— Urodzeni ze słońca, przebyliśmy niewielką drogę ku słońcu — odezwał się Isaac, celowo przekręcając cytat.
Dom miał wrażenie, że słyszy stłumiony ryk, przypominający odgłos szalejącego pożaru, i przekonał sam siebie, że to niemożliwe. Po prostu wyobraził sobie, że słyszy to, co pasowało do obrazu, który widział. Ekran stał się boleśnie oślepiającym prostokątem, przestał się więc w niego gapić. Hrsh-Hgn trząsł się ogarnięty instynktownym strachem przed otwartym słońcem, a wyobraźnia Doma podsunęła mu obraz statku na świecącym morzu bez horyzontu. Dał wyobraźni w łeb, gdy dotarło doń, ile mechanicznych elementów może się zepsuć na takim statku.
A potem na ekranie pojawiła się tratwa, tylko jakaś dziwna…
Rozmaici artyści przedstawiali ją zawsze jako coś niezwykle podobnego do drewnianych platform używanych przez poławiaczy, tyle że z innego materiału i z jakimś napędem. Obowiązkowo zawsze na pokładzie przechadzało się z nonszalancją kilkoro creapii, a całość była otwarta. Nad pokładem widać było niebo, a pod nim żółciutkie morze. O takich drobiazgach jak to, że nawet wysokotemperaturowi nie przetrwaliby na zewnątrz, nawet nie warto wspominać. Tratwa, do której się zbliżali, była jedną z pierwszych na gorącym słońcu i była półkulą dryfującą płaskim do dołu w czymś, co wyglądało jak mgła.
Prom przycumował łagodnie, część ściany się odsunęła, ukazując okrągły szary tunel, a przyjazny głos zaprosił ich do wejścia. Dom posłuchał go, wszedł ostrożnie pierwszy. Dźwięk uderzył go jak młotem, więc nie wierząc własnym uszom, ruszył biegiem.
Słyszał bowiem szum morza.
Jego Gorącość CReeg E+ 690° potoczył się po plaży na jaskrawych gąsienicach. Był duży — znacznie większy od niskotemperaturowych creapii żyjących na Widdershins i miał złoty pancerz. Obok dreptał jelonek, a na opancerzonej macce siedział jakiś niebieski ptak i poćwierkiwał melodyjnie. Jego Gorącość stanął przed linią przypływu i czekał cierpliwie.
Dom dotknął stopami dna i wyszedł na brzeg, rozchlapując fale. Dzięki kąpieli i scenerii część obcości, jaką zawsze czuł w stosunku do creapii, zniknęła. Wiedział co prawda, że jego gospodarz jest jednym z przywódców najbardziej rozwiniętej rasy, istniejącej dziesięć razy dłużej niż człowiek, ale była to jakby świadomość teoretyczna. Złote jajo nie miało twarzy i na dobrą sprawę trudno było nawet określić, czy patrzyło w danej chwili na niego czy nie.
Opancerzona macka podała mu ręcznik — miękki i pachnący cytrynowe.
— Przyjemna kąpiel? — spytał miły dla ucha tenor materializujący się bez widocznych urządzeń głosowych czy głośników.
— Owszem. — Dom pokazał na otwartej dłoni małą purpurową muszelkę.
— Trivia monarcha sinistrale — rozpoznał Jego Gorącość. — Atramentowa porcelanka z Widdershins: piękna w swej prostocie. Jak ci się podoba mój ocean?
Dom obejrzał się: przypływ był sztuczny, horyzont znajdujący się o sto metrów od brzegu był majstersztykiem iluzji, a zachodzące właśnie słońce doskonale udawało prawdziwe.
— Przekonujący — odparł zwięźle.
Creapii roześmiał się melodyjnie i ruszył powoli wzdłuż plaży.
W sanktuarium ląd przeważał nad morzem, ale creapii jak zwykle przesadzili — równina porośnięta złocistą trawą sięgała z jednej strony odległych gór, na których szczytach mogliby żyć bogacze, a z drugiej lasu, przy którym meandrami płynęła rzeka. Nad wodą kręciło się sporo owadów, w tym olbrzymie ważki aeschans z Terra Novae, a las zaczynał się od trawnika porośniętego goryczką. Widać na nim było ślady królików. Pnie porastały winogrono i pachnący groszek. W oddali widać było wulkan.
— Chcesz usłyszeć o reprojekcji, ukrytych silnikach i sztucznym nawadnianiu? — spytał niewinnie gospodarz.
— I tak do końca nie uwierzę. — Dom pociągnął nosem: czuć było deszcz. — Co bym znalazł, gdybym tu zaczął kopać?
— Ziemię i trochę starannie wybranych skamieniałości. _?
— Och, skałę naturalnie. Piaskowiec grubości trzech metrów.
— A potem?
— Poziom maszynowy, metr monomolekularnej miedzi, warstwę utlenionego żelaza i podejrzenie pola matrycowego. Mam mówić, co jest głębiej?
— Dzięki, dotarliśmy wystarczająco głęboko.
— W takim razie proponuję, żebyśmy jeszcze kawałek przeszli: muszę nakarmić karpia. Kiedy złocista ryba wypłynęła na dźwięk brązowego dzwoneczka i karmienie dobiegło końca, Jego Gorącość odezwał się ponownie:
— Czy musi istnieć powód? W takim razie niechaj nim będzie, że studiuję ludzi, a zwłaszcza Ziemian. Choć mówiąc to, zdaję sobie sprawę z niedokładności tego określenia. Powiedzmy, że aby poznać całość, postanowiłem zrobić to z ludzkiego punktu widzenia. Wiadomo, że środowisko kształtuje umysł, stąd to otoczenie. Naturalnie łatwiej byłoby przenieść się na planetę zamieszkaną przez ludzi, ale nie byłoby to tak wygodne.
Dom z niejakim wysiłkiem przypomniał sobie, że ma pod nogami naturalny reaktor atomowy — creapii studiowali Gwiazdy Łańcuchowe z bliska, a od gospodarza usłyszał, że na pokładzie doszło do całej serii rozmaitych eksperymentów.
— Pytałeś o jokerów — podjął Jego Gorącość. — Naturalnie, że ci pomogę, jeśli tylko będę mógł. Jesteś naszym pierwszym gościem innej rasy. Tak na marginesie, czy znasz jakieś przepowiednie dotyczące zielonego człowieka z morzem w butelce?
— Nie. — Dom nagle się zaniepokoił. — A są takie?
— Nic mi o tym nie wiadomo, ale brzmiałyby nieźle. Musisz zrozumieć, że nie bardzo potrafimy oferować ci sensowne rady, jako że potrzeba jeszcze paru dziesiątków stuleci, by ukończyć badania. Masz jakieś konkretne pytanie?
— Creapii nie są jokerami.
— Nie są. Ale to było stwierdzenie.
— Rzeczywiście. Jesteście najstarszą rasą, bo Chatogaster czy Bank to indywidualne organizmy, a mnie chodzi o rasy. Logiczne jest założenie, że jesteście najbardziej zbliżeni do jokerów. Przynajmniej psychicznie. Nie, nawet nie to. Pod względem podejścia.
— A jakie jest to nasze podejście?
— Studiujecie inne formy życia: wszechświat, który was otacza. Człowiek jest myśliwym, creapii zbieraczami informacji. Mogę powiedzieć coś osobistego?
— Proszę bardzo — zapewniło go wielkie złote jajo i Dom się zarumienił.
— Cóż… spotkałem creapii już wcześniej. Moje wcześniejsze spostrzeżenia potwierdzają się: jesteście bardzo ludzcy. Hrsh-Hgn jest moim przyjacielem i jest phnobem, co daje się zauważyć w prawie każdej jego opinii, a żył długie lata wśród ludzi pochodzących z Ziemi. Jeśli patrzymy na coś, na jakiś drobiazg na przykład, wiem, że patrzy na to z punktu widzenia innej rasy. Creapii, których spotkałem, nie sprawiają takiego wrażenia, choć przyznaję, że jest to dziwne.
— Żyjemy tam, gdzie ludzie by zginęli, nie mamy płci, z wyglądu przypominamy wasze ośmiornice, a ty mówisz, że jesteśmy ludzcy?
— Rany! Człowieczeństwo to stan umysłu, nie ciała. Ponieważ fizycznie tyle nas różni, dlatego właśnie zwróciłem na to uwagę. Zastanowiło mnie, dlaczego jesteście tacy do nas podobni, skoro powinniście być tak obcy. Chyba dlatego, że ci z was, których spotkałem, świadomie próbowali przyjąć ludzki punkt widzenia. Są najpierw ludźmi, a potem creapii.
Przez chwilę panowała cisza, tym cięższa, że nie sposób było dostrzec wyrazu twarzy rozmówcy, nim Jego Gorącość powiedział:
— W tym, co powiedziałeś, jest wiele ważnych rzeczy i sporo prawdy.
Читать дальше