Początkowo wydawało się to zupełnie niemożliwe, tak samo jak uniesienie go jedynie naszymi rękami. Bracia Grau podsunęli nam jednak klucz, jak można sobie poradzić z tym problemem. Zamiast jednoczyć wysiłki, robili to zamiennie, na początku powoli, później coraz szybciej i szybciej. Zrozumieliśmy, o co im chodzi i włączyliśmy się do tej operacji. W momencie kiedy opanowaliśmy tę sztuczkę, uniesienie bloku stało się dziecinnie łatwe. Moc, którą uzyskaliśmy w ten sposób, działaniem całej piątki, była potężna. Wystarczyła, by unieść dwie mile ziemi, które mieliśmy nad głowami. Blok nagle uniósł się w powietrze i popłynął ku sufitowi. W momencie kiedy blok otarł się o kabel, zaczęło migotać światło. Natychmiast wybuchła panika, a część tych idiotów wbiegła pod blok, inni zaś zostali tam wepchnięci. Przesunęliśmy go na bok, lecz wówczas wszystko spowiła ciemność, gdyż zerwaliśmy kabel. Koniec kabla opadł na ziemię i usłyszeliśmy gardłowy krzyk mężczyzny, który wpadł na niego. Smród palonego ciała wypełnił pomieszczenie i wywołał u wszystkich mdłości.
Ważne było, aby nie poddać się panice. Jeden z nas musiał wycofać swe siły i zepchnąć dziennikarzy w kąt pomieszczenia, tak aby można było jak najszybciej opuścić blok. Nie było to łatwe, gdyż nasze siły były splecione razem, by utrzymać blok w powietrzu. Działaliśmy, że się tak wyrażę, równolegle, a nie szeregowo, podtrzymując blok za pomocą pięcioramiennej alternacji.
Wówczas pasożyty postanowiły przypuścić zmasowany atak. Byliśmy, rzecz jasna, bezbronni. Sytuacja byłaby zabawna, gdyby nie to, że była tak niebezpieczna i gdyby to nie kosztowało już jedno życie ludzkie.
To właśnie Reich zaproponował:
— A czy nie moglibyśmy rozbić go w proch?
Przez chwilę w ogólnym zamęcie nie zrozumieliśmy go. Pasożyty otaczały nas jak armia cieni. Gdy zorientowaliśmy się, o co mu chodzi, pojęliśmy, że jest to jedyne wyjście z sytuacji. Uwolniona przez nas moc była wystarczająca, by unieść bez trudu tysiąc bloków tej wielkości; ale czy starczy jej, by zniszczyć właśnie ten jeden? Próbowaliśmy tego dokonać ściskając go i niszcząc myślą. Automatycznie zwiększyliśmy poziom alternacji. Byliśmy tak pobudzeni, że przestaliśmy prawie zauważać nacisk, jaki na nas wywierają pasożyty. Wtem poczuliśmy, jak blok kruszy się i rozpada na podobieństwo olbrzymiego kawałka kredy miażdżonego w imadle. W ciągu paru sekund to co trzymaliśmy w powietrzu, przeobraziło się w miałki pył. W takiej postaci bez trudu można było wepchnąć blok w tunel. Uczyniliśmy to z taką prędkością, że wytworzony ciąg powietrza wessał nas z powrotem do tunelu, a powietrze wypełniło się na chwilę kurzem.
Z chwilą gdy usunęliśmy blok, zgromadziliśmy siłę, by odeprzeć pasożyty z niecierpliwością człowieka usiłującego zabić muchę. Rezultat był pomyślny — znowu nie miały czasu na odwrót, a my odnosiliśmy wrażenie, że palimy je tak, jak miotacz połomieni pali zeschłe liście. Następnie Reich wycofał swe siły, uniósł luźny koniec kabla i połączył go z drugim końcem. Zapaliło się światło i naszym oczom ukazał się obraz zupełnie zagubionych dziennikarzy. Zablokowany został u nich wszystkich „ośrodek społeczny” w mózgu, tak że czuli się samotni i przerażeni. Powietrze pełne było czarnego pyłu, który wywoływał kaszel. (Musieliśmy odczekać chwilę, by osadził się na podłodze korytarza; abyśmy mogli ruszyć w drogę powrotną, musiał nastąpić dopływ świeżego powietrza). Przyklejone do wiszącego nad naszymi głowami kabla szczątki martwego mężczyzny nadal wydzielały zapach palonego ciała. Atmosfera paniki była przerażająca. Nikt z dziennikarzy nie wierzył, że kiedykolwiek jeszcze zobaczy powierzchnię Ziemi.
Oddziaływując na nich wspólnie, zdołaliśmy opanować panikę. Następnie kazaliśmy im uformować dwuszereg i powrócić do kolejki. Reich skoncentrował się na trzech komentatorach telewizyjnych, upewniając się, że ponownie włączyli swe kamery. (Odcięcie prądu naturalnie wyłączyło je). W tym czasie pozostali z nas oczyścili tunel z kurzu, przenosząc go wolno w kierunku powierzchni, gdzie wzniósł się ku niebu. Na szczęście noc była ciemna, a kurz mógł opaść na dużej przestrzeni.
Kiedy znowu wyszliśmy na powierzchnię, wiedzieliśmy, że odnieśliśmy nad pasożytami wielkie zwycięstwo — głównie dzięki przypadkowi. Oczywiście, nie poddały się. Nadal pompowały energię w dziennikarzy. Zdołaliśmy na razie całkowicie przeciwdziałać temu, ale było oczywiste, że nie będziemy w stanie robić tego nadal, gdy się rozejdą. Cały świat ujrzał, dzięki telewizji, co się stało. Na ekranach telewizorów widziano zniknięcie bloku. To co napiszą dziennikarze, nie będzie miało zbyt wielkiego znaczenia. Poza tym był jeszcze jeden czynnik. Owo sztuczne pobudzenie ośrodków społecznych i emocjonalnych da z pewnością w efekcie reakcję zmęczenia, pewnego rodzaju kaca. Nie mogą trwać w stanie quasi-intoksykacji wiecznie, a ta reakcja będzie nam dobrze służyć.
Było już dobrze po północy, kiedy zasiedliśmy w pięciu do wspólnego posiłku. A.I.U. zapewnił nam specjalne pomieszczenie. Podjęliśmy decyzję, że od tej chwili, zarówno w dzień, jak i w nocy, będziemy razem. W pojedynkę dysponowaliśmy pewną siłą, ale razem siła ta była tysiąckrotnie zwiększona, co wykazały zdarzenia minionego wieczoru.
Nie łudziliśmy się, że jesteśmy niepokonani. Byliśmy, być może, bezpieczni w obliczu bezpośredniego ataku pasożytów, lecz wiedziały one doskonale, jak skierować przeciwko nam innych ludzi i było to zagrożenie bardzo realne.
Kiedy następnego ranka przejrzeliśmy poranne gazety, nie mogliśmy nie pogratulować sobie zwycięstwa. Ponieważ niemal wszyscy oglądali telewizję, to w pewnym sensie byli też obecni przy zniknięciu bloku. Obawialiśmy się, że niektóre gazety będą wietrzyły oszustwo w tym, co się zdarzyło — w końcu wszystko, czego dokonaliśmy, nie było niczym innym jak tylko wspaniałą, kuglarską sztuczką. Ale nikt nam takiego zarzutu nie postawił. Wiele było histerycznych ataków na nas, ale dotyczyły one naszej głupoty w bezmyślnym „uwolnieniu” owych „przerażających mocy”. Wszyscy sądzili, że „Tsathogguany” (za nazwę tę odpowiedzialność ponoszą eksperci od Lovecrafta ze Stanów Zjednoczonych) zniszczyły blok, aby nie dopuścić do tego, by poznano dalsze tajemnice. Wszystkich przeszywał lęk o to, że jeśli były w stanie zniszczyć ważący trzy tysiące ton blok, to równie łatwo mogą zniszczyć całe współczesne miasto. Obawa wzrosła jeszcze, gdy naukowcy odkryli w dzień warstwę bazaltowego kurzu pokrywającego okoliczne zarośla i na tej podstawie słusznie wywnioskowali, że blok w jakiś niepojęty sposób został zdezintegrowany. Nie byli w stanie tego zupełnie wyjaśnić. Można było, oczywiście, dokonać dezintegracji bloku przy użyciu atomowego blastera, ale towarzysząca temu procesowi, uwolniona energia zabiłaby wszystkich znajdujących się w pomieszczeniach. Ponadto nie byli w stanie wyjaśnić, jak można dokonać dezintegracji materii bez podniesienia choćby o stopień temperatury panującej w pomieszczeniu.
Gunner Fangen, przewodniczący ONZ, przesłał nam telegram zawierający pytanie o to, jakie według nas powinno się podjąć kroki przeciwko pasożytom. Czy sądzimy, że należałoby zniszczyć Kadath za pomocą bomby atomowej? Jakiego rodzaju broń byłaby najskuteczniejsza przeciwko nim? Przesłaliśmy mu wiadomość z prośbą o przybycie, co też uczynił w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.
Tymczasem A.I.U. stanęło w obliczu poważnych problemów. Oczywiście, reklama jest czymś bardzo pożytecznym, lecz setki czekających na zewnątrz reporterów wytwarzały atmosferę oblężonej twierdzy, która niezbyt sprzyjała prowadzeniu interesów. Sprawą nie cierpiącą zwłoki stało się znalezienie nowej kwatery. O tym problemie rozmawiałem bezpośrednio z prezydentem USA, Loydem C. Melvillem. Zapytałem go, czy nie mógłby znaleźć nam jakiegoś bezpiecznego miejsca, takiego by nikt nam nie przeszkadzał. Odpowiedział szybko — po godzinie dał nam znać, że możemy przenieść się do Amerykańskiej Bazy Rakietowej nr 91 znajdującej się w Saratoga Springs, w stanie Nowy Jork. Wyruszyliśmy tam następnego dnia, to jest siedemnastego października.
Читать дальше