Istotnie skompensował.
Ich broń nie była nowocześniejsza od naszej, ani bardziej zabójcza, ale wykorzystywali ją z zegarmistrzowską precyzją. Najpierw zastrzelili strażników ustawionych poza obozem, zanim ci w ogóle zdołali wycelować broń. Ale ja z tej części ataku ledwie zdawałem sobie sprawę. Nadal wyzwalałem się ze snu, uznając początkowo impulsy świetlne i trzaski wyładowań energetycznych na zewnątrz za ostatnie odgłosy burzy, przesuwającej się w głąb Półwyspu. Następnie usłyszałem krzyki i zrozumiałem, co się dzieje.
Ale wtedy było już za późno na reakcję.
W końcu się obudziłem. Przez długi czas leżałem w złotym świetle poranka, wlewającym się do pokoju Zebry i ponownie odgrywałem sny w swojej głowie, aż w końcu udało mi się je uspokoić. Wtedy obejrzałem starannie swą zranioną nogę.
Przez noc uzdrowiciel zdziałał cuda, wykorzystując wiedzę medyczną znacznie wyprzedzającą to, co mieliśmy na Skraju Nieba. Rana stała się teraz właściwie białawą gwiazdą nowego ciała, a problemy z nią związane leżały głównie w psychice — mój mózg nie chciał zaakceptować, że noga osiągnęła już całkowitą zdolność wypełniania swej właściwej roli. Wstałem z kanapy i zrobiłem kilka niezręcznych, próbnych kroków w kierunku najbliższego okna, przeprawiając się przez tarasowate poziomy łamanej podłogi. Meble pomocnie odsuwały się na bok, by ułatwić mi przejście.
W świetle dnia — lub raczej tego, co w Chasm City za dzień uchodziło — wielka dziura w sercu miasta wydawała się bliższa, jeszcze bardziej przepastna. Bez trudu można było sobie wyobrazić, jak wabiła pierwszych, przybyłych na Yellowstone badaczy, zarówno tych, których zrodziły zrobotyzowane macice, jak i tych, co przylecieli tu później w zawodnych statkach kosmicznych. Kleks ciepłej atmosfery, wylewającej się z rozpadliny, przy sprzyjających warunkach atmosferycznych był widoczny już z kosmosu.
Czy przecinało się ląd w pełzaczach, czy przebijało przez pokłady chmur, pierwszy widok rozpadliny zawsze zapierał dech. Coś zraniło planetę przed tysiącami stuleci i ta wielka otwarta rana nie zagoiła się do tej pory. Mówiono, że pierwsi badacze opuścili się w głębiny jedynie w kruchych skafandrach ciśnieniowych i znaleźli tam skarby wystarczające do zbudowania imperiów. Jeśli to nawet prawda, starannie schowali te skarby dla siebie. Nie powstrzymało to jednak innych poszukiwaczy przygód i szczęścia; właśnie oni założyli podwaliny tego wielkiego miasta.
Nie istniała ogólnie uznawana teoria wyjaśniająca powstanie dziury, choć otaczająca kaldera — w której leżało Chasm City, chronione od wiatrów, ataków gwałtownych powodzi i napływu lodowców metanowo-amoniakowych — świadczyła o katastrofie, i to katastrofie w skali geologicznej niedawnej. Na tyle niedawnej, że czas nie zdążył zniszczyć kaldery w procesach erozji i tektonicznych przeobrażeń. Prawdopodobnie Yellowstone przeżyła bliskie spotkanie ze swoim sąsiadem, gazowym gigantem, który wstrzyknął energię do rdzenia planety. Rozpadlina stanowiła jedną z dróg powolnego oddawania tej energii z powrotem w kosmos, ale przedtem coś musiało ją przecież otworzyć. Powstały hipotezy o drobnych czarnych dziurach, uderzających w skorupę planety, lub o fragmentach materii kwarkowej, ale tak naprawdę nikt nie wiedział, co się wydarzyło. Krążyły również pogłoski i baśnie: o obcych wykopaliskach pod skorupą, dowodzących, że rozpadlina w pewnym sensie była sztuczna, choć niewykluczone, że nie stworzono jej rozmyślnie. Może obcy przybyli tutaj z tych samych przyczyn, co ludzie — by zabrać rozpadlinie trochę energii i zasobów chemicznych. Wyraźnie widziałem mackowate rury, które miasto wyciągnęło przez paszczę ku dnu, sięgające w dół niczym chwytające coś paluchy.
— Nie udawaj, że to nie robi na tobie wrażenia — powiedziała Zebra. — Są ludzie, którzy zabiliby dla takiego widoku jak ten. A prawdopodobnie nawet znam ludzi, którzy już zabili dla takiego widoku.
— Nie bardzo mnie to zaskakuje.
Zebra weszła do pokoju bardzo cicho. Na pierwszy rzut oka wydawała się naga, ale potem spostrzegłem, że jest całkowicie ubrana, tyle że w suknię przezroczystą, jakby zrobioną z dymu.
W ręku niosła moje ubranie Żebraków, wyprane i starannie złożone.
Widziałem teraz, że jest bardzo szczupła. Pod niebieskoszarą błoną sukni rysowały się czarne pasy pokrywające całe ciało; śledziły krzywizny jej kształtów, zacieniały okolice genitaliów; jednocześnie łagodziły i podkreślały linie i kąty ciała, i Zebra, idąc ku mnie, zmieniała się przy każdym kroku. Włosy biegły sztywnym grzebieniem w dół do końca pleców, kończąc się ponad pasiastymi wypukłościami pośladków. Gdy się poruszała, płynęła, niczym baletnica. Jej małe kopytkokształtne stopy służyły bardziej do stabilizacji ciała na podłożu niż utrzymywania ciężaru. Widziałem teraz, że gdyby dla kaprysu chciała wziąć udział w Grze, byłby z niej myśliwy o nietuzinkowych umiejętnościach. Przecież zapolowała na mnie — choć tylko po to, by zepsuć zabawę swoim wrogom.
— Na planecie, z której pochodzę, coś takiego uznano by za prowokację — oświadczyłem.
— Nie jesteśmy na Skraju Nieba — powiedziała, kładąc moje ubranie na kanapie. — To nawet nie Yellowstone, tylko Baldachim i w mniejszym lub większym stopniu robimy to, co nam się podoba. — Pogłaskała się dłońmi po pośladkach.
— Przepraszam, jeśli moje pytanie zabrzmi niegrzecznie, ale czy urodziłaś się taka?
— Absolutnie nie. Nie zawsze byłam samicą, cokolwiek to znaczy, i wątpię, czy taka pozostanę do końca życia. Z pewnością nie będę stale znana jako Zebra. Któżby chciał być skrępowany jednym ciałem czy jedną tożsamością?
— Nie wiem — odparłem ostrożnie. — Ale na Skraju Nieba zmodyfikowanie się w jakikolwiek sposób leżało poza zasięgiem finansowym większości ludzi.
— Tak. Wnioskuję, że byliście zbyt zajęci wzajemnym wybijaniem się.
— To bardzo uproszczone podsumowanie naszych dziejów, ale nie sądzę, by znacznie odbiegało od prawdy. Co wiesz o naszej historii?
Kiedy Zebra weszła do pokoju, ciągle przypominał mi się męczący sen o obozie Cahuelli i Gitta patrząca na mnie w szczególny sposób. Gitta i Zebra niewiele miały ze sobą wspólnego, ale w niewyraźnym stanie po przebudzeniu łatwo przeniosłem niektóre cechy Gitty na Zebrę: obie miały szczupłe sylwetki, wysoko osadzone kości policzkowe i ciemne włosy. Nie znaczyło to, że Zebra nie była dla mnie atrakcyjna, ale wyglądała dziwniej niż stworzenia — ludzkie czy jakieś inne — z którymi kiedykolwiek dzieliłem jedno pomieszczenie.
— Wiem wystarczająco dużo — oznajmiła Zebra. — Niektórzy z nas, perwersyjnie, są nią dość zainteresowani. Uważamy, że jest zabawna, dziwaczna i przerażająca jednocześnie.
Wskazałem głową na ludzi schwytanych w ścianie, na tableau, które uznałem początkowo za dzieło sztuki.
— Mogłoby się wydawać, że to, co tutaj się stało, jest dostatecznie przerażające.
— Och, rzeczywiście. Ale przeżyliśmy to, a ci z nas, którzy przeżyli, nigdy naprawdę nie poznali zarazy w jej najwścieklejszej odmianie. — Teraz stała tuż obok mnie i po raz pierwszy poczułem się pobudzony jej obecnością. — W porównaniu z zarazą wojna wydaje się bardzo obca. Naszym wrogiem było nasze miasto, nasze własne ciała.
Ująłem jej dłoń i trzymałem, przycisnąwszy do piersi.
— Kim jesteś, Zebro? I dlaczego w ogóle chcesz mi pomóc?
— Myślałam, że już to przerabialiśmy wczoraj wieczorem.
Читать дальше