Odpowiedział jej bez tchu, w pośpiechu wyrzucając słowa; chciał skończyć przemowę, zanim wzruszenie odbierze mu głos.
— Nie, masz rację, chciałem załatwić to szybko, bo mam tam pracę do wykonania, a każdy dzień jest stratą czasu; i dlatego, że czułem ból za każdym razem, gdy patrzyłem, jak ty i Jakt stajecie się sobie coraz bliżsi, a ty i ja oddalamy się od siebie, choć wiedziałem, że tak właśnie być powinno; więc kiedy postanowiłem lecieć, pomyślałem, że lepiej będzie odlecieć jak najszybciej, i miałem rację; wiesz, że miałem. Nie sądziłem, że mnie za to znienawidzisz. Emocje nie pozwoliły mu mówić dalej i zaszlochał. Ona także. — Nie mogę cię nienawidzić; kocham cię, jesteś częścią mnie samej, jesteś moim sercem i kiedy odejdziesz, to moje serce zostanie wyrwane i poniesione daleko… I to był koniec przemowy.
Pierwszy oficer Rava zabrał Endera na mareld, wielką platformę na morzu równikowym, skąd startowały promy lecące na spotkanie orbitujących statków. Zgodzili się bez słów, że Valentine nie będzie go odprowadzać. Wróciła z mężem do domu i tuliła się do niego przez noc. Następnego dnia wypłynęła ze studentami na sóndring i płakała po Enderze jedynie nocą, gdy sądziła, że nikt jej nie widzi.
Studenci jednak widzieli i opowiadali o tym, jak bardzo profesor Wiggin tęskni za swoim bratem, wędrownym Mówcą. Wywnioskowali z tego — jak zwykle studenci — jednocześnie więcej i mniej od prawdy. Tylko jedna z nich, dziewczyna imieniem Plikt, zrozumiała, że historia Valentine i Andrew Wiggina jest bardziej złożona, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Zaczęła więc badać tę historię, śledzić ich wspólne podróże wśród gwiazd. Kiedy córka Valentine, Syfte, skończyła cztery lata, a jej syn, Ren, dwa, Plikt zjawiła się u niej. Była już wtedy młodszym wykładowcą uniwersytetu i pokazała Valentine powieść, którą opublikowała. Opisała wszystko jako fikcję, lecz była to czysta prawda: historia brata i siostry, najstarszych ludzi we Wszechświecie, urodzonych na Ziemi zanim jeszcze założono pierwszą kolonię na innej planecie, którzy wędrowali od świata do świata, bezdomni i poszukujący.
Valentine stwierdziła z ulgą i — co dziwne — rozczarowaniem, że Plikt nie odkryła, iż Ender był pierwszym Mówcą Umarłych, a ona sama Demostenesem. Odkryła jednak dość, by opisać ich pożegnanie, gdy ona postanowiła zostać z mężem, a on wyruszyć dalej. Scena była o wiele bardziej wzruszająca i czuła niż w rzeczywistości. Plikt opisała ją tak, jak powinna wyglądać, gdyby Ender i Valentine mieli większe talenty aktorskie.
— Czemu to napisałaś? — spytała Valentine.
— Czy tekst nie jest dość dobry, by sam był powodem swego powstania? Wykrętna odpowiedź rozbawiła Valentine, nie zbiła jej jednak z tropu.
— Kim był dla ciebie mój brat Andrew, że przeprowadziłaś wszystkie badania, by stworzyć tę historię?
— To nie jest właściwe pytanie — odparła Plikt.
— Wydaje mi się, że nie zdaję jakiegoś testu. Mogłabyś mi podpowiedzieć, jakie pytanie należy zadać?
— Proszę się nie irytować. Powinna pani spytać, czemu wydałam to jako powieść, nie jako biografię.
— Czemu?
— Ponieważ odkryłam, że Andrew Wiggin, Mówca Umarłych, jest Enderem Wigginem, Ksenobójcą.
Wprawdzie Ender odleciał cztery lata temu, ale wciąż osiemnaście lat dzieliło go od celu. Valentine zrobiło się słabo ze strachu na myśl, jak będzie wyglądać jego życie, gdy zostanie powitany na Lusitanii jako najbardziej godny pogardy osobnik w historii ludzkości.
— Proszę się nie obawiać, pani profesor. Gdybym chciała to ogłosić, już bym to zrobiła. Kiedy się dowiedziałam, doszłam do wniosku, że zapłacił za swoje winy. I jakże wspaniałą odbył pokutę. To Mówca Umarłych odsłonił jego dzieło jako niewyobrażalną zbrodnię — a więc przyjął tytuł Mówcy, jak wielu innych, i na dwudziestu światach grał rolę swego oskarżyciela.
— Tak wiele odkryłaś, Plikt, a tak mało zrozumiałaś.
— Wszystko zrozumiałam. Proszę przeczytać, co napisałam. To zrozumienie. Valentine uznała, że skoro Plikt wiedziała już tak wiele, może dowiedzieć się jeszcze więcej. Jednak to raczej gniew niż rozsądek skłoniły ją do wyznania tego, czego nigdy przedtem nikomu nie powiedziała.
— Plikt, mój brat nie naśladował pierwszego Mówcy Umarłych. To on napisał Królową Kopca i Hegemona.
Kiedy Plikt pojęła, że Valentine mówi prawdę, była wstrząśnięta. Przez wszystkie minione lata uważała Andrew Wiggina za temat swych badań, a pierwszego Mówcę Umarłych za źródło inspiracji. Gdy się dowiedziała, że są jedną i tą samą osobą, przez pół godziny nie potrafiła wykrztusić słowa.
Później ona i Valentine rozmawiały, zwierzały się sobie i nauczyły sobie ufać. Wreszcie Valentine poprosiła Plikt, by została wychowawczynią jej dzieci oraz jej asystentką w pracy i nauczaniu. Jakt był z początku zaskoczony pojawieniem się nowego domownika, lecz z czasem Valentine wyjawiła mu sekrety, które odkryła Plikt w swych badaniach i te, które — sprowokowana — zdradziła jej sama. Stały się rodzinną legendą, a ich dzieci dorastały słuchając cudownych historii o zaginionym przed laty wuju Enderze, którego na każdym ze światów uważano za potwora, gdy tymczasem był raczej zbawcą, czy też prorokiem, a w każdym razie męczennikiem.
Lata mijały, rodzina rozwijała się, i ból Valentine po stracie Endera zmienił się w dumę, a potem w pełne napięcia wyczekiwanie. Pragnęła, by dotarł już na Lusitanię, rozwiązał dylemat prosiaczków i jako apostoł ramenów dopełnił swego przeznaczenia. Plikt, dobra luteranka, nauczyła Valentine pojmować życie Endera w kategoriach religijnych. Stabilność rodziny połączona z cudem każdego z pięciorga dzieci wpajały w nią emocje, choć nie doktryny, wiary.
Wszystko to musiało wywrzeć swój wpływ na dzieci. Historia wuja Endera, której nikomu obcemu nie mogły powtórzyć, nabrała charakteru mitu. Syfte, najstarsza córka, była szczególnie zaintrygowana i nawet kiedy skończyła dwadzieścia lat i rozsądek zburzył prymitywną, dziecinną adorację Endera, nadal pozostała zafascynowana jego postacią. Stał się bohaterem legendy, a przecież żył jeszcze i to na nie tak bardzo odległej planecie. Nie wspominała o tym rodzicom, zwierzyła się jednak swej dawnej nauczycielce.
— Wiesz, Plikt, pewnego dnia spotkam go. Spotkam i pomogę mu w jego pracy.
— Dlaczego sądzisz, że potrzebuje pomocy? Zwłaszcza twojej pomocy? — Plikt zawsze była sceptyczna, póki jej uczeń nie zapracował na zaufanie.
— Przecież za pierwszym razem też nie dokonał swego dzieła samotnie, prawda?
I marzenia Syfte popłynęły daleko, coraz dalej od skutego lodem Trondheimu, ku odległej planecie, na której Ender Wiggin nie postawił jeszcze stopy. Ludu Lusitanii, sam nie wiesz, jak wielki człowiek przybędzie, by zdjąć z ciebie ciężar. A ja przyłączę się do niego we właściwym czasie, choć spóźniona o pokolenie — gotuj się także na moje przybycie, Lusitanio.
Na swym statku, Ender Wiggin nie miał pojęcia, jaki ładunek marzeń ze sobą wiezie. Minęły zaledwie dni od chwili, gdy pozostawił w przystani szlochającą Valentine. Syfte nie miała jeszcze imienia; była zaledwie obrzmieniem brzucha Valentine — niczym więcej. Zaczynał dopiero odczuwać ból po stracie siostry — ból, który dla niej był już przeszłością. A jego myśli krążyły daleko od nieznanych siostrzeńców i siostrzenic na lodowej planecie.
Myślał o samotnej, umęczonej dziewczynce imieniem Novinha. Zastanawiał się, co się z nią działo w ciągu dwudziestu dwóch lat jego podróży, kim się stanie, nim ją spotka. Kochał ją bowiem tak, jak można kochać tylko kogoś, kto jest echem nas samych w chwili najgłębszego smutku.
Читать дальше