— My się nie bawimy — odparła Constanza, naburmuszona. — Rozmawiamy i eksplorujemy.
— Właśnie. — Ojciec westchnął. — I zapuszczacie się w zabronione rejony statku. To nie może wam ujść na sucho. — Głos mu teraz zmiękł, jak zawsze, gdy zamierzał omówić bardzo ważne sprawy. — Statek jest naszym domem. Naszym jedynym rzeczywistym domem. I musimy czuć się tak, jakbyśmy tu mieszkali. To znaczy czuć się bezpiecznie tam, gdzie należy się czuć bezpiecznie, wiedząc równocześnie, gdzie niebezpiecznie jest się zapuszczać. Nie dlatego, że są tam potwory czy inne takie bzdury, ale dlatego, że czyhają tam niebezpieczeństwa… dorosłe niebezpieczeństwa. Maszyneria i układy zasilania. Roboty i głębokie szyby. Uwierzcie, widziałem, co się dzieje z ludźmi, którzy chodzą tam, gdzie nie powinni. A są to zwykle wypadki bardzo nieprzyjemne.
Sky nie wątpił w słowa ojca. Tytus Haussmann, szef bezpieczeństwa na statku — gdzie generalnie panowała polityczna i społeczna harmonia — wykonywał zadania związane z wypadkami i sporadycznie z samobójstwami. Ojciec zawsze oszczędzał Skyowi szczegółowych wyjaśnień, w jaki sposób można zginąć na pokładzie statku takiego jak „Santiago”, ale Sky nadrabiał to wyobraźnią.
— Bardzo mi przykro — powiedziała Constanza.
— Tak, jestem pewien, że jest ci przykro, ale to nie zmienia faktu, że zaprowadziłaś mojego syna w zakazane rejony. Porozmawiam z twoimi rodzicami i jestem przekonany, że nie będą zachwyceni. Teraz zmykaj do domu, a za tydzień lub dwa zobaczymy, jak przedstawia się sytuacja. Dobrze?
Skinęła głową i w milczeniu oddaliła się zakrzywionym korytarzem, odchodzącym od skrzyżowania, gdzie nakrył ich Tytus. Do rodzinnego domu miała stąd niedaleko — w istocie wszystkie części mieszkalne „Santiago” znajdowały się blisko siebie, ale konstruktorzy tak to sprytnie zaprojektowali, by żadna z dróg nie przechodziła w linii prostej, z wyjątkiem tuneli ewakuacyjnych i linii kolejki biegnącej w osi statku. Wijące się korytarze publiczne dawały złudzenie, że statek jest znacznie większy, niż był w rzeczywistości; dwie rodziny mogły mieszkać obok siebie, ale miały wrażenie, że żyją w zupełnie innych rejonach.
Tytus odprowadził syna do ich kwatery. Sky żałował, że mama jest na zewnątrz, gdyż wbrew temu, co twierdził ojciec, matczyne kary były zwykle nieco łagodniejsze niż ojcowskie. Sky miał nadzieję, że mama ukończyła przed czasem prace przy kadłubie i powróciła wcześniej ze swojej zmiany, że już jest na pokładzie i powita ich, gdy dotrą do przedszkola. Nigdzie jednak nie było po niej ani śladu.
— Wejdź — polecił Tytus. — Klaun się tobą zajmie. Za dwie, trzy godziny wrócę, by cię wypuścić.
— Nie chcę tam wchodzić.
— Wiem. Gdybyś chciał, to nie byłaby kara.
Drzwi przedszkola się otworzyły, Tytus popchnął lekko syna do środka, sam nie przekraczając progu.
— Cześć, Sky — powiedział Klaun, który na niego czekał.
* * *
W przedszkolu było wiele zabawek, niektóre potrafiły prowadzić rozmowę w ograniczonym zakresie, a nawet przelotnie sprawiały wrażenie, że są naprawdę inteligentne. Sky czuł, że zabawki skonstruowano z myślą o tym, by mogły prowadzić interakcję z dziećmi o typowym spojrzeniu trzylatka na świat. Skończywszy dwa lata, doszedł do wniosku, że są na ogół prymitywne i głupie. Ale Klaun to co innego. W istocie nie był zabawką, ale też nie pełną osobą. Klaun towarzyszył Skyowi, od kiedy Sky pamiętał, zamknięty w przedszkolu, ale nie zawsze obecny. Klaun nie mógł dotykać przedmiotów i nie pozwalał, by Sky go dotykał, a gdy Klaun mówił, jego słowa dochodziły nie z tego miejsca, gdzie wydawało się, że stoi.
To wcale nie oznaczało, że Klaun pochodził tylko z jego wyobraźni, bez zewnętrznego wpływu. Klaun widział wszystko, co dzieje się w przedszkolu, i sumiennie opowiadał rodzicom Skya, gdy ten zrobił coś wymagającego nagany. To Klaun doniósł rodzicom, że Sky popsuł konia na biegunach, że to nie była wina żadnej innej sprytnej zabawki — co Sky usiłował rodzicom sugerować. Za tę zdradę go znienawidził, ale nie na długo. Nawet Sky rozumiał, że Klaun jest — poza Constanzą — jego jedynym prawdziwym przyjacielem i że Klaun rozumie wiele spraw, które są nawet poza zasięgiem Constanzy.
— Cześć — powiedział Sky żałośnie.
— Widzę, że zostałeś tu zesłany za wizytę u delfinów. — Klaun stał sam w pustym białym pokoju. Inne zabawki zostały starannie schowane. — Sky, tego nie należało robić. Przecież mogłem ci pokazać delfiny.
— Ale nie te same. Nie rzeczywiste. Już mi je przedtem pokazywałeś.
— Ale nie w ten sposób. Popatrz!
Nagle obaj znaleźli się w łodzi na morzu pod niebieskim niebem; delfiny pruły fale, w słońcu ich mokre grzbiety lśniły jak kamyki. Wrażenie, że jest się na morzu, psuły tylko wąskie czarne okna na jednej ze ścian pokoju.
W książce z opowiadaniami Sky znalazł kiedyś rysunek osoby podobnej do Klauna: ubrana w bufiaste pasiaste szaty z wielkimi białymi guzikami, miała komiczną, stale uśmiechniętą twarz w otoczce natapirowanych pomarańczowych włosów, z nasadzonym na głowę, opadającym pasiastym kapeluszem. Gdy dotknął obrazka, książkowy klaun wykonywał te same ruchy i sztuczki, jakie pokazywał Klaun przedszkolny. Sky pamiętał mgliście, że kiedyś śmiechem i oklaskami reagował na triki Klauna, jakby najlepszym, co mógł dostarczyć wszechświat, były te klaunowskie popisy.
Teraz nawet Klaun zaczynał go lekko nudzić. Dostosowywał się do Klauna, ale ich wzajemne stosunki diametralnie się zmieniły i nie dało się już tego odwrócić. Dla Skya Klaun stał się czymś, co należało zrozumieć i zanalizować. Rozpoznał, że Klaun jest czymś w rodzaju bąbelkowego rysunku delfinów, projekcją wytworzoną nie z dźwięków, lecz ze światła. W zasadzie nie stali teraz w łodzi. Pod stopami czuł podłogę tak samo twardą i płaską, jak wówczas, gdy ojciec pchnął go do środka. Sky nie rozumiał dokładnie, jak tworzono iluzję, ale była niezwykle realistyczna i nigdzie nie zauważało się ścian przedszkola.
— Czy Obły i inne delfiny w zbiorniku mają w sobie maszyny? — spytał Sky. Skoro jest więźniem, równie dobrze może się czegoś nauczyć. — Dlaczego?
— Pomagają delfinom skoncentrować ich sonary.
— Nie chodzi mi o to, po co są te maszyny, ale przede wszystkim, kto wpadł na pomysł, żeby je delfinom zamontować.
— Aha. To na pewno Chimerycy.
— Kim oni są? Jadą z nami?
— Odpowiedź na ostanie pytanie brzmi: nie. Ale bardzo chcieli z nami pojechać. — Głos Klauna był trochę za wysoki i drżący, niemal kobiecy, ale zawsze cierpliwy. — Pamiętasz, Sky, gdy Flotylla opuszczała układ Ziemi — gdy opuściła orbitę Merkurego i poleciała w przestrzeń międzygwiezdną — wylatywała z układu, który formalnie był zaangażowany w wojnę. W tamtym czasie większość wrogich działań ustała, ale nie uzgodniono ostatecznie warunków przerwania ognia i wszyscy nadal byli na stopie wojennej, w każdej chwili gotowi wrócić do walki. Wiele środowisk uznało, że ostatnie rozdziały wojny to ich ostatnia szansa, by coś zmienić. Niektóre środowiska były w tym czasie zaledwie dobrze zorganizowanymi grupami bandytów. Z pewnością tacy byli Chimerycy, a dokładniej mówiąc, ta frakcja Chimeryków, która stworzyła delfiny. W ogóle Chimerycy posunęli cyborgizację ku nowym rubieżom: łączyli siebie i swoje zwierzęta z maszynami. Ta frakcja jeszcze dalej przesunęła granice, tak że nawet potępili to Chimerycy głównego nurtu.
Sky słuchał i rozumiał. Klaun dobrze oceniał możliwości poznawcze Skya, przedstawiał wszystko jasno, a równocześnie zmuszał chłopca do skupienia uwagi na każdym słowie. Sky miał świadomość, że nie każdy trzylatek zrozumiałby opowieść Klauna, ale to go wcale nie obchodziło.
Читать дальше