauczyło nas, jak blokować dostęp do Vornana przymilnym, wrażliwym osobnikom, łatwym celom ewentualnych napadów złośliwości. Byliśmy świadkami, jak Vornan najpierw z niekłamanym podziwem obserwował olbrzymi biust wydekoltowanej kustoszki, która oprowadzała nas po clevelandzkim muzeum. Powinniśmy spodziewać się wszystkiego najgorszego po tych spojrzeniach pełnych uwielbienia. Nie zdołaliśmy jednak zareagować na czas, gdy Vornan niespodziewanie wyciągnął dłoń i wepchnął ją kobiecie za gorset, a następnie dla żartu poraził niewielkim elektrycznym impulsem. Po tym incydencie starannie izolowaliśmy wszystkie kobiety w średnim wieku z wydatnym biustem przed bezpośrednim kontaktem z naszym pupilkiem. Staraliśmy się również przewidywać oraz w porę zapobiegać wszelkim innym zajściom i jeśli na tuzin porażek przypadł jeden sukces, znaczyło to, że nie jest jeszcze tak źle.
Znacznie gorzej radziliśmy sobie, jeśli chodzi o wydobywanie z naszego gościa informacji na temat jego epoki albo okresu przejściowego. Od czasu do czasu raczył nas smakowitym kąskiem. Wspomniał na przykład o bliżej nie zdefiniowanym przewrocie politycznym pod nazwą Czasu Czystek, o wizycie przybyszów z innych gwiazd, o wspólnocie zwanej Centralą, lecz w zasadzie nie powiedział nic konkretnego. Nic, poza paroma ogólnikami.
Читать дальше