Dobra chwila upłynęła, zanim Nick zrozumiał to, co widzi. Dystyngowanie wyglądający mężczyzna po pięćdziesiątce w wykonanym na zamówienie smokingu zszedł po schodach eksponując niezwykły pierścień z szafirem na małym palcu. Podszedł do Moniąue i objął ją w talii.
Wspięła się na palce i pocałowała go. Uśmiechnął się i uprzejmie pomachał oklaskującym ich zgromadzonym gościom. Razem zeszli ze schodów do salonu.
Kto to jest, myślał Nick i mimo ginu i wermutu, i wszystkich tych niesamowitych uczuć, powracała odpowiedź:
— To jest jej mąż, Aaron. Co on tutaj robi? Dlaczego mi nie powiedziała? A potem wszystko potoczyło się już szybko. Jak ona mogła mi to zrobić? Kocham ją, ona mnie kocha, a tu, coś nie tak. To nie może być.
Nick usiłował oddychać, ale czuł, jakby wielki kawał ziemi przygniatał mu pierś. Instynktownie odwrócił się od widoku Moniąue i Aarona schodzących pod ramię ze schodów. Gdy odwracał się, wylał martini na ramię Anny.
Przeprosiny wypadły niezręcznie. Teraz, całkiem już skonsternowany, zatoczył się na bar rozpaczliwie próbując z}apać oddech i przerwać łomotanie w piersiach. Nie. Nie jsfie mogła tego zrobić. To jakaś pomyłka. Nie wierzył własnym oczom. Szybko wypił kolejkę martini, ledwie świadomy kłębiących się uczuć, które go dręczyły i tego, co się wokół działo.
— To on. — Usłyszał za plecami jej głos, głos który oznaczał wszystko co cenne i ważne w życiu, głos miłości.
Tym razem jednak przeraził się. Odwrócił się: na wprost niego stała Moniąue i Aaron.
— Więc w końcu przyszło mi poznać tego młodego człowieka, o którym tyle słyszałem — powiedział Aaron.
Był miły, przyjazny, w jego głosie słychać było jedynie wdzięczność. Wyciągnął rękę. Moniąue uśmiechała się.
Boże, jaka ona jest piękna. Nawet teraz, kiedy powinienem ją nienawidzieć. Nick machinalnie uścisnął rękę Aarona i w milczeniu przyjął podziękowania za to, że pomógł Teresie w trudnej chwili. Nie odezwał się ani słowem. Odwrócił się, by spojrzeć na Moniąue. Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. A te wargi… Jak ja ciągle pragnę tych warg. Dlaczego? Dlaczego? Co się z nimi dzieje?
Nick nagle zdał sobie sprawę, że w oczach ma łzy. Boże jedyny, zbiera mi się na płacz. Bezgranicznie zażenowany nagle przeprosił i wyszedł na patio. Teraz łzy popłynęły po policzkach. Bał się, że klapnie na trawę. Zaczął krzyczeć jak dziecko. Zmieszany, zawstydzony chodził po ogrodzie ze zwieszoną głową i bezskutecznie usiłował odzyskać regularny oddech.
Na łokciu poczuł czyjąś rękę. To Jane, ostatnia osoba pod słońcem, jaką Nick chciałby w tej chwili widzieć. — Za parę minut wyjdzie, żeby się z tobą zobaczyć. Najpierw zrobią z Aaronem rundkę, wiesz, jak to jest na tych przyjęciach, gdy jest się gospodarzem. — Zapaliła papierosa. Myślał, że zwymiotuje. Odwrócił się szybko prosząc, by wyrzuciła papierosa i stracił równowagę.
Może to alkohol, może adrenalina, może po prostu było tego za wiele. W głowie coraz bardziej mu się kręciło.
Mimowolnie, chcąc złapać równowagę, oparł się o Jane.
Opacznie to zrozumiała. Potem przycisnął głowę do jej ramienia. — Tak, tak — powiedziała. — Nie bierz tego tak serio. Znajdziecie jeszcze z Moniką trochę czasu dla siebie.
Aaron będzie tutaj tylko przez parę dni a potem wraca z powrotem do Montrealu, do pracy. Poza tym — powiedziała z zapałem — jeżeli jesteś chociaż trochę taki dobry, jak mówi Monica, to będę zachwycona mogąc zająć się tobą, gdy ona będzie z Aaronem. — Nick odepchnął ją i zatoczył się do tyłu. Czuł się, jakby dostał obuchem w głowę. Dopiero później sens komentarza Jane zaczął powoli przenikać do jego wnętrza, a na powierzchnię wypłynęła mieszanina nieopanowanego bólu i gniewu. Co?
Co? Co za kurestwo. Jak się stąd wydostać? Gdzie jest wyjście? — pomyślał od razu, gdy tylko zrozumiał sens wydarzeń mijającego dnia. Kiedy chodził przed frontem domu, czuł, że gdzieś z głębi duszy przebija się na zewnątrz głos, którego nijak nie mógł wyciszyć. Był to jęk bólu, prawdziwy, niepowstrzymany, zwierzęcy krzyk całkowitej rozpaczy. Tysiące lat kultury sprawiły, że było nie do pomyślenia, aby ludzka istota wydała z siebie taki krzyk.
To głośne i pożałowania godne wycie, które potężniało nocą w Palm Beach jak syrena policyjnego wozu, przyniosło jednak Nickowi ulgę. Gdy uczestnicy przyjęcia próbowali ustalić, co słyszą, Nick wsiadł do swego pontiaka 1977 i odjechał.
Jechał na południe w kierunku Fort Lauderdale. Jego serce wciąż waliło jak oszalałe, dygotał. Nie był w stanie logicznie myśleć. W jego wyobraźni pojawiały się przypadkowe, nie powiązane obrazy. W centrum każdego z nich była Moniąue. Moniąue w futrze z foki, Moniąue w biało-
— czerwonym kostiumie kąpielowym, Moniąue w stroju z dzisiejszego wieczoru (Nick drgnął, bo tuż za kadrem wyobraźni spostrzegł Aarona schodzącego po schodach).
Czyżby to wszystko było bez znaczenia? Czyżby to była era? Nick był zbyt młody, by mógł znać pośrednie odcienie życia. Dla niego istniała kwestia czarne czy białe; cudowne albo nie. Albo Moniąue kochała go namiętnie i pragnęła porzucić swe życie w luksusach, żeby go poślubić, albo po prostu używała go do zaspokojenia swych seksualnych potrzeb i własnego ego. Byłem więc, myślał dalej, gdy przybył do mieszkania swego wuja w Fort Lauderdale, kolejną jej zabawką. Byłem jak jej futra, konie, jachty i ciuchy.
Poprawiałem jej samopoczucie.
Przepełniony wstrętem do samego siebie, przygnębiony ponad miarę, z rozdzierającym mózg bólem, którego nie spowodowało martini, Nick pośpiesznie pakował swoje ubrania. Nie wykąpał się ani nic nie zjadł. Zniósł do samochodu dwie walizki, zostawił wypożyczony smoking i wyjechał w kierunku międzystanowej drogi nr 95. Zanim do niej dotarł, parę chwil wcześniej zjechał na pobocze i pozwolił sobie na kilka łez. To wszystko. W tej chwili zdobył odporność, która miała go cechować w następnych dziesięciu latach życia. Nigdy więcej, powiedział sobie.
Nigdy więcej nie pozwolę, żeby jakaś suka zrobiła ze mnie durnia.
Dziesięć lat później, wczesnego marcowego ranka w swoim mieszkaniu w Key West Nick Williams siedząc przy stoliku do kawy bezmyślnie bawił się złotym przedmiotem i ponownie przeżywał straszne cierpienie, jakie na tamtym przyjęciu sprawił mu widok Moniąue z mężem. Pogrążony w myślach przypomniał sobie z głębokim smutkiem także i to, że gdy dotarł do drogi nr 95, skręcił w lewo i pojechał na południe, do Miami i do Keys, zamiast na północ w kierunku Bostonu. Wówczas nie potrafiłby wytłumaczyć, dlaczego. Może powiedziałby, że Harvard nie ma sensu po historii z Moniąue, albo że chce studiować życie a nie książki. Nie rozumiał, że jego pragnienie, by zacząć wszystko od początku, brało się stąd, że nie mógł uporać się z samym sobą.
Przez pięć lat nie wspominał Moniąue. Tego rana po raz pierwszy zdołał nabrać dystansu do przywoływanych emocji i spojrzeć na cały romans z nieco szerszej perspektywy.
Zrozumiał, że jego ślepa, młodzieńcza namiętność uodporniła go na cierpienie, ale nadal nie był skory sądzić, że Monique była bez winy. Wspomnienia jednak już go nie niszczyły. Zabrał trójząb i podszedł do okna. Może to wszystko teraz się łączy, pomyślał. Nowy skarb. Ostateczna utrata młodzieńczego niepokoju. Myślał o Carol Dawson. Była drażniąca, ale jej siła urzekała go. Niepoprawny marzyciel widział Carol w swych ramionach i wyobrażał sobie ciepło i słodycz jej pocałunku.
Читать дальше