Z innymi plemionami kontaktują się jedynie w czasie działań wojennych. Kiedy opowiadają o sobie (zwykle podczas deszczu), zawsze dotyczy to bitew i bohaterów. Historie kończą się wyłącznie śmiercią, zarówno odważnych, jak i tchórzy. Jeśli te opowieści mają służyć za wskazówkę, to prosiaczki nawet nie oczekują przetrwania wojny. I nigdy, ale to nigdy, nie wykazały nawet minimalnego zainteresowania kobietami wroga, traktowanymi jako obiekty gwałtu, mordów czy niewolnice, co jest tradycyjnie ludzkim sposobem traktowania żon żołnierzy, którzy padli w boju.
Czy to oznacza, że między plemionami nie zachodzi wymiana genetyczna? Wcale nie. Być może prowadzą ją kobiety, dysponujące jakimś systemem handlu cechami genetycznymi. Biorąc pod uwagę całkowite na pozór podporządkowanie społeczeństwa prosiaczków kobietom, wymiana może zachodzić bez wiedzy mężczyzn. Może też być dla nich powodem takiego poniżenia i wstydu, że wolą nam o tym nie wspominać.
Co nam mówią o bitwach? Oto typowy opis, pochodzący z notatek mojej córki, Ouandy, z 2:21 zeszłego roku, podczas sesji opowieści odbywającej się w drewnianej chacie. PROSIACZEK (mówiący w starku): Zabił trzech braci nie odnosząc żadnej rany. Nigdy nie widziałem tak potężnego i nieustraszonego wojownika. Krew spływała po jego ramionach, a kij w dłoni popękał, zbryzgany mózgami mych braci. Wiedział, że zasłużył na najwyższy szacunek, mimo że bitwa skończyła się klęską jego słabego plemienia. Dei honra! Eu Ihe dei! (Oddałem honor! Ja mu go oddałem!) (Pozostałe prosiaczki cmokają językami i popiskują.)
PROSIACZEK: Przycisnąłem go do ziemi. Bronił się mężnie, póki nie pokazałem mu trawy w mej dłoni. Wtedy otworzył usta i zanucił niezwykłe pieśni dalekiego kraju. Nunca sera madeira na mao da gente! (Nigdy nie będzie kijem w naszych rękach!) (W tym momencie wszyscy zaśpiewali pieśń, najdłuższy zasłyszany do tej pory tekst w Mowie Żon.) (Należy podkreślić jako typowe, że mówią przede wszystkim w starku, w kluczowych momentach i we wnioskach przechodząc na portugalski. Po zastanowieniu zauważyliśmy, że robimy dokładnie to samo, wracając do ojczystego portugalskiego w momentach budzących silne emocje.)
Można nie dostrzec w opisie bitwy niczego niezwykłego, dopóki nie pozna się dostatecznej ilości takich historii. Otóż zawsze kończą się one śmiercią bohatera. Najwyraźniej prosiaczki nie gustują w lekkich komediach.
Liberdade Figueira de Stedici, Raport o stosunkach międzyplemiennych aborygenów Lusitanii, Sprawozdania Kulturowe, 1964:12:40
W czasie lotu międzygwiezdnego nie było zbyt wiele do roboty. Po wyznaczeniu kursu, gdy statek dokonał już przeskoku Parka, jedynym zadaniem były wyliczenia, jak bardzo prędkość statku zbliży się do szybkości światła. Komputer pokładowy podawał dokładną szybkość i określał jak długo, w czasie subiektywnym, powinna trwać podróż do wykonania powrotnego skoku Parka i osiągnięcia rozsądnie niskiej prędkości podświetlnej. Jak stoper, pomyślał Ender. Włączyć, wyłączyć i już po wyścigu.
Jane nie mogła zmieścić w pokładowym mózgu zbyt wiele ze swej osobowości, Ender więc spędził osiem dni lotu praktycznie sam. Na szczęście komputer statku okazał się wystarczająco sprawny, by pomóc mu w przejściu z hiszpańskiego na portugalski. Wyrażanie się było dość łatwe, ale znikała masa spółgłosek i ciężko było zrozumieć tekst mówiony. Rozmowy po portugalsku z niezbyt szybką maszyną doprowadzały do pasji już po godzinie czy dwóch dziennie. W innych podróżach zawsze towarzyszyła mu Val. Nie rozmawiali zbyt wiele — znali się tak dobrze, że często nie mieli sobie nic do powiedzenia. Bez niej jednak Ender nie potrafił uporządkować własnych myśli; nie wyciągał wniosków, bo nie miał komu o nich opowiedzieć.
Nawet królowa kopca nie mogła mu pomóc. Myślała natychmiastowo, nie poprzez synapsy, a przez filoty, niewrażliwe na relatywistyczne efekty prędkości świetlnych. W każdej minucie czasu Endera dla niej mijało szesnaście godzin — różnica zbyt wielka, by dopuścić do jakiegokolwiek kontaktu. Gdyby wyszła z kokonu, miałaby tysiące robali, wykonujących swoje zadania i przekazujących doświadczenia do jej ogromnej pamięci. Teraz jednak dysponowała jedynie wspomnieniami. Po ośmiu dniach przymusowego uwięzienia, Ender zaczął rozumieć jej niecierpliwość i pragnienie powrotu do życia.
Nim minęło te osiem dni, zaczął nieźle mówić po portugalsku, nie tłumacząc każdego zdania poprzez hiszpański. Rozpaczliwie pragnął ludzkiego towarzystwa — ucieszyłby się nawet, gdyby mógł dyskutować o religii z jakimś kalwinistą, czy kimkolwiek inteligentniejszym od pokładowego komputera.
Kosmolot wykonał przeskok Parka: w niemierzalnym odcinku czasu jego prędkość w stosunku do reszty wszechświata uległa gwałtownej zmianie. Czy raczej, zgodnie z teorią, zmieniła się prędkość reszty wszechświata, gdy statek pozostał w istocie nieruchomy. Nikt nie wiedział na pewno, gdyż nie dało się stanąć z boku i przyjrzeć temu fenomenowi. Można było zgadywać, ponieważ nikt naprawdę nie rozumiał, skąd się biorą efekty filotyczne. Ansibl wynaleziono właściwie przypadkowo, podobnie jak Zasadę Natychmiastowości Parka. Nie musiała być zrozumiała; najważniejsze, że funkcjonowała.
Światło znowu stało się widoczne ze wszystkich kierunków i w jednej chwili-gwiazdy wypełniły iluminatory statku. Pewnego dnia naukowcy odkryją, dlaczego przeskok Parka prawie wcale nie pochłania energii. Ender był pewien, że za ludzkie loty pobiera się gdzieś straszliwą cenę. Śnił kiedyś, że za każdym razem, gdy kosmolot wykonuje przeskok, gaśnie gwiazda. Jane zapewniła go, że to nieprawda, wiedział jednak, że większość gwiazd pozostaje niewidoczna; całe tryliony mogą zniknąć, a my nic nie zauważymy. Przez tysiące lat będziemy obserwować fotony wyemitowane przed śmiercią gwiazdy. Zanim zobaczymy, że gaśnie galaktyka, będzie już za późno, by coś na to poradzić.
— Toniesz w paranoicznej fantazji — zawyrokowała Jane.
— Czytasz w myślach — stwierdził Ender.
— Zawsze kiedy kończysz lot, stajesz się przygnębiony i myślisz o śmierci wszechświata. To szczególny objaw choroby lokomocyjnej.
— Zawiadomiłaś władze Lusitanii, że przybyłem?
— To bardzo mała kolonia. Nie ma kapitanatu portu, bo mało kto tu przylatuje. Na orbicie czeka automatyczny prom, który zabiera pasażerów w górę i w dół, na ich śmiesznie małe lotnisko.
— Żadnych zezwoleń z Imigracji?
— Jesteś Mówcą. Muszą cię wpuścić. Zresztą, Biuro Imigracji składa się tylko z Zarządcy, będącego równocześnie burmistrzem, ponieważ kolonia i miasto to jedno. Nazywa się Faria Lima Maria do Bosque, zwana Bosquinhą. Przesyła ci pozdrowienia, choć wolałaby raczej, byś sobie poszedł. Mają tu dość kłopotów nawet bez proroka agnostycyzmu, który włóczy się dookoła i denerwuje dobrych katolików.
— Naprawdę tak powiedziała?
— Nie do ciebie. Biskup Peregrino tak powiedział, a ona przyznała mu rację. Ale na tym właśnie polega jej praca. Jeśli powiesz, że katolicy to bałwochwalcy i zabobonni durnie, pewnie westchnie tylko i poprosi, żebyś te opinie zachował dla siebie.
— Coś ukrywasz — stwierdził Ender. — Co się stało, o czym, twoim zdaniem, wolałbym nie wiedzieć?
— Novinha wycofała swoje wezwanie Mówcy. Pięć dni po nadaniu. Oczywiście, Gwiezdny Kodeks stanowił, że od chwili, gdy Ender wyruszył w podróż, nie można prawnie unieważnić wezwania. Sytuacja jednak zmieniała się diametralnie: zamiast od dwudziestu dwóch lat niecierpliwie oczekiwać jego przybycia, Novinha będzie się go bała, będzie urażona, że przyleciał, mimo iż zmieniła zdanie. Spodziewał się, że powita go jak przyjaciela. Teraz będzie mu wrogiem, bardziej nawet, niż tutejsza katolicka społeczność.
Читать дальше