Jeszcze jedna sprawa wymagała natychmiastowego rozważenia. Jak dotąd nie dopuszczano dziennikarzy do wykopalisk na Czarnej Górze. Ale bez problemu mogliby skontaktować się z robotnikami i żołnierzami tam pracującymi. Należało, o ile to możliwe, uprzedzić ich. Tak więc Reich i ja zaproponowaliśmy wybranym dziennikarzom wizytę na terenie wykopalisk. Zezwoliliśmy na zabranie przez nich kamer. Wydaliśmy instrukcję, by zapewnić wszelkie środki ostrożności przed naszym przybyciem i aby nie wpuszczać wcześniej dziennikarzy na teren wykopalisk.
O godzinie dziesiątej wieczorem pięćdziesięciu dziennikarzy czekało na nas w helikopterach transportowych. Podróż do Karatepe tymi ciężkimi maszynami zabrała nam około godziny. Kiedy przybyliśmy, cały teren był gęsto oświetlony. Dziesięć minut przed naszym lądowaniem ustawiono przenośne kamery telewizyjne.
Nasz plan wydawał się być niezawodny. Planowaliśmy poprowadzić dziennikarzy w dół do bloku Abhotha, który został już w pełni wyeksponowany, i przy użyciu sił PK stworzyć atmosferę zagrożenia i napięcia. Następnie mieliśmy celowo wybrać spośród dziennikarzy osoby najbardziej wrażliwe i nerwowe oraz wywołać wśród nich panikę. To był właśnie powód, dla którego wcześniej nie wspomnieliśmy o naszych zdolnościach paranormalnych. Zdaliśmy sobie bowiem sprawę, że mogą one posłużyć do „zademonstrowania” istnienia pasożytów.
Nie wzięliśmy jednak pod uwagę pasożytów. Tuż przed lądowaniem wydawało mi się, że z drugiego helikoptera, zajmowanego przez dziennikarzy, dobiegają śpiewy. Było to dość dziwne. Przypuszczalnie byli pijani. Bracia Grau, Fleishman, Reich i ja lecieliśmy w pierwszym helikopterze. Kiedy jednak wylądowaliśmy, wyczuliśmy obecność pasożytów i zrozumieliśmy, co się dzieje. Zmieniły metodę swego działania. Zamiast wysysać energię ze swych ofiar, wręcz przeciwnie — dodali jej. Wielu z tych ludzi dużo piło i, jak większość dziennikarzy, nie grzeszyło inteligencją. Z powodu ich „nawyków”, „dozowana” im energia umysłowa wywołała taki sam efekt jak alkohol. Kiedy dziennikarze z naszego helikoptera dołączyli do tamtych, udzielił im się ten sam euforyczny nastrój. Słyszałem, jak komentator telewizyjny mówił:
— Tak, Ci chłopcy nie wyglądają na przestraszonych pasożytami. Wydaje się, że traktują całą sprawę jako żart.
Powiedziałem kierownikowi programu, że nastąpi pewne opóźnienie i cofnąłem się wraz z innymi do budynku brygadzisty, położonego po drugiej stronie wykopalisk. Zamknęliśmy drzwi na klucz i skoncentrowaliśmy się na tym, jak można wybrnąć z powstałej sytuacji. Bez trudności weszliśmy ze sobą w kontakt i przygotowaliśmy się do penetracji mózgów niektórych dziennikarzy. Początkowo trudno było stwierdzić, co się dzieje, nigdy przedtem nie mieliśmy z niczym podobnym do czynienia. Później szczęśliwym trafem natrafiliśmy na dziennikarza, którego częstotliwość fal była identyczna z falami Ribota. Umożliwiło to nam dokładniejsze przebadanie jego procesów mózgowych. Mózg posiada około tuzina ważniejszych ośrodków związanych z zadowoleniem, spośród nich najbardziej znane to: ośrodek seksualny, emocjonalny i społeczny. Istnieje także ośrodek przyjemności intelektualnej oraz subtelniejszy ośrodek związany z samokontrolą i samopoznaniem. Jest jeszcze pięć innych ośrodków, które są prawie nierozwinięte u istot ludzkich, a związane z twórczością poetycką, religijną czy mistyczną.
Pasożyty doenergetyzowały u większości z tych ludzi ośrodki odpowiedzialne za zachownia społeczne i emocjonalne. Fakt, że było ich pięćdziesięciu, dokonał reszty: mechanizm „tłumu” wzmocnił to zjawisko.
Cała nasza piątka skoncentrowała się na dziennikarzu, którego badaliśmy. Bez trudu rozładowaliśmy napięcie w tym obwodzie, redukując je i sprowadzając go do stanu nagłego przygnębienia. Gdy jednak przestaliśmy na niego oddziaływać, powrócił do poprzedniego stanu.
Spróbowaliśmy bezpośrednio zaatakować pasożyty. Był to jednak syzyfowy wysiłek. Znajdowały się poza naszym zasięgiem i nie zamierzały tej kryjówki opuścić. Czuliśmy, że energia skierowana przeciwko nim była bezużytecznie trwoniona. Kpiły sobie z nas.
Sytuacja okazała się poważna. Postanowiliśmy ją opanować poprzez całkowite zdanie się na energię PK. A oznaczało to, że będziemy musieli działać w bezpośredniej bliskości dziennikarzy.
Ktoś zaczął walić w drzwi krzycząc:
— Hej, długo jeszcze każecie nam czekać?
Tak więc wyszliśmy mówiąc, że jesteśmy już gotowi.
Razem z Reichem szliśmy przodem. Za nami podążali dziennikarze, śmiejąc się radośnie. W tle nieustannie pobrzmiewał głos telewizyjnego komentatora. Fleishman i bracia Grau, zamykający grupę, koncentrowali się na komentatorze. Słyszeliśmy, jak mówił:
— Tak, wszyscy wydają się dość lekceważąco traktować całą sprawę, ale zastanawiam się, na ile jest to poza. Jest tej nocy odczuwane jakieś dziwne napięcie.
W tym momencie wszyscy dziennikarze wybuchnęli śmiechem. Wówczas zaczęliśmy wywierać na nich nacisk swą wolą, wywołując wśród nich uczucie niepewności i nieokreślony lęk. Natychmiast śmiech ustał. Powiedziałem głośno:
— Nie przejmujcie się. Powietrze, co prawda, nie jest tak czyste na tej głębokości, jakby mogło być, ale nie jest też trujące.
Tunel miał wysokość siedmiu stóp i opadał pod kątem około dwudziestu stopni. Na głębokości stu jardów pod ziemią mogliśmy wsiąść do kilku niewielkich, poruszających się po szynach, wagonów. Podczas dziesięciominutowej jazdy nie było słychać nic poza turkotem kół. W czasie jazdy w dół nie potrzebowaliśmy obniżać ich nastroju poprzez naszą ingerencję. Tunel miał w przybliżeniu kształt korkociągu — alternatywą dla tego rozwiązania było tylko przesunięcie jego wlotu o wiele mil od Czarnej Góry i utworzenie następnej bazy, przez co kwestia zapewnienia bezpieczeństwa byłyby podwójnie trudna. Przy każdym zakręcie czuliśmy napięcie bijące od grupy. Bali się, że wibracja wywołana przez przejazd wagonów może spowodować zawalenie tunelu.
Droga do bloku Abhotha zajęła prawie pół godziny. Sam jego wygląd wywierał silne wrażenie — ogromne, czarno-szare bloki wznosiły się nad nami jak skalna ściana.
Teraz z rozmysłem tworzyliśmy atmosferę zagrożenia. Oczywiście, najlepiej byłoby pozwolić działać ich wyobraźni i co najwyżej delikatnie stymulować lęk. Ale pasożyty pompowały w nich energię i rzeczą konieczną stało się paraliżowanie tej części mózgu, która na to reagowała. Wywołaliśmy u nich stan silnego lęku oraz poczucie niechęci. Komentator telewizyjny był najwyraźniej zakłopotany tym, że musiał mówić w tak przerażającej ciszy; szeptał wręcz do mikrofonu:
— Tu na dole panuje nieprzyjemne uczucie duszności. Być może jest to kwestia powietrza.
I wtedy zaatakowały pasożyty. Tym razem nie całą masą, ale w pojedynkę lub co najwyżej dwójkami. Najwyraźniej miały zamiar niepokoić nas, byśmy rozluźnili chwyt. Kiedy tylko skoncentrowaliśmy uwagę na walce z nimi, atmosfera wśród dziennikarzy poprawiła się: wszyscy stali się pogodni. Było to zjawisko niekorzystne dla nas, gdyż traciliśmy kontrolę nad sytuacją. Atakujących w małych grupkach pasożytów prawie nic się nie imało. Nasze zmagania przypominały walkę z cieniem. Najlepszym wyjściem byłoby zignorowanie ich, ale było to równie trudne, jak ignorowanie kąsania kundla po łydkach.
Właśnie wtedy równocześnie wpadliśmy na pomysł wyjścia z sytuacji. Ponieważ byliśmy ze sobą mentalnie powiązani, trudno powiedzieć, kto pierwszy wpadł na niego. Spojrzeliśmy na blok Abhotha oraz na sufit, który znajdował się około trzydzieści stóp powyżej niego. Blok ważył trzy tysiące ton. Bracia Grau unieśli trzydziestotonowy blok w British Museum. Stwierdziliśmy, że warto spróbować. Tak więc po wywołaniu lęku u dziennikarzy zaczęliśmy jednoczyć nasze siły, by podnieść blok.
Читать дальше