— Cieszę się, że użyłaś określenia „przejściowy”. No… zwykle.
Uśmiechnąłem się. Czy to z jej strony poczucie humoru, czy po prostu fakt statystyczny?
— A skoro już o tym mówimy: jacy „oni”?
— Ci, co cię tu przywieźli. Ultrasi.
Dotknąłem trawy. Zgniotłem w palcach liść; na kciuku po wstała zielona miazga. Powąchałem ją. Jeśli to symulacja, to jest nadzwyczaj szczegółowa. Nawet taktycy wojenni byliby pod wrażeniem.
— Ultrasi?
— Przybyłeś tu na ich statku. Na czas podróży zostałeś zamrożony. Teraz masz amnezję rozmrożeniową.
To określenie spowodowało, że część mojej przeszłości zaskoczyła w niewyważony sposób na miejsce. Ktoś mi już kiedyś mówił o amnezji rozmrożeniowej — zupełnie niedawno albo bardzo dawno temu. Wydawało się, że obie te wersje są prawdziwe. Mówił mi o niej scyborgizowany załogant statku.
Usiłowałem sobie przypomnieć jego słowa, ale miałem wrażenie, że znów wędruję po omacku w szarej mgle, choć tym razem wyczuwam w niej jakieś obiekty, postrzępione fragmenty pamięci, łuskowate skamieniałe drzewa, wyciągające sztywne gałęzie, by znaleźć połączenie z teraźniejszością. Wcześniej czy później natknę się na większy gąszcz.
Teraz pamiętałem tylko zapewnienia, że cokolwiek ze mną zrobią, nie doznam żadnych nieprzyjemnych urazów. Amnezja rozmrożeniową to jak współczesna bajka o żelaznym wilku; występuje znacznie rzadziej, niż się powszechnie uważa. Ale przecież prawda — że szczątkowa amnezja jest zjawiskiem niemal normalnym — nie sprzyjałaby interesom.
— Raczej się tego nie spodziewałem — stwierdziłem.
— To może dziwne, ale prawie nikt się tego nigdy nie spodziewa. Trudne przypadki to te, gdy ktoś nawet nie pamięta, że kiedykolwiek miał do czynienia z Ultrasami. U ciebie nie jest chyba aż tak źle?
— Nie — przyznałem. — I dzięki temu czuję się znacznie lepiej.
— Dzięki czemu?
— Dzięki świadomości, że jakiś biedny drań ma gorzej ode mnie.
— Hmmm — mruknęła z dezaprobatą. — Nie jestem pewna, Tanner, czy to odpowiednie nastawienie. Z drugiej strony, niedługo będziesz zdrów jak ryba. Wkrótce. A teraz może byś wrócił do domu? Znajdziesz tam jakieś pasujące ubranie. Nie to, żebyśmy tu w hospicjum byli pruderyjni, ale w takim stroju zamarzniesz na śmierć.
— Wierz mi, nie zrobiłem tego umyślnie. Zastanawiałem się, jak oceniłaby moje szanse wyleczenia, gdybym jej powiedział, że z domu wygnało mnie przerażenie na widok detalu architektonicznego.
— Oczywiście — odparła. — Ale włóż ubranie, a jeśli ci się nie spodoba, zawsze możemy dać ci coś innego. Wrócę niedługo, żeby zobaczyć, jak się czujesz.
— Dziękuję. A kim ty jesteś?
— Ja? Och, nikim szczególnym. Malutkim trybikiem w niezwykle wielkiej maszynie, tak bym to określiła. Jestem siostra Amelia.
Więc się nie przesłyszałem, gdy powiedziała „hospicjum”.
— A gdzie my właściwie jesteśmy, siostro Amelio?
— To jasne. Jesteś w Hospicjum Idlewild, pod opieką Święte go Zakonu Lodowych Żebraków. Niektórzy ludzie nazywają to Hotelem Amnezja.
* * *
Nic mi to nie mówiło. Nigdy nie słyszałem nazwy Hotel Amnezja ani bardziej formalnego określenia tego przybytku, nie mówiąc już o Świętym Zakonie Lodowych Żebraków.
Wróciłem do chaty; robot szedł za mną w uprzejmej odległości. Podchodząc do drzwi, przystanąłem. To głupie, ale choć poza domem mogłem się pozbyć obaw, wracały z równą siłą, gdy tylko się tu zbliżyłem. Patrząc na niszę, widziałem, jak emanuje z niej utajone zło, jakby coś się tam zwinęło i czyhało, obserwując mnie wrogo.
— Włóż ubranie i zabieraj się stąd — powiedziałem do siebie głośno w castellano. — Gdy wróci Amelia, powiesz jej, że są ci potrzebne badania neurologiczne. Zrozumie. Takie rzeczy muszą się tu ciągle zdarzać.
W szafie czekało na mnie ubranie. Obejrzałem je: żadnej sztuki nie rozpoznawałem. Proste, nic wyrafinowanego, czuło się, że to ręczna robota. Czarny sweter z wycięciem w serek; workowate spodnie bez kieszeni; para miękkich butów, odpowiednich najwyżej do człapania po polance. Ubrania pasowały na mnie doskonale, ale nawet w tym było coś nieprawidłowego, jakby te ubrania bardzo się różniły od tego, w czym zwykle chodziłem.
Pogrzebałem głębiej w szafie, z nadzieją, że odkryję coś osobistego, ale poza ubraniami nic nie znalazłem. Zdezorientowany, usiadłem na łóżku i zacząłem się ponuro wpatrywać w ścianę, aż moje spojrzenie ześlizgnęło się na małą wnękę. Po latach przebywania w stanie zamrożonym chemia mojego umysłu wracała prawdopodobnie do jakiejś równowagi, a tymczasem dostałem próbkę tego, jak wygląda psychotyczny strach. Najbardziej pragnąłem zwinąć się, odciąć świat od swych zmysłów. Od zupełnego szaleństwa powstrzymywało mnie wewnętrzne przekonanie, że spotkałem się już z gorszymi sytuacjami — niebezpieczeństwami równie przerażającymi jak to, co mój psychotyczny umysł widział w pustej wnęce — i że je przeżyłem. Cóż, że w tej chwili nie potrafiłem przywołać w umyśle żadnego konkretnego zdarzenia. Wystarczyła wiedza, że się to wydarzyło i że jeśli teraz zawiodę, sprzeniewierzę się tej nieodsłoniętej części mojej osobowości, która pozostawała zupełnie zdrowa i być może wszystko pamiętała.
Na Amelię nie czekałem długo.
Zaczerwieniona, nie mogła złapać tchu, jakby odbyła szybką wspinaczkę z dna doliny lub z wąwozu, który widziałem po przebudzeniu. Gdy wchodziła do chaty, uśmiechała się jednak, jakby ten wysiłek fizyczny sprawił jej radość. Miała na sobie czarny habit z barbetem, na szyi na łańcuchu zwisał płatek śniegu. Spod habitu wyglądały zakurzone buty.
— Jak ci odpowiada ubranie? — spytała, kładąc dłoń na owalnej głowie robota. Może chciała się o coś oprzeć, a może okazać mu przywiązanie.
— Bardzo dobrze pasuje. Dziękuję.
— Jesteś tego pewien? Możemy zmienić, to żaden kłopot. Musisz je tylko zrzucić i… w mgnieniu oka je zmienimy. — Uśmiechnęła się.
— Pasuje — odparłem, przyglądając się jej uważnie. Była bardzo blada, tak bladej osoby jeszcze nie widziałem. Oczom prawie brakowało pigmentu, brwi były tak cienkie, jakby narysował je doświadczony kaligraf.
— To dobrze — odparła, chyba nie całkiem przekonana. — Czy coś jeszcze sobie przypominasz?
— Wydaje mi się, że pamiętam, skąd pochodzę. To na początek, jak sądzę.
— Nie próbuj poganiać tego procesu. Duscha — nasza specjalistka neurolog — twierdzi, że wkrótce zaczniesz sobie przypominać, ale nie powinieneś się martwić, jeśli to trochę potrwa.
Amelia usiadła na krańcu łóżka, gdzie jeszcze przed kilkoma minutami spałem. Odwróciłem koc, by ukryć plamki krwi z mojej dłoni. Z jakiegoś powodu wstydziłem się tego, co się stało, i usiłowałem ukryć przed Amelią ranę dłoni.
— Szczerze mówiąc, sądzę, że to może potrwać dość długo.
— Ale pamiętasz, że to Ultrasi cię tu przywieźli? Mówiłam już, że wiele osób nawet tego nie jest w stanie sobie przypomnieć. A pamiętasz, skąd pochodzisz?
— Wydaje mi się, że ze Skraju Nieba.
— Tak. 61 w układzie Cygnus A. Skinąłem głową.
— Ale my zawsze nazywaliśmy nasze słońce Łabędziem. Bardziej swojsko.
— Tak, też słyszałam, jak inni w ten sposób mówią. Powinnam pamiętać takie szczegóły, ale mamy tu ludzi ze wszystkich stron. Czasami dostaję kręćka, usiłując prześledzić, gdzie co jest i co jest czym.
Читать дальше