— Bardzo dziękuję, Antoinette. Właśnie o to mi chodziło.
Wysłał polecenie do jednego z powracających ciągników.
Traktor odłączył się od swych braci z przyśpieszeniem końca bicza, i wykonał ostry nawrót — gdyby wiózł organicznych pasażerów, zostałaby z nich papka. Clavain upoważnił ciągnik do przekroczenia wszelkich wewnętrznych granic bezpieczeństwa i usunął w nim wymóg zachowania dostatecznej ilości paliwa na bezpieczny powrót do „Nocnego Cienia”.
— Co masz zamiar zrobić? — spytała Bax.
— Wysyłam z powrotem dronę. Przyczepi się do twojego kadłuba i wyciągnie cię w czysty kosmos, poza studnię grawitacyjną jowiszowca. Każę ciągnikowi łagodnie popchnąć cię w kierunku Yellowstone, ale obawiam się, że od tej pory musisz radzić sobie sama. Mam nadzieję, że naprawisz tokamak, w przeciwnym razie czeka cię bardzo długie spadanie do domu.
Wydawało się, że sens jego słów dociera do Antoinette całą wieczność.
— Nie chcecie wziąć mnie jako jeńca?
— Dzisiaj nie, Antoinette. Ale jeśli kiedyś nasze drogi znów się skrzyżują, obiecuję ci jedno: zabiję cię.
Nie bardzo bawiła go ta groźba, ale miał nadzieję, że wbije w dziewczynę trochę rozsądku. Przerwał połączenie, zanim zdołała odpowiedzieć.
Na planecie Resurgam, w budynku w Cuvier, przy oknie stała kobieta, tyłem do drzwi. Dłonie splotła mocno za plecami.
— Następny — powiedziała.
Czekała, aż przywloką kolejnego podejrzanego. Podziwiała widok — wspaniały i kojący. Pochylające się nad ulicą okna sięgały od podłogi do sufitu. Funkcjonalne budowle odchodziły we wszystkich kierunkach — piętrzące się sześciany i prostokąty. Bezlitośnie prostokreślne konstrukcje wzbudzały poczucie miażdżącej jednorodności i podporządkowania — umysłowe falowody do tłumienia bardziej radosnych czy wzniosłych myśli.
Jej biuro — zaledwie pokoik w znacznie większym Domu Inkwizycji — znajdowało się w przebudowanej części Cuvier. Zapiski historyczne — inkwizytor nie była świadkiem tamtych wydarzeń — wskazywały, że budynek stał prawie bezpośrednio nad terenem zerowym, gdzie Potopowcy Słusznej Drogi zdetonowali pierwsze ze swoich urządzeń terrorystycznych. Ze skutecznością rzędu dwóch kiloton, bomba z antymaterii wielkości główki od szpilki nie mogła konkurować z innymi narzędziami destrukcji, które inkwizytor napotkała w swym życiu, liczyła się jednak nie wielkość broni, ale to, co nią zrobiono.
Terroryści nie mogli wybrać bardziej wrażliwego celu i skutki okazały się katastrofalne.
— Następny — powtórzyła inkwizytor, tym razem trochę głośniej.
Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem na szerokość dłoni.
— To wszystko na dzisiaj, psze pani — odezwał się stojący na zewnątrz strażnik.
Oczywiście — teczka Iberta była ostatnią ze stosu.
— Dziękuję — odpowiedziała inkwizytor. — Czy słyszał pan może coś nowego na temat śledztwa w sprawie Ciernia?
Strażnik odpowiedział z odrobiną skrępowania, gdyż przekazywał informacje między współzawodniczącymi wydziałami rządowymi:
— Zdaje się, że zwolnili mężczyznę po przesłuchaniu. Miał niezbite alibi, choć wydobyto to dopiero po pewnej perswazji. Chyba był z kobietą, ale nie z żoną. — Strażnik wzruszył ramionami. — Zwykła historia…
— I, jak sobie wyobrażam, zwykła perswazja — parę nieszczęśliwych upadków ze schodów. Nie ma dodatkowych tropów prowadzących do Ciernia?
— Są równie daleko od jego złapania, jak pani od złapania triumwira. Przepraszam. Wie pani, co chcę powiedzieć.
— Taaak… — Dwuznacznie przeciągnęła to słowo.
— Czy to wszystko, psze pani?
— Na razie tak.
Drzwi zamknęły się, skrzypiąc.
Kobieta, do której oficjalnie zwracano się inkwizytor Vuilleumier, znowu obserwowała widok miasta. Delta Pawia świeciła nisko na niebie i zaczynała barwić ściany budynków odcieniami rdzy i oranżu. Zapadał zmrok i kobieta wróciła wspomnieniami do Chasm City i do wcześniejszego okresu na Krańcu Nieba. Zawsze o zmierzchu zastanawiała się, czy lubi to miejsce. Niedługo po przybyciu do Chasm City spytała mężczyznę zwanego Mirabel, czy kiedyś uznał, że miasto mu się podoba. Mirabel pochodził z Krańca Nieba tak jak ona. Oznajmił, że jakoś przyzwyczaił się do miasta. Wątpiła w jego słowa, ale w końcu okazało się, że miał słuszność. Jednak dopiero gdy siłą wypchnięto ją z Chasm City, zaczęła je wspominać z niejakim sentymentem.
Na Resurgamie nigdy nie osiągnęła takiego stanu.
Światła przydzielanych przez rząd samochodów elektrycznych płynęły między domami jak srebrne rzeki. Odwróciła się od okna i przeszła przez gabinet do swego prywatnego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi.
Względy bezpieczeństwa wymagały, by pokój nie miał okien. Usiadła w wyściełanym fotelu za rozległym, podkowiastym biurkiem. Był to stary sekretarzyk, którego martwe cybernetyczne trzewia wyrzucono i zastąpiono systemami znacznie prymitywniejszymi. Dzbanek nieświeżej, ciepłej kawy stał na podgrzewanej spirali w końcu biurka. Z brzęczącego wentylatora elektrycznego wydobywał się zapaszek ozonu.
Przy trzech ścianach, włącznie z tą, zza której inkwizytor przyszła, stały półki pełne oprawionych raportów, opisujących wysiłki ostatnich piętnastu lat. Byłoby absurdem poświęcać energię całego rządowego wydziału na łapanie pojedynczego człowieka: kobiety, o której nie wiedziano z całą pewnością ani czy żyje, ani czy znajduje się na Resurgamie. Dlatego biuru inkwizytora polecono zbieranie informacji o zewnętrznych zagrożeniach. Jednak sprawa triumwira, ciągle otwarta, stanowiła najbardziej znane zadanie biura, tak jak problem ujęcia Ciernia i rozmontowanie dowodzonego przez niego ruchu zdominował pracę sąsiedniego Wydziału Zagrożeń Wewnętrznych. Choć upłynęło ponad sześćdziesiąt lat od zbrodni triumwira, wysocy oficjele nadal porykiwali, domagając się aresztowania i procesu tej kobiety. Wykorzystywali całą sprawę do zogniskowania publicznych emocji, które w innym wypadku mogłyby się skierować przeciwko rządowi. To jedna z najstarszych sztuczek sterowania tłumem — dostarczenie mu przedmiotu nienawiści. Inkwizytor miał wiele innych spraw, którymi zajmowałby się chętniej od ścigania przestępcy wojennego, lecz gdyby wydział nie wykazał należytego entuzjazmu w tej kwestii, przejąłby ją inny wydział, a do tego nie można było dopuścić. Istniało pewne, choć bardzo niewielkie prawdopodobieństwo, że temu nowemu wydziałowi by się powiodło.
Tak więc inkwizytor utrzymywała fikcję. Sprawa triumwira pozostawała legalnie otwartą, gdyż triumwir była Ultrasem i dlatego należało zakładać, że choć od czasów jej działalności kryminalnej upłynęło tyle lat, ona żyje nadal. Istniały listy dziesiątek tysięcy potencjalnych podejrzanych, transkrypcje tysięcy przesłuchań. Setki życiorysów i raportów z innych spraw. Pewne indywidua, w sumie kilkanaście osób, zasługiwały na większość półki. A to był tylko ułamek archiwum — papiery, które musiały się znajdować bezpośrednio pod ręką. Na dole w piwnicach i w miejscach rozsianych po całym mieście dokumentacja zajmowała wiele kilometrów półek. Wspaniała i przeważnie utajniona sieć poczty pneumatycznej pozwalała na przerzucanie teczek z jednego biura do drugiego w ciągu zaledwie kilku sekund.
Na biurku kobiety leżało parę otwartych teczek. Różne nazwiska objęto kółkiem, podkreślono lub połączono liniami niczym pajęczą siecią. Do raportów przypięto zszywkami fotografie, rozmazane twarze wyłowione z tłumu przy użyciu długoogniskowych obiektywów. Inkwizytor przerzuciła te teczki; musiała sprawiać przekonujące wrażenie, że rzeczywiście idzie po tych widocznych tropach. Musiała wysłuchiwać agentów operacyjnych i analizować fragmentaryczne wiadomości od informatorów. Musiała całym postępowaniem wskazywać, że rzeczywiście bardzo jej zależy na znalezieniu triumwira.
Читать дальше