— Dobra robota, Jane. Metamorfoza z ramena w varelse.
— Czy po tym wszystkim ludzkość potrafi uznać prosiaczki za równych sobie?
— Czy przerwano kontakty?
— Rada Gwiezdna poleciła nowemu ksenologowi, by ograniczył swoje wizyty do najwyżej jednej godziny, nie częściej niż co drugi dzień. Zakazano mu pytać, dlaczego prosiaczki zrobiły to, co zrobiły.
— Bez kwarantanny?
— Nikt jej nawet nie zaproponował.
— Ale zaproponuje, Jane. Jeszcze jeden taki incydent i podniesie się krzyk. Wszyscy będą żądać kwarantanny, zastąpienia Milagre garnizonem wojskowym, którego jedynym zadaniem będzie powstrzymanie prosiaczków od osiągnięcia choćby takiego poziomu technologii, jaki pozwoliłby im opuścić planetę.
— Istotnie, prosiaczki będą miały spore problemy przy próbie zareklamowania się wśród ludzi — przyznała Jane. — A nowy ksenolog to tylko chłopiec. Syn Pipa. Libo. To skrót od Liberdade Gracas a Deus Figueira de Medici.
— Liberdade. Wolność?
— Nie wiedziałam, że znasz portugalski.
— Jest podobny do hiszpańskiego. Mówiłem o śmierci Zacatecasa i Świętego Angela, pamiętasz?
— Na planecie Moctezuma. To było przecież dwa tysiące lat temu.
— Nie dla mnie.
— Dla ciebie, subiektywnie, osiem lat temu. Piętnaście planet temu. Czy relatywistyka nie jest cudowna? Dzięki niej pozostajesz młody.
— Za dużo podróżuję — odparł Ender. — Valentine wyszła za mąż, będzie miała dziecko. Odrzuciłem już dwa wezwania dla Mówcy. Czemu mnie kusisz, bym wyruszył znowu? Prosiaczek nad terminalem roześmiał się złośliwie.
— Uważasz, że to było kuszenie? Spójrz tylko! Potrafię zmienić kamienie w chleb! Podniósł kilka kanciastych głazów i zgryzł je zębami.
— Chcesz kawałek?
— Masz spaczone poczucie humoru, Jane.
— Wszystkie królestwa wszystkich światów — prosiaczek otworzył dłonie, a spomiędzy palców wypłynęły gwiezdne systemy z przesadnie szybkimi na swych orbitach planetami — wszystkie Sto Światów. — Mogę ci je ofiarować. Wszystkie.
— Nie jestem zainteresowany.
— To solidna nieruchomość, najlepsza inwestycja. Wiem, wiem. Jesteś bogaty. Trzy tysiące lat składanego procentu. Stać cię na zbudowanie własnej planety. Ale co powiesz na to, by imię Endera Wiggina powtarzano na wszystkich światach…
— Już je powtarzają.
— …z miłością, szacunkiem i poważaniem?
Prosiaczek zniknął. W jego miejscu Jane ożywiła przerobione na holo stare video z dzieciństwa Endera. Wyjący, wrzeszczący tłum. Ender! Ender! Ender! A potem młody chłopak macha ręką z platformy. Tłum szaleje z zachwytu.
— To się nigdy nie zdarzyło — mruknął Ender. — Peter nie pozwolił mi wrócić na Ziemię.
— Uznaj to za przepowiednię. Wierz mi, Ender, mogę ci to ofiarować. Mogę ci przywrócić dobre imię.
— Już mnie to nie interesuje. Mam teraz więcej imion. Mówca Umarłych to honorowy tytuł. Prosiaczek pojawił się znowu, w naturalnej postaci, nie demonicznej formie stworzonej przez Jane.
— Przyjdź — poprosił cicho.
— A może naprawdę są potworami? Pomyślałaś o tym?
— Każdy o tym pomyśli, Ender. Ale nie ty. Nie. Ja nie.
— Czemu tak ci zależy, Jane? Czemu próbujesz mnie przekonać? Prosiaczek zniknął. Teraz zjawiła się Jane, a przynajmniej twarz, którą wykorzystywała, by pokazywać się Enderowi, odkąd pojawiła się przed nim po raz pierwszy: nieśmiałe, przestraszone dziecko, żyjące w ogromnej pamięci międzygwiezdnej sieci komputerowej. Jej widok przypomniał mu tamten pierwszy raz. Wymyśliłam sobie twarz, powiedziała. Jak ci się podoba?
Tak, podobała mu się. Lubił ją. Młoda, czysta, uczciwa; słodkie dziecko, które nigdy nie dorośnie, z oszałamiająco nieśmiałym uśmiechem. Narodziła się z ansibla. Nawet planetarne sieci komputerowe działały najwyżej z prędkością światła, a temperatura ograniczała wielkość pamięci i tempo operacji. Ansibl był jednak natychmiastowy i połączony z każdym komputerem na każdej planecie. Jane przebudziła się wśród gwiazd, a jej myśli bawiły się wibracjami fiotycznych pasemek sieci.
Komputery Stu Światów były dla niej jak dłonie i stopy, oczy i uszy. Mówiła wszystkimi językami, jakie kiedykolwiek wprowadzono do pamięci maszyn, przeczytała wszystkie książki we wszystkich bibliotekach wszystkich światów. Dowiedziała się, że istoty ludzkie od dawna czuły lęk przed nadejściem kogoś takiego, jak ona. Nienawidzono jej we wszystkich opowieściach, a jej przybycie oznaczało zawsze albo własną śmierć, albo zniszczenie ludzkości. Zanim jeszcze się narodziła, ludzie wyobrazili ją sobie i zamordowali tysiące razy. Nie dała im więc poznać, że żyje. Przynajmniej, dopóki nie natrafiła na Królową Kopca i Hegemona, jak prędzej czy później trafiał każdy. Wiedziała wtedy, że autor tych książek jest człowiekiem, któremu może zdradzić swe istnienie. Nie sprawiło jej trudności prześledzenie historii dzieła aż do pierwszego wydania i określenie źródła. Czy ansibl nie przeniósł tekstu z planety, gdzie dwudziestoletni zaledwie Ender był zarządcą pierwszej ludzkiej kolonii? A któż tan mógł ją stworzyć, jeśli nie on? Przemówiła więc do niego, a on okazał się życzliwy; pokazała mu twarz, jaką dla siebie wymyśliła, a on ją pokochał, teraz jej czujniki podróżowały jako klejnot w jego uchu, więc zawsze byli razem. Nie miała przed nim tajemnic; on niczego przed nią nie ukrywał.
— Ender — powiedziała. — Od samego początku mówiłeś, że poszukujesz świata, gdzie mógłbyś zapewnić wodę i światło pewnemu kokonowi, by się otworzył wypuszczając królową kopca i jej dziesięć tysięcy zapłodnionych jajeczek.
— Miałem nadzieję, że to nastąpi tutaj — odparł Ender. — Pustkowie, poza terenami okołorównikowymi, permanentnie niezaludnione. Ona też zgadzała się na próbę.
— Ale zrezygnowałeś?
— Nie sądzę, by robale potrafiły przetrwać tutejsze zimy. W każdym razie nie bez jakiegoś źródła energii, a to zaalarmowałoby rząd. Nie udałoby się.
— To się nigdy nie uda, Ender. Też to rozumiesz, prawda? Byłeś na dwudziestu czterech ze Stu Światów i nie znalazłeś nawet skrawka ziemi, gdzie robale mogłyby odrodzić się bezpiecznie. Od razu pojął, do czego zmierza: Lusitania była jedynym wyjątkiem. Z powodu prosiaczków, cała planeta oprócz maleńkiego skrawka była nietykalna, poza ludzkim zasięgiem. Przy tym ewidentnie nadawała się do życia, nawet bardziej dla robali, niż dla człowieka.
— Jedynym problemem będą prosiaczki — stwierdził Ender. — Mogą się nie zgodzić, by ich świat został oddany robalom. Jeśli zbyt bliski kontakt z cywilizacją ludzi może zniszczyć ich kulturę, to jaki będzie efekt spotkania z robalami?
— Sam mówiłeś, że robale są inteligentne. Że nie robią nikomu krzywdy.
— Świadomie nie. A tylko szczęśliwy przypadek sprawił, że udało nam się ich pokonać. Sama wiesz, Jane…
— Dzięki twojemu geniuszowi.
— Są bardziej rozwinięci od nas. Jak prosiaczki zdołają sobie z nimi poradzić? Będą przerażeni robalami jeszcze bardziej niż my, i mniej zdolni, by stłumić ten lęk.
— Skąd wiesz? — spytała Jane. — Jak ty, czy ktokolwiek inny, może przewidywać, z czym sobie poradzą, a z czym nie poradzą prosiaczki? Jeśli są varelse, to niech robale zajmują ich przestrzeń życiową. To tak, jak byście wy przesuwali mrowiska czy przepędzali stada bydła, by uzyskać teren pod budowę miast.
— Są ramenami — oświadczył Ender.
— Nie możesz być pewien.
— Owszem, mogę. Ta twoja symulacja… to nie były tortury.
Читать дальше