— Nie jestem zaskoczona — skłamała.
W TAKIM RAZIE CZUJ SIĘ WINNA ZNIESŁAWIENIA.
— Dlaczego potrzebujecie pomocy? To ja jej potrzebuję. Co się stało z moimi przyjaciółmi?
ZOSTALI ZATRZYMANI I SĄ POD OCHRONĄ. ZACHOWYWALI SIĘ ZBYT AGRESYWNIE, BY MOGLI POZOSTAĆ NA WOLNOŚCI. CZY CHCESZ, ŻEBY ICH UWOLNIĆ I UMOŻLIWIĆ WAM POWRÓT DO WASZYCH ŚWIATÓW? JEŚLI WYDASZ TAKI ROZKAZ, WYPEŁNIMY GO.
— Ja wam mogę rozkazywać?
SIEDZISZ W FOTELU. NIKT INNY NIE SPRAWUJE WŁADZY, JESTEŚ PRZEWODNICZĄCĄ. Z TEGO WYNIKA, ŻE MOŻESZ ROZKAZYWAĆ. PROSIMY O TO.
— Czy możecie zbudować dla mnie statek?
ZBUDOWALIŚMY GO DLA JAGO JALO. WYBRAŁ UCIECZKĘ Z DYSKU ZAMIAST DOWIEDZENIA SIĘ O NIM CZEGOŚ WIĘCEJ. POMAGALIŚMY MU POMIMO TEGO, CO ZROBIŁ. W TAKICH KWESTIACH MASZYNY NIE MOGĄ WYBIERAĆ.
Kin przemyślała to dokładnie. Kiedy zabrała głos, mówiła powoli.
— Dostanę statek, ale jeśli zdecyduję się opuścić ten świat, nic mi o nim nie powiecie?
WŁAŚNIE.
— Mówiliście, że mogę wydawać rozkazy.
TAK. ALE PODEJRZEWAMY, ŻE WKRÓTCE W NASZYM OBWODZIE SŁUCHOWYM COŚ SIĘ ZEPSUJE. MOŻE TO PRZESZKODZIĆ W DOSŁYSZENIU PÓŹNIEJSZYCH POLECEŃ.
Uśmiechnęła się.
— Nie ma wyboru, prawda? Zwłaszcza w przypadku szantażu. No to mówcie.
* * *
— Kin, coś jest na ekranie — powiedział Marco.
— Najwyższy czas — odparła. — Nie martw się.
— Tak, pamiętam, zaufać ci. Cholernie wielkie. Co to jest?
— Nasz pojazd startowy.
* * *
Kin oparła się o bardzo wygodne krzesło i wpatrywała w ekran przez dłuższy czas.
— Zużywacie się — stwierdziła. — Przez to morza wariują i klimat dostaje kręćka. Rozumiem. Dysk jest maszyną, a te mają skończony czas funkcjonowania. Dlatego Kompania buduje planety.
PLANETY TEŻ MAJĄ SKOŃCZONY CZAS ISTNIENIA.
— Ale dłuższy. Nie pękają w szwach po setkach tysięcy lat.
CZUJESZ Z TEGO POWODU SATYSFAKCJĘ?
— Nie. Myślę o milionach ludzi na planecie jak o pasażerach statku kosmicznego i przychodzi mi do głowy wszystko, co może się na nim popsuć. Nie czuję z tego powodu satysfakcji. Trzęsę się ze strachu. I wściekłości.
Wstała i pospacerowała po pokoju, żeby rozluźnić zesztywniałe mięśnie. To była długa sesja. Podziemna saga o kosmicznej maszynerii. W pamięci utkwił jej zwłaszcza obraz machiny do trzęsień ziemi. Tyle inwencji zmarnowano na reprodukcję czegoś, co na każdym innym, przeciętnym świecie dzieje się w sposób naturalny. No i te demony… no cóż, przynajmniej im położyła kres.
* * *
Rozległ się trzask, kiedy Marco odczepił pasy i skoczył ku pulpitowi. Popatrzył na ekran, po czym wyjrzał na zewnątrz kabiny.
— Gdzie to jest, do cholery? Znikło z ekranu. Co to było, Kin? Większe niż…
Łup. Plaża za oknami zamieniła się w burzę piaskową. Marco uniósł głowę. Kabinę wypełniła ciemność, coś zasłoniło słońce.
Łup.
Ujrzał opadające z nieba szpony. Potężny ptak zawisł w powietrzu. Jego pazury były tak wielkie, że mógł chwycić statek. Kung cicho jęknął i dał nura w leżankę.
Łup. Drapanie. Łup. Łupłup. Łupłup.
Pojazd zatrzeszczał w delikatnym uchwycie i uniósł się, trzęsąc rytmicznie.
Kopuła opadła w dół i umknęła gdzieś na bok. Dysk podążył za nią, huśtając się na tle nieba. Przypominał teraz niebiesko-żółtą ścianę. Zamierał, spadał pod statek, wynurzał z drugiej strony. Łup. Kin z uporem patrzyła przed siebie, by nie myśleć o rozkołysanym, skaczącym świecie. Szpony trzymały statek za jego górną część, ale od czasu do czasu migały wielkie, białe skrzydła. Ruszały się powoli, jak przypływ.
Kabinę wypełnił pisk. Zaczął się w paśmie bolesnych ultradźwięków, schodząc w dół skali, jakby mokre palce tarły o okno duszy.
Wysoko nad powierzchnią ziemi Roc zawisł w powietrzu i zaśpiewał.
* * *
Demony przestały istnieć. Rozumiała teraz, do czego były potrzebne. Niemniej idea ta wyczerpała się. Koniec.
Zresztą te, które spotkali, były prawie ludźmi, w porównaniu z niektórymi, hodowanymi w cichych, zielonych laboratoriach pod osią. Stanowiły policję tego świata, pilnowały ukrytych wentylatorów i wejść do maszynerii, ścigały śmiałków zapuszczających się na samą krawędź. Od czasu do czasu porywały nowego Przewodniczącego dla Komitetu.
Przewodniczący. Wpatrywała się w pusty ekran, potem spojrzała na unoszący się ponad nią hełm. Nie miała zamiaru sprawdzać, czy rozmiar jest odpowiedni dla niej. Komputery nie nalegały, jedynie pokazały, jak się go używa.
To one rządziły. Regulowały pływy, mieszały wody, liczyły spadające liście, czyściły i odmulały stawy dla lilii. Jednakże zostały skonstruowane wyłącznie do służenia, tak by świat nie stał się mechaniczny. Kierować nimi miał człowiek.
W ciągu siedemdziesięciu tysięcy lat historii było dwustu osiemdziesięciu Przewodniczących, siłą wsadzanych pod hełm, który obdarzał ich nową, bezwzględną wiedzą.
Odpowiedziała, że nie wierzy.
— Jak możecie zrobić inżyniera planetarnego z neolitycznego wieśniaka? — zawołała.
MOŻEMY. TWÓRCY DYSKU SKONSTRUOWALI NAS SPRYTNIE.
— Powiedzcie mi o tych twórcach. Ekran zgasł.
* * *
Łup. Kin chwyciła mocno krawędzie leżanki. Roc nie leciał, lecz jak kula torował sobie drogę przez górne warstwy atmosfery, rozdzierając je ze świstem.
Trudno było im rozmawiać, kiedy przeciążenia zmieniały się straszliwie nierównomiernie. Jedynie Srebrnej mogła coś powiedzieć ze stosunkowo najmniejszym trudem.
— Ja też w to nie wierzę — stwierdziła. — Wiadomo, czego potrzeba takiemu urządzeniu jak dysk. — Łup. — Rozumnego opiekuna. Żadna maszyna nie sprosta problemom, które się w końcu mogą… — Łup — mogą pojawić. Bo jeśli taka istota nie miała do czynienia ze skomplikowaną techniką, po prostu oszaleje.
Kin skurczyła się, oczekując następnego zrywu. Ten jednak nie nastąpił. Za oknami dostrzegła rozpostarte skrzydła z koniuszkami olbrzymich piór drżących w strumieniu powietrza. Ptak rozpoczynał szybowanie.
Przed pochyloną kabiną rozciągała się połowa dysku. Kin wylazła ze swej leżanki i chwiejnym krokiem dotarła do ściany.
Świat wyglądał jak płynący przez niebo talerz z klejnotami. Daleko w przodzie widniał ocean krawędzi, otulający zachodzące słońce niczym pierścień drogocenny kamień.
Roc ześlizgiwał się z przerażającymi ślepiami utkwionymi w jego tarczę. Czasem strząsał z barków kawałki lodu, które błyskając spadały w dół.
* * *
Kin uklękła na platformie i obserwowała mikroskopijne figurki Srebrnej i Marco, podążające tunelami.
Maszyneria dookoła rozpoczynała nową, gorączkową pracę. Zastanawiała się, co by było, gdyby Przewodniczącym został jakiś średniowieczny chłop. Czy pomógłby komputerom zabrać się do naprawy tego wszystkiego?
Wstała i poleciła platformie dotrzeć do balkonu otaczającego halę. Pośpieszyła wytartymi schodami w górę, do pomieszczenia komunikacyjnego.
WITAJ — pojawiło się na ekranie.
— Już mnie nie potrzebujecie — powiedziała. — Dostaliście wszelkie instrukcje potrzebne do naprawy. Zabierze ona wiele czasu, ale można to zrobić bez zbytniego naruszania biosfery. Tyle że przecież nie możecie tak działać wiecznie. Potrzebne wam dostawy z zewnątrz.
WIEMY. ENTROPIA DZIAŁA NA NASZĄ NIEKORZYŚĆ.
— Nie można bez końca rozbierać stare maszyny w poszukiwaniu części zamiennych. To wystarczy na jakieś sto lat, ale nie dłużej.
Читать дальше