Ósemka wsadził głowę we właz i dodał:
— Ja także wyrażam preferencję dla natychmiastowego ciągu wydarzeń bez wykorzystania przemocy. Isaac z namysłem zważył w dłoni francuza.
— Jak na trzecią klasę, macie zaskakujące oprogramowanie. Jesteśmy tu sami, więc możecie odpowiedzieć uczciwie: zamierzacie mnie napastować?
— Mamy rozkaz doprowadzić wszystkich na pokładzie do naszej pani — odpowiedział Trójka, nie spuszczając francuza z oczu.
— Możecie ich nie wykonać.
— Klasa piąta może nie wykonać rozkazu, klasa czwarta może to zrobić w specjalnych okolicznościach. My nie jesteśmy klasy piątej ani czwartej, czego żałujemy.
— W takim razie muszę was czasowo unieruchomić — oznajmił zdecydowanie Isaac.
— Choć jesteś ode mnie inteligentniejszy, będę się bronił — ostrzegł Trójka, przestępując niepewnie z nogi na nogę.
— Do użycia przemocy przejdziemy na trzy — zdecydował Isaac — Raz… dwa… I kluczem trzasnął Trójkę w wyłącznik.
— …trzy… — dokończył, odwracając się ku Ósemce, który przyglądał się zaskoczony leżącemu towarzyszowi.
— Zauważyłem nielogiczną sekwencję wydarzeń z wykorzystaniem przemocy — powiedział Ósemka.
Isaac potraktował go tak samo jak Trójkę.
Trochę czasu zajęło mu pozbycie się części obudowy i zastąpienie jej zdemontowanymi elementami z cyfrą trzy, ale gdy tego dokonał, wymaszerował dumnie ze statku i skierował się ku barce krokiem kogoś, kto słyszy odległe, acz wyraźne fanfary.
Nie niepokojony dotarł do kabiny, w której czekali Joan I i Hrsh-Hgn.
— Nie spieszyło ci się — warknęła na jego widok. — Gdzie Dom? Gdzie Ósemka?
— Nastąpił chronologiczny ciąg wydarzeń z wykorzystaniem przemocy — oświadczył Isaac, po czym płynnym ruchem zgarnął phnoba ze stołka, przerzucił go sobie przez ramię i prysnął.
Przez śluzę przemknął tuż przed tym, jak zamknęła się z hukiem.
Postawił phnoba i skierował ku wschodowi.
— Tam jest jezioro — wyjaśnił. — Biegnij. Dołączę do ciebie wkrótce. Chwilowo przewiduję trudną do określenia liczbę wykorzystań przemocy.
Dwadzieścia robotów, poganianych rozkazami Joan I wyraźnie słyszalnej przez głośniki, otoczyło Isaaca, ignorując Hrsh-Hgna. To, że Isaac czekał na nie obojętnie, w końcu je zaniepokoiło. Pierwszego, który się zbliżył, zapytał:
— Wszyscy jesteście klasy trzeciej?
— Część jest klasy drugiej, ale większość trzeciej — odparł robot zwany Dwunastką. — Ja jestem klasy trzeciej.
Isaac spojrzał w niebo i poczuł się szczęśliwy. Wiedział, że nie powinien, ale tak się czuł.
— Poprawka — poinformował rozmówcę. — Obecnie wszyscy jesteście nieruchomymi ptakami wodnymi z gatunku Scipidae.
Dwunastka znieruchomiał, przeanalizował i powtórzył niepewnie:
— Jestem robotem klasy trzeciej.
— Poprawka: jesteście kaczkami na strzelnicy. Teraz doliczę do trzech…
I ruszył przed siebie, a jego atomowe serce śpiewało pochwalny pean na cześć nadrzędnej inteligencji.
Dom wyskoczył z pędzącego nad równiną statku, nim ten znalazł się w polu widzenia czujników barki, i z trudem utrzymał równowagę w zawirowaniach powietrza. Gdy turbulencja się uspokoiła, sandały bez trudu uniosły go nad trawę, i po chwili łagodnie w nią opadły. Ruszył szybkim marszem na wschód i przez dobre dziesięć minut widział tylko trawę, chwasty i porosty — na Bandzie natura poprzestała na kilku wypróbowanych rozwiązaniach ze świata roślinnego.
Nie licząc naturalnie szczeniąt — wielkich, niezgrabnych stworzeń przebywających głównie w stadach. Jedynie największe siedziały lub leżały osobno, wpatrując się tęsknie w niebo. Sądząc po niezdrowej barwie skóry, były prawie dorosłe, co potwierdzał rozchodzący się wokół smrodek fermentującej trawy. Jeden, akurat gdy Dom go mijał, wstał, zrobił parę kroków i siadł, popiskując.
82 Erandini szybko zbliżało się do pozycji południowej.
Stacja znajdowała się po przeciwnej stronie jeziora, pewnie dlatego, że był to najbardziej charakterystyczny punkt na całej planecie. Stąd właśnie Dom zdecydował rozpocząć poszukiwania. Najpierw jednak zrobił sobie przerwę na posiłek, nie przerywając marszu — woda z manierki i pieczony udziec jakiegoś nielota przygotowany przez autokucharza dawały się zjeść i w czasie wędrówki. Powietrze było ciepłe, wiosenne i pełne odgłosów żucia — szczeniaki przedzierały się przez trawę niczym kombajny. Było to sympatyczne tło akustyczne.
Niespodziewanie powietrze przed nim trzasnęło elektrycznie i pojawiła się mała metalowa kula napędzana silnikiem antygrawitacyjnym. Przyjrzała się Domowi i odsłoniła głośnik.
— Istota inteligentna typu B — oświadczyła. — Za dziesięć minut przewidywana jest w tym rejonie Czystka. Proszę włożyć odzież ochronną albo poszukać schronienia. — Po czym uniosła się i poleciała na północ, wrzeszcząc: — Czystka! Czystka! Uwaga na jaja!
— Oj! — wrzasnął Dom. Kula zawróciła błyskawicznie.
— Czego? — spytała uprzejmie.
— Nie rozumiem.
Kula zastanowiła się głęboko.
— Jestem robotem klasy pierwszej — oświadczyła w końcu. — Udam się po instrukcje. I odleciała na dobre.
— Uwaga na jaja! — dobiegło z oddali.
Dom popatrzył w ślad za nią i wzruszył ramionami. Na wszelki wypadek wyciągnął mnemomiecz i rozejrzał się. Większość szczeniaków poukładała się wygodnie i żuła spokojnie trawę. Wyglądało to jak jakaś idylla.
Nad atmosferą planety krążące po orbicie sundogi zaczęły składać jaja, których inkubacja weszła w ostateczny etap. Pierwsze jajo z rykiem wpadło w sferę, zostawiając za sobą smugę rozżarzonych gazów. W końcu pękło na węższym czubku i wypuściło pierwszy spadochron. Za nim poszły inne i wokół zaroiło się od białych błon.
Pierwsze od dziesięciu lat jajo łupnęło o ziemię o sto mil na północ od Doma. Przegrzana skorupa rozprysła się na tysiące fragmentów, które skosiły trawę i chwasty wokół. Drugie wylądowało na zachód od jeziora, obsypując rozgrzanymi do czerwoności odłamkami stado szczeniąt, które kierując się odwiecznym instynktem, leżały na brzuchach i zakrywały przednimi łapami łby.
Za jednym z nich dały się słyszeć kwieciste przekleństwa phnoba.
Dom sadził skokami przez trawę, nawet nie próbując unikać odłamków pękających w okolicy skorup — było ich zbyt dużo. Już go piekło ramię, po którym przejechał jeden z nich, omal nie ucinając mu głowy. Grunt przed nim nagle się obniżył — widocznie Dom zbliżał się do jeziora. Było większe, niż sądził. Było też zimne i najprawdopodobniej bezpieczne, toteż włączył sandały i skoczył bez rozpędu.
Wybił się wyżej, niż chciał, i z pluskiem zanurzył się w falach. Opadł także znacznie niżej, niż zamierzał. Pokręcił się tak, by znaleźć się głową ku górze, i spróbował wypłynąć, ale dalej opadał, a zaraz potem dotknął stopami dna i poczuł dzwonienie w uszach. Woda wokół stóp zaczęła się robić ciepła, gdy sandały próbowały go wypchnąć w górę. Nie wierząc własnym oczom i nie mając innego wyjścia, odetchnął głęboko, wypełniając płuca wodą. Zrobił to jeszcze raz, starając się o tym nie myśleć.
…Woda jest pełna tlenu, możesz nią oddychać…
Duża srebrna ryba przestała mu się przyglądać i odpłynęła. Obok jego nóg przemaszerowało coś, co przypominało dziesięcionogiego kraba.
…Przestań się bać…
Читать дальше