Kirył Bułyczow - Żuraw w garści
Здесь есть возможность читать онлайн «Kirył Bułyczow - Żuraw w garści» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1977, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Żuraw w garści
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1977
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Żuraw w garści: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Żuraw w garści»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Żuraw w garści — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Żuraw w garści», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Zatrzymałem się. Minęła mnie pędem reszta uciekinierów. Popatrzyłem w niebo i pomyślałem, że pewnie nigdy już nie zobaczę tych gwiazd.
14
Szliśmy bardzo wolno. Nogi same podrywały się do biegu, bo przecież przed nami była rzeka, a potem otwarte pustkowie. Trzeba było jednak iść za ledwie wlokącymi się więźniami, nic innego mi nie pozostawało.
Wydawało mi się, że już od dawna, od wielu dni, a nawet miesięcy wędruję przez ten świat i że w istocie nie obchodzi mnie, czy(jest to świat równoległy czy friedmanowski, zamknięty w elektronie. Przecież ludzie w nim żyją, cierpią, a nawet zabijają. Ja też w nim żyję. I gajowy.
W krzewach nad brzegiem zrobiło się małe zamieszanie, bo jeńcy bali się wejść do wody. Przez liście widać było sylwetkę mostu, po którym biegały już czarne figurki. Mogli nas odciąć od lasu.
— W tym rękawie jest głęboko — powiedziałem. — Za wyspą jest płyciej.
— Wiem — odparł gajowy. — Wielu z nich nie potrafi pływać. A mówiłem Ślepemu, żeby biec na most. Wartę byśmy zlikwidowali. Może zdejmiesz ten hełm? Bo jeszcze cię wywróci, jak statek na burzliwym morzu.
Ślepy, wymachując rękoma i klnąc, wpędzał uciekinierów do wody. Leśnik przyłączył się do niego. Ze zbocza góry zbiegali już żołnierze, strzały z ich łuków gęsto świstały między nami.
— Nie wyrzucaj topora! — zawołał do mnie gajowy. — Jeśli ci za ciężko, oddaj Ślepemu.
— Nie jest mi za ciężko.
— Wobec tego płyń pierwszy. Jeśli któryś z Sukrów zajdzie ci drogę na tamtym brzegu, wal w łeb, na nic nie zważaj.
Wskoczyłem do wody i zapadłem się po pas, a potem po pierś. Tym razem nie musiałem chronić dubeltówki i wiedziałem, że pięć kroków dalej będzie płytko. Kiedy wydostałem się na wyspę, strzała tak silnie dziobnęła mnie w potylicę, że aż głowa poleciała do przodu. Mrówczy hełm uratował mi życie. Obejrzałem się. Na środku kanału zobaczyłem kilka głów. Gajowy, stojąc po pierś w wodzie, wpędzał na głębię ostatnich uciekinierów. Ruszyłem dalej.
Tuż za mną na brzegu pojawił się Ślepy. W jednym ręku trzymał dzidę, a drugą podtrzymywał słaniającego się człowieka. Mężczyzna spróbował usiąść na trawie, ale Ślepy syknął na niego, wetknął mu do rąk dzidę i wrócił do wody, aby pomóc następnemu uciekinierowi.
Kiedy do brzegu dotarł gajowy, który zamykał naszą grupę, było już na nim sześciu lub siedmiu ludzi.
Przed nami bielała ściana gęstej, mlecznej mgły. Nie zdążyliśmy się w nią zanurzyć, gdy dopali nas strażnicy biegnący od strony mostu.
Nie wiem, czy kogoś zabiłem lub zraniłem w tej krótkiej potyczce na brzegu i potem w drodze przez pustkowie. Wymachiwałem toporem, biegłem, znowu machałem i znów biegłem. Rozlegał się szczęk metalu, ale ludzie w mrówczych hełmach wyłaniający się z ciemności i znów w niej niknący wydawali się fantomami, bezosobowymi, bezcielesnymi i niezniszczalnymi zjawami.
Do lasu dotarliśmy we czterech — Ślepy, gajowy, ja i jeszcze jakiś chłopak z rozciętym głęboko ramieniem, które Siergiej Iwanowicz zabandażował swoją niebieską koszulką gimnastyczną (podartą bluzę mundurową naciągnął potem na gołe ciało).
Skryliśmy się w głębi lasu, gdzie było bujne poszycie. Świtało już. Kilka razy zasypiałem w marszu, ale szedłem, wyczuwając przed sobą szerokie plecy Ślepego, widząc nawet króciutkie, pogmatwane sny, których akcja toczyła się w laboratorium. Dowodziłem w nich Landzie, że wolna energia powierzchniowa planety, skoncentrowana w jednym punkcie zakrzywionej przestrzeni, zdolna jest do wytworzenia pomostu między dwoma światami, ale szef mnie nie słuchał, tylko wciąż powtarzał: „Spokojnego życia ci się zachciało, co?” Siedzieliśmy w gęstych zaroślach. Gdzieś niedaleko dudniły basowo trąby. Mrowisko ogarnęła panika.
— Chłopiec zginał powiedziałem. — Syn Kurdy.
— Niemożliwe!
— Ciocia Agasza wysłała go ze mną do lasu. Zgubiłem chłopaka na jego skraju, a potem znalazłem. Martwego.
Gajowy zaklął.
— Nie powinienem był go brać ze sobą — powiedziałem.
Oczekiwałem, że zaoponuje, że powie: „Bez ciebie nie dalibyśmy rady się wydostać…” Ale powiedział:
— Wybili cały ród. Nikt nie został.
— Przecież pan temu nie jest winien.
— Nie jestem winien — odparł gajowy twardo. — I tak by ich zabrali, jak z innych wsi. Sukrom teraz jest potrzebne żelazo, potrzebniejsze od chleba. Mają zamiar wojować z sąsiadami. Dopóki chleb był potrzebniejszy, ludzie jakoś żyli.
Odpędził komara i westchnął.
— Zapaliłbym papierosa.
Wzruszyłem ramionami. Dwa lata temu na Pamirze skończyło się nam palenie. Postanowiliśmy skończyć gazikiem do Chorogu i trafiliśmy pod kamienną lawinę. Uratowaliśmy się tylko cudem.
Trąby huczały coraz bliżej. Ranny nie miał już siły iść. Ukryliśmy go w dziupli potężnego drzewa, którego wierzchołek był opalony przez piorun. Jednak nie od razu ruszyliśmy dalej. Wstydziliśmy się chyba, że jesteśmy cali i że możemy uciec. Chłopak milczał. Wyobrażałem sobie, jak się boi zostać sam. Może wziąć go ze sobą? Jakoś dotaszczymy go do szałasu…
Gajowy zarzucił dubeltówkę na ramię.
— Nie trap się, Kola — powiedział. — Nie damy rady go dowlec. Sami zginiemy i jego nie uratujemy. A Ślepy zna rozmaite zioła. Zioła tu mają, można powiedzieć, czarodziejskie. Silniejsze od narkotyków. Zaśnie chłopak na tydzień, a przez ten czas rany mu się zagoją.
Siergiej odgadł moje myśli, gdyż myśleliśmy obaj o tym samym albo niemal o tym samym. Jeśli można odgadnąć cudza myśl, to jest to pierwszy krok do wzajemnego zrozumienia. A czy nie czas byłoby już nauczyć się czytać myśli, mój miły szefie, znakomity Lando? Ile to już zjedliśmy ze sobą soli przez te prawie dwanaście lat?…
— Idziemy — powiedział leśnik. — Już czas.
Ślepy doprowadził nas do zarośli, skąd prowadziła ścieżka do naszego domu. Do wsi nie można było wracać, bo tam już z pewnością czekają Sukry. Ślepy kierował się do odległego lasu. Przy pożegnaniu zaczął prosić o dubeltówkę, której gajowy mu nie dał, tłumacząc się tym, że nie ma nabojów. Ślepy obraził się. Siergiej Iwanowicz powiedział po rosyjsku:
— Nie zapomnij o rannym chłopaku. On jest z obcego rodu, nikt z krewnych mu nie został.
— Nie zapomnę — odburknął ze złością Ślepy.
— Niedługo wrócę — powiedział gajowy.
— Do kogo? Nie masz do kogo wracać, bo Agaszę zabiorę ze sobą.
Pożegnaliśmy się.
Szedłem wąską ścieżka. Siergiej Iwanowicz odsuwał gałązki, żeby nie biły go po twarzy.
— Daj mu broń — burczał leśnik. — A sam co zrobię? Zresztą oni i tak nie umieją strzelać, a w dodatku nie ma nabojów.
Usprawiedliwiał się przed samym sobą, a ja milczałem.
— A wracać tu rzeczywiście nie ma do kogo. Do tamtego lasu jest trzy dni drogi. Nawet w nim nie byłem. A tu wszystko spustoszone… Nie udała ci się wycieczka.
Słońce stało już dość wysoko, hełm grzał, ale gajowy powiedział, żebym na wszelki wypadek go nie zdejmował. Jeśli nas zobaczą, lepiej mieć go na głowie. Topór uwierał mnie w ramię.
— Daleko jeszcze? — zapytałem.
— Za godzinę będziemy na miejscu. Pić mi się chce.
— Wiesz co, Siergieju — powiedziałem nieoczekiwanie dla samego siebie. — Rozmyśliłem się. Nigdzie nie odejdę.
— Nie rozumiem.
— Nie odejdę z instytutu.
— A dlaczego niby masz odchodzić?
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Żuraw w garści»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Żuraw w garści» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Żuraw w garści» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.