Teraz przyszła kolej na najbardziej delikatną kwestię: komputer spytał o moje nazwisko i numer identyfikacyjny.
Podobno obowiązek podawania danych personalnych wprowadzili urzędnicy, których przekupili purytanie toczący desperacki bój o zlikwidowanie programu legalnej prostytucji. Przyświecała im myśl, iż nikt nie będzie korzystał z tego typu usług wiedząc, iż jego numer i fotografia zostaną zapisane w komputerze. Później ktoś mógłby przecież zdobyć te dane i wykorzystać do stworzenia kompromitującego dossier. Inni urzędnicy, po bezskutecznych wysiłkach, aby zlikwidować tę kłopotliwą formalność, ogłosili uroczyście, iż wszelkie informacje dotyczące klientów pozostaną na zawsze poufne. Sądzę jednak, że wciąż istnieje spora grupa ludzi, która nie korzysta z proponowanych tu usług, gdyż nie ma ochoty ujawniać przy tym nazwiska. Ale czego ja miałbym się obawiać? Mojego dorobku naukowego nie jest w stanie zniszczyć niewielka moralna dwuznaczność. A zresztą trudno mówić o dwuznaczności, skoro ten przybytek płaci państwu słone podatki. Podałem swoje nazwisko i numer identyfikacyjny. Zastanawiałem się chwilę, jak przez to przebrnie Vornan, który nie ma przecież numeru identyfikacyjnego. Pewnie komputer został zawczasu uprzedzony o naszej wizycie, bo obyło się bez dodatkowych kłopotów.
Pod ekranem dostrzegłem niewielką niszę. Zostałem już uprzednio poinformowany, iż wewnątrz leży maska prywatności, służąca do zasłaniania twarzy. Wyjąłem maskę i naciągnąłem. Termoplastik błyskawicznie przyjął kształty moich rysów i stał się jakby drugą skórą. Ciekawe, w jaki sposób coś takiego miało ukryć tożsamość, pomyślałem. Kiedy jednak spojrzałem w pociemniały nagle ekran komputera, dostrzegłem oblicze niepodobne zupełnie do własnego. Maska w tajemniczy sposób zapewniała anonimowość.
Na ekranie pojawił się kolejny napis głoszący, abym ruszył przed siebie. Wykonałem polecenie. Przednia ściana kabiny zniknęła. Zacząłem piąć się po spiralnej rampie, prowadzącej na wyższe piętro ogromnego budynku. Spostrzegłem, że po takich samych rampach suną inni mężczyźni; niczym duchy oczekujące zbawienia, na bezszelestnych taśmociągach, skryci za maskami, spięci. Z góry bił oślepiający blask wielkiej jarzeniówki, płynęliśmy skąpani w jej świetle. Postać z sąsiedniej rampy pomachała do mnie ręką. Mimo maski wiedziałem, że to Vornan. Rozpoznałem po szczupłej sylwetce, niedbałej pozie i dziwnej aurze obcości, która, jak się zdawało, otacza go całego. Wyprzedził mnie i zniknął, pochłonięty przez perłową światłość. Chwilę później ja również tam wniknąłem, bez przeszkód minąłem niewielką salkę, aby w końcu dotrzeć do kolejnej kabiny, niewiele większej niż poprzednia.
Po lewej stronie także widniał ekran komputera. Naprzeciw mnie dostrzegłem umywalkę i molekularny prysznic. Pośrodku stało sporych rozmiarów, świeżo pościelone, dwuosobowe łóżko. Całe otoczenie było groteskowo sterylne. Jeśli tak ma wyglądać legalna prostytucja, to osobiście wolę normalne uliczne dziwki… oczywiście przy założeniu, że ten gatunek jeszcze nie wyginął. Stanąłem przy łóżku i zerkałem ciekawie na ekran. Pokój był pusty. Może potężny mózg komputerowy zapomniał o mnie? Gdzie u diabła ta kochanka?
Okazało się, że nie dopełniłem jeszcze wszystkich formalności. Ekran zajarzył zielenią i przeczytałem: „Proszę zdjąć ubranie w celu przeprowadzenia badań medycznych”.
Posłusznie złożyłem całą odzież do pojemnika, który wysunął swą paszczę ze ściany i zaraz potem znów zniknął. Pewnie zdezynfekują i wyczyszczą mi całe ubranie, pomyślałem, jak się później okazało, całkiem trafnie. Stałem nagi, jeśli nie liczyć maski, prawdziwy Everyman skryty za ostatnim pancerzem prywatności. Skanery i próbniki badały moje ciało, błyskając raz po raz zielonkawym światłem. Szukały zapewne śladów jakiejś choroby wenerycznej. Badania trwały około minuty. Następnie dostrzegłem kolejny napis na ekranie, który prosił, abym wyciągnął przed siebie ramię. Poczułem ukłucie, gdy niewielka igła pobrała próbkę krwi. Niewidzialna aparatura zbadała skrupulatnie ową cząstkę mojego ustroju w poszukiwaniu ukrytej choroby. Najwidoczniej jednak nie znaleziono nic, co zagrażałoby życiu i zdrowiu personelu, bowiem chwilę później ekran zapłonął różnokolorowymi wzorami, co oznaczało, że pomyślnie zdałem wszystkie testy. Ściana z umywalką rozsunęła się na boki i do pokoju weszła dziewczyna.
— Cześć — przywitała się. — Mam na imię Esther. Strasznie miło cię poznać. Na pewno zostaniemy dobrymi przyjaciółmi.
Nosiła zwiewną tunikę, pod którą wyraźnie rysowały się kształty jej zgrabnego ciała. Włosy miała rude, oczy zielone, twarz inteligentną, a uśmiech bezsprzecznie szczery. Wyobrażałem sobie zawsze, że wszystkie prostytutki to ordynarne, sflaczałe kreatury o nabrzmiałych twarzach. Esther nie pasowała do tego obrazu. Podobne dziewczyny widywałem często w campusie. Bardzo możliwe, że była jedną z nich. Nie miałem ochoty zadawać jej tego starego jak świat pytania: jak taka miła dziewczyna trafiła w tak podłe miejsce? Ale swoje myślałem.
Esther oceniła moje ciało z zawodową wprawą. Nie po to zapewne, aby zbadać muskulaturę, ale aby wykryć wszelkie ułomności i dolegliwości, które ewentualnie uniknęły elektronicznym czujnikom. Później jej wzrok stracił ten czysto kliniczny błysk i nabrał więcej zmysłowości. Czułem się jakoś dziwnie, zapewne dlatego, że nie przywykłem spotykać po raz pierwszy młodych dam w tak jednoznacznych okolicznościach. Po dokonaniu wstępnych oględzin Esther podeszła do czujnika zamontowanego pod ekranem i przytknęła do niego dłoń.
— Nie chcemy, aby nas podglądali, prawda? — spytała pogodnie.
Ekran zgasł. Moim zdaniem była to część standardowego scenariusza. Chodziło mianowicie o to, aby upewnić klienta w przeświadczeniu, iż wścibskie oko komputera nie będzie go szpiegować w trakcie intymnego zbliżenia. Osobiście uważam, że mimo spektakularnego aktu wyłączenia monitora pokój w dalszym ciągu znajdował się pod wnikliwą obserwacją. Właściciele tego przybytku z pewnością zadbali o bezpieczeństwo swego personelu, nie zdając go na łaskę pierwszego lepszego klienta. Poczułem mdłości na myśl, że za chwilę położę się do łóżka z kimś, kto odgrywa tę całą farsę, doskonale wiedząc, iż jesteśmy nieustannie obserwowani, podsłuchiwani oraz zapewne nagrywani. Ale przezwyciężyłem niechęć, bo przecież przyszedłem tu dla kawału. Burdel to stanowczo nie jest miejsce dla wykształconego człowieka. Wzbudza zbyt wiele podejrzeń. Tutejsza atmosfera może odpowiadać chyba wyłącznie prostakom.
Gdy ekran pociemniał ostatecznie, Esther spytała cicho:
— Mam zgasić światło?
— Obojętnie.
— W takim razie zgaszę.
Podeszła do ekranu i zaraz potem stopniowo zaległy ciemności. Zdecydowanym ruchem odrzuciła tunikę. Jej ciało było gładkie i blade, o wąskich biodrach i dziewczęcych piersiach, na których dostrzegłem delikatną siateczkę niebieskich żyłek. Bardzo przypominała Aster Mikkelsen. Aster… Esther… chwila sennego zamyślenia… sławna biochemiczka o twarzy szarej kurewki. Dziewczyna położyła się bokiem na łóżku, podkurczyła nogi i uśmiechnęła delikatnie. Nie było w tym nic lubieżnego, po prostu ułożyła się wygodnie do rozmowy. Poczułem wdzięczność. Obawiałem się, że dziewczyny zatrudnione w tego typu instytucjach natychmiast padają na plecy, rozkładają nogi i krzyczą: „Dalej kochasiu, zapraszamy na pokład.” Naprawdę mi ulżyło, kiedy Esther nie odegrała scenki w tym stylu. Pewnie komputer podczas wstępnej rozmowy wybadał moją osobowość, ocenił jako przedstawiciela świata nauki i przesłał Esther informację, że należy traktować mnie z odpowiednimi manierami.
Читать дальше