* * *
— Panienko?
Antoinette bardzo dobrze znała ten ton, który nigdy nie zapowiadał niczego dobrego. Wciśnięta w kanapę akceleracyjną wychrząkała odpowiedź zrozumiałą tylko dla Bestii.
— Coś się dzieje, prawda?
— Niestety tak, panienko. Wygląda na to, że mamy problem z głównym rdzeniem syntezy.
Bestia włączył na oknie mostka refleksyjną projekcję systemu syntezy. Obraz nałożył się na warstwy chmur, przez które pruł wspinający się z powrotem w przestrzeń „Burzyk”. Elementy silnika jądrowego wykreślono złowróżbną pulsującą czerwienią.
— Cholera. To tokamak, prawda?
— Wydaje się, że właśnie z tym mamy do czynienia, panienko.
— Pieprzyć to. Wiedziałam, że powinniśmy go wymienić podczas ostatniego generalnego.
— Uwaga na słownictwo, panienko! I grzeczne napomnienie, że co się stało, to się stało.
Antoinette uruchomiła kilka innych programów diagnostycznych, ale nie przyniosły lepszych nowin.
— To wina Xaviera — oznajmiła.
— Xaviera? Na czym polega wina pana Liu?
— Xave przysięgał, że tok przetrzyma jeszcze przynajmniej trzy podróże.
— Może i tak, panienko. Ale zanim przypiszesz zbyt wielką winę panu Liu, może powinnaś wspomnieć, że gdy opuszczaliśmy Pas Złomu, policja nakazała wyłączyć główny silnik. Twarde wyłączenie nie przysłużyło się tokamakowi. Dochodzą jeszcze uszkodzenia wibracyjne podczas wchodzenia w atmosferę.
Antoinette skrzywiła się. Czasami zastanawiała się, po czyjej stronie Bestia stoi naprawdę.
— Dobra — oznajmiła. — Na razie daruję Xavemu. Ale to chyba nie polepsza mojej sytuacji.
— Niepowodzenie jest przewidywane, panienko, ale nie całkowicie pewne.
Antoinette sprawdziła odczyty.
— Potrzebujemy dodatkowych dziesięciu klików na sekundę tylko po to, by wejść na orbitę. Wyciągniesz tyle, Bestio?
— Staram się, jak mogę, panienko.
Skinęła głową, akceptując, że tyle tylko może wymagać od swego statku. W górze chmury zaczynały rzednąć i niebo ciemniało do głębokiego, nocnego granatu. Kosmos niemal dawał się dotknąć.
Ale nadal pozostawał do przebycia kawał drogi.
* * *
Clavain obserwował, jak ze schronienia jest usuwana ostatnia skrywająca warstwa. Jeden z żołnierzy poświecił latarką w mroczną wnękę. Ocalały kulił się w rogu, zakutany w poplamiony koc termiczny. Clavain poczuł ulgę — teraz, kiedy zajęto się już tym drobnym szczegółem, statek wrogów mógł zostać bezpiecznie zniszczony i „Nocny Cień” powróci do Matczynego Gniazda.
Znalezienie ocalałego okazało się łatwiejsze niż Clavain przypuszczał. Dokładna lokalizacja zajęła jedynie trzydzieści minut. Zastosowano skanery akustyczne i biosensoryczne, stopniowo zawężając obszar poszukiwań. Potem oddarto panele i usunięto sprzęt, odsłaniając ukrytą niszę, przestrzeń o rozmiarach dwóch zestawionych szaf. Do tej części statku, zalewanej podwyższonym promieniowaniem z silników syntezy jądrowej, załoga ludzka przychodziła rzadko.
Kryjówka przypominała Clavainowi zaimprowizowany areszt, miejsce odosobnienia na statku, w którym w ogóle nie przewidywano transportu więźniów. Tego więźnia umieszczono w dziurze, potem wokół przyklejono panele i sprzęt, zostawiając jedynie przepust na powietrze, jedzenie i wodę. Dziura była zanieczyszczona. Clavain kazał swemu skafandrowi pobrać próbkę powietrza i podprowadzić odrobinę pod swój nos — cuchnęła ludzkimi odchodami. Zastanawiał się, czy więźnia zaniedbywano przez czas dłuższy, czy tylko od chwili przybycia „Nocnego Cienia”.
Pod innymi względami więźniem opiekowano się chyba należycie. Obite poduszkami ściany wnęki, miały zamontowane obręcze, które pomagały więźniowi uniknąć obrażeń podczas manewrów bojowych. Łączność zapewniał podłączony telefon, choć Clavain zauważył, że urządzenie przenosiło informację tylko w jedną stronę — do schowka. Leżały tam koce i resztki jedzenia. Clavain widział gorsze areszty. W niektórych z nich nawet gościł.
Pchnął myśl do głowy żołnierza z latarką:
Zdejmij z niego koc. Chciałbym zobaczyć, kogo znaleźliśmy.
Clavain ciekaw, kim okaże się więzień, pośpiesznie rozpatrywał możliwości. Nie słyszał nic o ujętych ostatnio Hybrydowcach i wątpił, czy przeciwnik zadałby sobie tyle trudu, by utrzymywać któregoś przy życiu. Ktoś z własnych szeregów nieprzyjaciela był najbardziej prawdopodobny. Może zdrajca albo dezerter.
Żołnierz zerwał koc ze skulonej postaci.
Gdy nagle dotarło doń światło, więzień — mały kształt, zwinięty w pozycji embrionalnej — pisnął i zakrył przywykłe do ciemności oczy.
Clavain patrzył zdumiony — więzień zupełnie nie odpowiadał jego wyobrażeniom. Na pierwszy rzut oka można go było wziąć za ludzkiego nastolatka, gdyż proporcje i rozmiar mniej więcej temu odpowiadały. Poza tym był nagi — nie przyodziane niczym, podobne do ludzkiego ciało, cofnęło się w głąb dziury. Na barku widniało okropne poparzenie, bruzdy i wiry z czerwieni i śmiertelnej bieli.
Clavain miał przed sobą hiperświnię — genetyczną chimerę świni i człowieka.
— Cześć — powiedział donośnie Clavain. Słowo zagrzmiało z głośnika skafandra.
Świnia poruszyła się ruchem nagłym i sprężynującym — nikt z nich nie oczekiwał czegoś takiego. Machnęła długim i metalicznym przedmiotem, trzymanym w zaciśniętej pięści, który błysnął, a jego kraniec wibrował niczym kamerton. Świnia pchnęła tym mocno w pierś Clavaina. Koniec ostrza z drżeniem przesunął się po zbroi. Zostawił jedynie cienki, błyszczący rowek, jednak trafił w miejsce przy ramieniu Clavaina, gdzie nachodziły na siebie dwie płytki. Ostrze wślizgnęło się w szczelinę, a skafander odnotował to wtargnięcie jaskrawym pulsującym sygnałem alarmowym w hełmie. Clavain rzucił się w tył, zanim ostrze zdołało przebić warstwę wewnętrzną skafandra i dotrzeć do ciała. Uderzył z trzaskiem plecami w ścianę. Broń wypadła z rąk świni i odleciała, obracając się niczym statek, który utracił sterowanie żyroskopami. Clavain rozpoznał przedmiot jako nóż piezoelektryczny — sam nosił podobny przy pasie ze sprzętem. Świnia musiała go ukraść któremuś z Demarchistów.
Clavain odzyskał oddech.
— Zacznijmy od nowa, dobrze?
Inni Hybrydowcy unieruchomili świnię. Clavain skontrolował skafander, wywoławszy wykaz uszkodzeń. Przy ramieniu nastąpiła niewielka utrata szczelności. Nie groziła mu śmierć z uduszenia, ale pomyślał o nie wykrytych kontaminantach na pokładzie wrogiego statku. Prawie odruchowo odczepił z pasa pojemnik z uszczelniaczem w spreju, wybrał średnicę dyszy i nałożył gwałtownie twardniejącą żywicę epoksydową mniej więcej wokół cięcia. Zestaliła się, tworząc wężową, szarą cystę.
Przed nastaniem ery Demarchistów, w dwudziestym pierwszym czy dwudziestym drugim stuleciu, w czasie niezbyt oddalonym od narodzin Clavaina, cała gama ludzkich genów została połączona z genami świni domowej. Chciano ułatwić transplantację organów między obydwoma gatunkami, umożliwić wzrost u świń organów nadających się do przeszczepu u ludzi. Obecnie już od stuleci istniały lepsze sposoby zastępowania i leczenia uszkodzonych tkanek, ale pozostało dziedzictwo tamtych eksperymentów. Genetyczna interwencja posunęła się za daleko — stworzono nie tylko międzygatunkową kompatybilność, ale coś całkowicie nieoczekiwanego: inteligencję.
Jednak nikt — nawet świnie — nie wiedział dokładnie, co się wydarzyło. Niewykluczone, że rozmyślnie nie próbowano podnieść ich zdolności poznawczych do poziomu ludzkiego, jednak rozwój mowy u świń z pewnością nie był przypadkiem. Nie wszystkie potrafiły się posługiwać językiem — istniały podgrupy świń o różnych zdolnościach umysłowych i wokalnych — jednak te, które mogły mówić, zostały tak zaprojektowane przez kogoś, kto dokładnie wiedział, co robi: posiadały właściwe mechanizmy gramatyczne w mózgach, miały krtanie, szczęki i płuca przystosowane do tworzenia dźwięków ludzkiej mowy.
Читать дальше