Nagle przypomniała sobie. Przyszło to jak szok, ale zaraz uspokoiło się, kiedy przejęła kontrolę nad ciałem. Jak mogła zapomnieć? Przypomniała sobie również i to. Czy można się uczyć nie zapominając?
Poczuła Kin gdzieś we własnym umyśle, niczym maleńką probówkę smaków, struktur, zmysłów i doświadczeń. Dookoła wyczuwała obecność dysku i wiedziała, że jest on w niebezpieczeństwie. Byłoby zbyt łatwo zatracić się w prostej, radosnej przyjemności, więc zwróciła swe myśli ku komputerom.
Dobrze zrobiłeś.
TAKIE BYŁO MOJE ZADANIE.
Pozwolę, by Kin Arad zachowała swe wspomnienia. Przecież ona i tak jest Mną. Obudzi się wiedząc o Nas pewne rzeczy. I będzie znała prawdę o dysku.
TAK.
Sięgnęła ku umysłowi wewnątrz Niej i dokonała pewnych poprawek. Następnie zadowolona pozwoliła Sobie zapomnieć…
Pamiętała. Wspomnienia tkwiły tam zimne, twarde, realne jak lodowate drzazgi wbite w jaźń. Przywołała wiedzę o tym świecie.
— Dysk — powiedziała głosem sztywnym po szoku — jest butem pozostawionym w pokładzie węgla, monetą w krysztale, plombą w zębie triceratopa. Sekretnym znakiem ujawniającym wykonawcę. Nie mogli się temu oprzeć. Zbudowali doskonały wszechświat, zgodnie z założeniami, ale nie powstrzymali się przed dodaniem tego dysku, tej wskazówki ukrytej w miejscu trudnym do znalezienia. Skąd ja to wiem? — zawołała.
Ekran pozostał pusty.
— Po prostu wiem. Zbudowali nie tylko ten świat. Oni stworzyli wszystko — prawdziwą Ziemię, Kungów, wszystkie gwiazdy. Nasze podwaliny. Myśleliśmy, że to wielcy królowie Wrzecionowatych, ale oni nigdy nie istnieli. Byli częścią fałszywej warstwy nowego wszechświata. Zastanawialiśmy się, czy ci królowie pomogli nam w ewolucji, a jej nigdy nie było! Zostaliśmy stworzeni, tak jak sami stwarzamy wieloryby i słonie dla naszych kolonii.
Nasz wszechświat też jest kolonią. Twórcy po prostu przyszli i zbudowali go. A ponieważ wszyscy potrzebują historii, dali nam ją. Tak jak my to robimy z nowymi światami. Starożytne kości, wspaniałe potwory, wielcy królowie Wrzecionowatych, Kuliści. Nigdy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Robiliśmy to samo i nawet przez myśl nam to nie przeszło.
A potem jeden z nich zbudował dysk. Może był to zwykły żart? Z pewnością nie zrobił tego z jakichś ważnych powodów. Ćwiczenie inwencji? Ta idea musiała powstać później. Składała się z wielu sprytnych pomysłów, zebranych po skończeniu głównego zadania.
Siedemdziesiąt tysięcy lat! Oto wiek wszechświata. I farba odłazi tylko gdzieniegdzie. A sądziliśmy, że cztery miliardy. Wskazywały na to dowody, a my im wierzyliśmy.
Odchyliła się do tyłu. Niemal czuła wypełniające ją wspomnienia, dawno zapomniane fakty. Sięgała ku nim delikatnie, niczym język badający dziurę w zębie.
— Starzy. Inteligentni. Oddzieleni od materii. W taki sposób pamiętam Budowniczych. Każdy większy od czegokolwiek, co potrafiłabym sobie wyobrazić, a może mniejszy, gdyż właściwie z niczym nie można ich porównać. Chyba tylko ze świadomością. Czy powiedziałam starzy? Nawet ich wiek nie może być obliczony, gdyż zanim zbudowali wszechświat, nie było czasu. Czy mam rację?
NIE MOŻEMY ODPOWIEDZIEĆ NA TO PYTANIE W KILKU SŁOWACH. NIE WIEMY O NICH NIC POZA TYM, CO SAMI NAM POWIEDZIELI.
— W takim razie, co o nich wiecie?
PRZED NIMI ISTNIAŁO TYLKO PRAWDOPODOBIEŃSTWO. TO ONI NADALI MU FORMĘ.
— Dlaczego?
TWOJA KOMPANIA BUDUJE ŚWIATY, CHOĆ NIE MA KU TEMU REALNEJ POTRZEBY. TWÓJ WŁASNY ŚWIAT NIE JEST PRZELUDNIONY, WIĘC DLACZEGO?
— Kiedyś Ziemia była przeludniona. Wtedy zauważyliśmy, że im więcej ludzi żyje razem, tym bardziej stają się do siebie podobni. To był jedyny sposób, w jaki mogliśmy przetrwać. Ludzie zawsze marzyli o zjednoczonym świecie. Myśleliśmy, że będzie bogatszy, ale tak się nie stało. Oznaczało to tyle, że Eskimos uzyska wykształcenie i opanuje zasady księgowości choć Niemiec nie nauczy się łowienia fok. W końcu wszyscy umieliby naciskać guziki, ale nikt już by nie pamiętał, jak nurkować w poszukiwaniu pereł.
Potem nadeszły wstrząsy umysłów. To się zdarzyło… tak, parę lat po wysłaniu Terminusów. Ludzie po prostu umierali. Miliardami. Ich umysły jakby zapadały się w sobie.
No i musieliśmy zaczynać od nowa. Przynajmniej mieliśmy te zabawki Wrzecionowatych, więc mogliśmy zacząć ekspansję. Po tych wstrząsach była to konieczność. One doprowadziły nas do tego, że zaczęliśmy poszukiwać nowych miejsc, gdzie można by egzystować inaczej, zacząć uczyć się zapomnianych sposobów życia. Musieliśmy zbudować roboty, by zapamiętały dla nas niektóre z nich.
Sądziliśmy, że była to naturalna, już przetarta ścieżka. Widzisz, mieliśmy przykład królów Wrzecionowatych. Uważaliśmy, że każdy inteligentny gatunek wypełnia swój rodzinny świat do punktu, w którym ciśnienie umysłów zaczyna go zabijać, po czym ci co ocaleli, zaczynają kolonizować inne światy. I w jakikolwiek sposób by to usprawiedliwiać i wyjaśniać, prawdziwą przyczyną jest zawsze nagląca potrzeba ucieczki od innych istot. A ponieważ niewiele jest odpowiednich do tego celu planet, rasy musiały uczyć się inżynierii planetarnej. Och, to wszystko bardzo dokładnie sobie przemyśleliśmy. Jedna rasa po drugiej, zanim zginie, kreuje nowe światy, zaszczepiając na nich nowe życie. Napisałam o tym książkę i zatytułowałam ją „Nieprzerwana kreacja”, ha ha ha.
MOŻE TERAZ NAPISAĆ SUPLEMENT?
— Byłby trochę krótki, jestem tego cholernie pewna. Co mogłabym dodać? „Światła na niebie są jedynie dekoracją”?
CZEMU NIE?
— Nie powiedzieliście mi, dlaczego oni budowali. Słowa natychmiast zajaśniały na ekranie, jakby komputery już dawno miały je przygotowane.
LUDZIE SĄ CIEKAWSCY. TO FUNKCJA ICH CZŁOWIECZEŃSTWA. ISTOTY, KTÓRE ZBUDOWAŁY TEN WSZECHŚWIAT, ZROBIŁY TO, GDYŻ BYŁOBY NIE DO POMYŚLENIA, ŻEBY TEGO NIE ZROBIŁY. TWORZENIE NIE JEST CZYMŚ, CO ROBIĄ BOGOWIE. JEST CZYMŚ, CZYM ONI SĄ.
— A potem? Co zrobili potem?
* * *
Dookoła statku rozciągała się spieniona woda. W jednym z iluminatorów Kin dostrzegła małą, porośniętą drzewami wyspę, wielki kształt ciemniejący w zapadającym zmierzchu. Czuła kołysanie kadłuba na falach.
Niebo jakby skręciło. Nie poczuli żadnego wstrząsu, jedynie podłoga stała się ścianą. Na moment piana pokryła iluminator i wówczas Kin mogła spojrzeć w dół.
Przed nimi rozpościerał się brzegospad, wyglądający dokładnie jak oświetlona, biała woda. Marco siedział przywiązany do fotela pilota. Kin zauważyła, że instynktownie zaczął szukać nogami oparcia.
Daleko w dole wisiała kula ognia. Płaski świat otulały teraz ciemności, lecz małe słońce dawało powierzchni wodospadu krótki dzień. Gdy Kin patrzyła na nie, wzniosło się i znikło, zasłonięte przez statek.
Później, gdzieś na granicy widoczności zobaczyła chmurę. Pozostawała tam przez jakiś czas, po czym popędziła w górę błyszczącego strumienia z szybkością, która ją zaskoczyła. Statek lekko się zakołysał, gdy zostawiał za sobą wodę w molekularnym sicie, a potem pojawiły się gwiazdy.
Od strony Marco dobiegł przeciągły syk. Mogło to być westchnienie ulgi.
* * *
— Wolałabym, żeby komputery zorganizowały bardziej konwencjonalny start, ale muszę przyznać, że ten miał swój styl — stwierdziła Srebrna.
— Z ich punktu widzenia, był to najbardziej skuteczny sposób — odparła Kin.
Niebo zawirowało, kiedy Marco obrócił statek tak, aby dół znalazł się tam, gdzie umieściła go tradycja, to znaczy w okolicy stóp.
Читать дальше