Srebrna odkryła, że kiedy platforma lekko się wznosi, sceneria poniżej natychmiast ulega powiększeniu. Wydawało się też, że granica zdolności rozdzielczej nie istnieje. Widzieli mikroskopijne, prawie nieruchome figurki ludzi.
Lecz tylko prawie. Co sekundę obraz migotał i sylwetki przybierały nieznacznie zmienione pozycje. Marco spędził masę czasu fascynując się widokiem dzikusa ścinającego drzewo. Pstryk — siekiera w powietrzu — pstryk — uderzenie w pień — pstryk — znowu zamach i drzazga wybita z pnia przez magię.
— To można zrobić — stwierdził sam do siebie. — Trzeba tylko zgrać obraz z wielu czujników w jeden hologram.
— Potrzebowałbyś mnóstwo czujników.
— Miliardy. Trzeba by je podłączyć do każdej żyjącej istoty.
— Widzisz te puste miejsca?
— Może w tym momencie ptak nie patrzy w tę stronę. Kiwnęła ponuro głową i rozejrzała się po ogromnej hali.
— Może ta mapa dysku zawiera również swoją własną miniaturową mapę dysku — powiedział powoli.
Napotkała wzrok Marco, uśmiechnęła się i rozkazała platformie polecieć nad oś. Wiedziała już, że ta mapa leży właśnie na niej.
Spojrzeli w dół na kopułę. Srebrna wydała kilka poleceń, ale nie dały one żadnego efektu. Obniżyła ją.
Patrząc w dół między stopami zobaczyli ziemię i metal, które stapiały się i uciekały w bok. Na chwilę ujrzeli maszynerię płaskiego świata. Potem coś wypłynęło, jakaś krawędź…
Był tam mały dysk, a w jego centrum szarobiała plamka oraz dwie figurki, jedna większa, futrzasta, a druga cienka i gruzłowata jak gałązka. Obie z natężeniem patrzyły pod nogi…
Pstryk. Ta chuda patrzyła teraz w górę, na mikroskopijną galeryjkę otaczającą mapę mapy. Pstryk. Stała tam postać. Pstryk. Uniosła rękę. Pstryk.
* * *
— Cześć — powiedziała Kin.
Srebrna nie była ekspertem w odczytywaniu ludzkiego wyrazu twarzy, ale tak na oko to ta kobieta od dawna nie spała. Nawet lekko się chwiała.
— Cieszę się, że się wam udało. Nie mogłam rozkazać komputerom, żeby was teleportowały. Ryzyko, że zawiedzie dopływ energii, kiedy będziecie w drodze, wynosiło trzydzieści procent. Chodźcie, zostało niewiele czasu.
— Ale my… — zaczął Marco.
Gwałtownie potrząsnęła głową.
— Nie, to nie my — przerwała mu. — No chodźcie.
Kung zaczął marudzić, więc Srebrna chwyciła go stanowczo za parę ramion. Kin już pędziła tunelem wychodzącym z hali.
Prowadził on do sali równie wielkiej. Stał w niej statek kosmiczny. Przynajmniej tak wyglądał na pierwszy rzut oka.
Nie posiadał jednak żadnych silników. Oprócz nienaturalnie wielkich dysz, znajdujących się w najzupełniej właściwym miejscu, wyglądał na jedną wielką kabinę z taką ilością okien, że w środku można by hodować winogrona. Dookoła kręciły się sześcienne automaty. Jeden natryskiwał farbę na dysze hamowania, dwa inne dłubały coś przy statecznikach.
Kin była już na pokładzie. Wciąż burcząc, Marco wspiął się po krótkiej drabince i ujrzał ją siedzącą przy pulpicie kontrolnym w kształcie podkowy. Wychodzące od niego kable prowadziły do skrzynek bezładnie porozrzucanych po wnętrzu. Na środku podłogi regiment maleńkich sześcianów uwijał się wokół gmatwaniny drutów i jakichś metalowych konstrukcji. Jeden z nich tak długo postukiwał Kunga w nogę, aż ten musiał zejść mu z drogi.
— Srebrna, zamknij właz — poleciła Kin. — Pośpiesz się! A teraz módlcie się do takich bogów, jakich chcecie.
Odwróciła się i następne zdanie wypowiedziała tonem dającym do zrozumienia, że mówi do kogoś innego.
— Jesteśmy gotowi.
Odpowiedź zabrzmiała jakby z zewnątrz.
— UMOWA STOI?
— Stoi — odparła.
Przez chwilę nie działo się nic, po czym statek lekko zadrżał. Marco spojrzał do tyłu i zobaczył uciekające w tył ściany groty.
— Nie mówcie nic nieprzemyślanego — ostrzegła Kin. — Nawet nie myślcie, jeżeli chcecie wrócić do domu. Trochę wiary, dobrze? Proszę.
Nagle kabinę zalało jasne, słoneczne światło. Spojrzeli w górę i zobaczyli kwadrat nieba, rosnący z każdą chwilą, w miarę jak rozsuwał się dach. Wreszcie podłoga wyniosła pojazd w górę.
U ich stóp mały robot wyszarpnął kawał rury ze sterty na środku kabiny. Jedno z jego ramion zawarczało i przecięło ją w pół.
Srebrna gwałtownie potrząsnęła głową, gdy coś dotknęło jej uszu. Odwróciła się i stanęła oko w oko z małą metalową kostką zwisającą z sufitu na trzech ramionach. Choć ta nie miała twarzy, jednak sprawiała wrażenie zakłopotanej. W jej czwartym wysięgniku tkwił cyrkiel.
Marco syknął i strącił inną maszynkę, która próbowała wspiąć się po jego łydce. Wylądowała na podłodze, bezradnie machając w powietrzu wszystkimi sześcioma łapami.
Kin wybuchnęła śmiechem.
— Nie bądźcie dziećmi — jęknęła. — Podczas skoku w przestrzeń lepiej przecież znaleźć się w dopasowanych leżankach, co? One chcą was tylko zmierzyć, pozwólcie im.
Marco już otworzył usta, by zaprotestować, kiedy coś dotknęło jego twarzy. Spojrzawszy w dół zobaczył metalową taśmę, rozwijającą się do podłogi. Nad jego głową chwiał się mały automat. Westchnął.
Statek wyjechał prosto w światło dnia. Wyłonił się na samym środku plaży z czarnego piasku, tyłem do miedzianej kopuły osi. Kilka metrów dalej morskie fale leniwie lizały brzeg. Wstrząs oznajmił zawarcie się platformy.
Usłużne sześciany zaczęły rozpylać pianę nad trzema konstrukcjami z pokrzywionych rur, poukładanymi na podłodze. Substancja wkrótce zestaliła się w kształty Shandyjki, Kunga i człowieka.
— Mamy niewiele czasu do startu — powiedziała Kin i wstała. — Ktoś ma jakieś pytania? Dobra, wiedziałam, że bez tego się nie obejdzie. Ale połóżmy się.
— Chyba nie sądzisz, że zabiorę nas w kosmos prosto z powierzchni tego świata? — spytał Marco. — Nie mielibyśmy żadnych szans!
— Zrobiłeś to na Kung — odparła Kin, układając się wygodnie.
— Tam nie było nad głową żadnej przeklętej kopuły! — Nie. A poza tym jeszcze nie będziemy skakać. Leżanki są potrzebne do startu początkowego.
— Ale kto będzie sterował? Stąd nie sięgnę do kontrolek.
— Nikt nie będzie. Tu nie ma sterów. Zaufaj mi.
— Nie ma sterów i ja mam ci zaufać?
— Tak, dokładnie.
Marco położył się i sięgnął po pasy. Srebrna była już umocowana. Przez chwilę leżeli w milczeniu.
— Marco, widzisz ze swojego miejsca ten czerwony ekran? — spytała Kin.
— Widzę.
— To radar. Pilnuj go. A teraz może odrobina wyjaśnień…
* * *
POMOCY — wyświetlił ekran.
Nie zastanawiając się nad tym co robi, zsunęła martwego człowieka z krzesła. Nie spuszczając hełmu z pola widzenia przejechała ręką po poręczy. Nie stało się nic, tyle że ekran wypełniły inne słowa.
TY JESTEŚ KIN ARAD.
— To… — w ciasnym pomieszczeniu jej głos zabrzmiał słabo. Odchrząknęła. — To prawda — powiedziała. — Kim wy jesteście?
PRZYPUSZCZAMY, ŻE UWAŻASZ NAS ZA WŁADCÓW DYSKU, ALE MY NAZYWAMY SIEBIE KOMITETEM.
— To brzmi bardzo demokratycznie. Chcę was zobaczyć.
NATYCHMIAST?
— No cóż, przebyłam długą drogę, żeby się z wami spotkać. Taka pogawędka niewiele wyjaśnia — rozejrzała się dookoła, szukając drzwi czy ukrytych kamer. Ściany były puste.
ŹLE NAS ZROZUMIAŁAŚ. JESTEŚMY MASZYNAMI. KOMPUTERAMI, JAK NAZWAŁ NAS JAGO JALO. NIE ROZUMIEMY TWOJEGO ZASKOCZENIA.
Читать дальше