Teraz jednak zrozumiałem, że kobiety są prawdopodobnie tak samo inteligentne jak mężczyźni — i wcale nie varelse. Pogardliwe opinie mężczyzn biorą się stąd, że — jako kawalerowie — wyłączeni są z procesu reprodukcji i struktur władzy szczepu. Prosiaczki okazały się równie ostrożne wobec nas, co my wobec nich i nie pozwoliły nam na spotkanie z samicami, ani z samcami, dysponującymi rzeczywistą władzą. Sądziliśmy, że badamy samo serce społeczeństwa prosiaczków, gdy tymczasem — mówiąc obrazowo — trafiliśmy na genetyczny śmietnik, do samców, których geny uznano za niewarte oddania plemieniu. Mimo wszystko, nie mogę w to uwierzyć. Prosiaczki, których poznałem, są inteligentne, mądre i szybko się uczą. Tak szybko, że po latach badań nieświadomie nauczyłem ich więcej na temat społeczeństwa ludzi, niż sam się o nich dowiedziałem. Jeżeli oni są wyrzutkami, to mam nadzieję, że pewnego dnia uznają mnie godnym spotkania „żon” i „ojców”. Tymczasem jednak nie mogę ująć tego wszystkiego w raporcie, ponieważ, świadomie czy nie, w oczywisty sposób naruszyłem reguły. Nieważne, że nikt chyba nie zdołałby uniemożliwić prosiaczkom uczenia się od nas. Nieważne, że zasady są głupie i blokują postęp. Naruszyłem je, i jeśli ktoś się dowie, zakaże wizyt, a to będzie jeszcze gorsze, niż te dozwolone, ostro ograniczane kontakty. Tak więc zmuszony jestem do oszustwa i dziecinnych podstępów, jak choćby kodowanie tych notatek do chronionych, osobistych plików Liba, gdzie nawet mojej drogiej żonie nie wpadnie do głowy ich szukać. Oto informacja absolutnie kluczowa: prosiaczki, których studiujemy, są bez wyjątku kawalerami. I ze względu na przepisy, nie ośmielę się jej przekazać ksenologom framlingów. Olha bem, gente, aqui esta: A ciencia, o bicho que se devora a si mesma! (Patrzcie uważnie, chłopcy, oto ona: Nauka, paskudna, mała bestia, która pochłania samą siebie!)
Jodo Figueira Alvarez, Tajne notatki, opublikowane w: Demostenes, Uczciwość zdrady: Ksenologoutif Lusitanii, Perspektywy historyczne Reykjaviku, 1990:4:1
Brzuch Valentine stał się nabrzmiały i rozdęty, a przecież pozostał jeszcze miesiąc do urodzin córki. Irytowało ją i przeszkadzało, że była taka wielka i źle wyważona. Do tej pory, kiedy chciała zabrać grupę studentów historii na sóndring, mogła sama pomagać przy załadunku łodzi. Teraz musiała polegać na marynarzach swego męża. Nie mogła nawet wgramolić się z pomostu do ładowni — dowódca kierował załadunkiem, by nie naruszyć równowagi kutra. Oczywiście, robił to bezbłędnie — przecież to właśnie kapitan Rav ją uczył, kiedy zjawiła się tu po raz pierwszy. Valentine nie lubiła jednak wymuszonej roli balastu.
To był jej piąty sóndring. Na pierwszym poznała Jakta. Wtedy nie myślała nawet o małżeństwie. Trondheim był światem jak wiele innych, które odwiedziła ze swym perypatetycznym młodszym bratem. Będzie tu uczyć, myślała, będzie studiować, po czterech czy pięciu miesiącach opublikuje obszerny historyczny esej podpisany: Demostenes, a potem będzie się bawić, aż Ender przyjmie wezwanie i wyruszy, by Mówić gdzie indziej. Na ogół ich funkcje doskonale się uzupełniały. On Mówił o śmierci jakiejś ważnej osoby, a historia życia tej osoby stawała się osią jej eseju. To była gra, w którą się bawili, udając wędrownych wykładowców tej czy innej dziedziny, gdy w rzeczywistości kreowali tożsamość świata, ponieważ opinie wyrażane w esejach Demostenesa uważane były powszechnie za ostateczne. Przez pewien czas obawiała się, by ktoś w końcu nie zauważył, że Demostenes pisał swoje prace o światach, leżących podejrzanie blisko trasy ich wędrówki, i że zdemaskuje ją. Wkrótce jednak pojęła, że wokół Demostenesa narosły mity — jak wokół Mówców, choć w mniejszym stopniu. Ludzie wierzyli, że Demostenes nie jest jedną osobą, że każdy z jego esejów jest dziełem pracującego niezależnie geniusza, który spróbował opublikować swą pracę pod legendarnym nazwiskiem; komputer automatycznie przekazywał esej do oceny tajnemu komitetowi wybitnych historyków, decydujących, czy jest on godny tego imienia. Nieważne, że nikt nigdy nie spotkał uczonego, który oceniał takie prace. Co roku składano setki esejów, a komputer odrzucał wszystkie, których nie napisał prawdziwy Demostenes. Mimo to wszyscy wierzyli święcie, że ktoś taki jak Valentine nie ma prawa istnieć. W końcu, Demostenes rozpoczynał karierę jako słynny demagog sieci komputerowych, gdy Ziemia toczyła Wojny z Robalami, trzy tysiące lat temu. Nie mógł być ciągle tą samą osobą.
I to prawda, pomyślała Valentine. Nie jestem tą samą osobą. Zmieniam się między jedną a drugą książką, ponieważ każdy kolejny świat zmienia mnie trochę, nawet wtedy, gdy piszę jego historię. A ten świat najbardziej ze wszystkich.
Nie lubiła natrętnie wścibskiej filozofii luterańskiej, a zwłaszcza frakcji kalwinistów, którzy uważali, że znają odpowiedź na każde pytanie, zanim jeszcze zostanie zadane. Dlatego powzięła ideę, by wybraną grupę studentów starszych lat zabierać z Reykjaviku na jedną z Letnich Wysp — równikowego łańcucha, gdzie latem skrika przybywa na lęg, a stada halkigów szaleją, pełne reprodukcyjnej energii. Celem tych wypraw było przełamanie wzorców intelektualnego rozkładu, nie do uniknięcia na żadnym uniwersytecie. Studenci żywili się wyłącznie havregrinem, rosnącym dziko w osłoniętych dolinach, i halkigami, które potrafili schwytać i zabić. Kiedy ich codzienne pożywienie zależało jedynie od własnych wysiłków, ocena tego, co w historii ważne lub nie, musiała ulec zmianie.
Uniwersytet wyraził zgodę, choć bez entuzjazmu. Skorzystała z własnych rezerw finansowych, by wyczarterować łódź od Jakta, który właśnie stał się głową jednej z wielu rodzin, żyjących z połowów skriki. Żywił typowo marynarską pogardę dla uczonych, nazywając ich prosto w oczy „skraddare”, a jeszcze gorzej za plecami. Oświadczył Valentine, że najdalej za tydzień będzie musiał płynąć na ratunek jej konającym z głodu studentom. Jednak ona i jej banici, jak się nazwali, wytrzymali aż do końca, a nawet prosperowali budując coś w rodzaju wioski i ciesząc się eksplozją twórczych, nieskrępowanych myśli. Efektem tego był zalew znakomitych i wnikliwych prac, opublikowanych po powrocie. Najbardziej oczywistym w Reykjaviku rezultatem wyprawy były setki zgłoszeń na dwadzieścia miejsc w każdym z trzech letnich sóndringów. Dla Valentine jednak o wiele ważniejszy był Jakt — niezbyt wykształcony, posiadał jednak głęboką wiedzę o samym Trondheimie. Potrafił, bez żadnych map, pilotować łodzie wzdłuż połowy równika. Znał trasy gór lodowych i wiedział, gdzie lodowe pola są najgrubsze. Odgadywał, w którym miejscu skrika wyjdzie na swe tańce i jak rozstawić łowców, by zaskoczyli zwierzęta wyskakujące na brzeg. Zdawał się przewidywać zmiany pogody i Valentine doszła do wniosku, że nie istnieje sytuacja, na którą nie byłby przygotowany.
Spotkanie z nią było wyjątkiem. I kiedy luterański — nie kalwiński — pastor udzielił im ślubu, oboje wyglądali raczej na zaskoczonych, niż szczęśliwych. Mimo to byli szczęśliwi. Po raz pierwszy od opuszczenia Ziemi Valentine czuła, że znalazła spokój, dom, spełnienie. Dlatego teraz pod sercem rosło jej dziecko. Wędrówka dobiegła końca. I była taka wdzięczna Enderowi, który to zrozumiał i bez trudnych rozmów pojął, że Trondheim jest końcem ich trwającej trzy tysiące lat odysei, końcem kariery Demostenesa; jak ishaxa potrafiła zapuścić korzenie w lód tej planety i żywić się tym, czego brakowało glebie innych lądów.
Читать дальше