Nie ulegało wątpliwości — to nie jej się w oczach ćmiło, naprawdę demon miał rozmazane brzegi.
— Też to widzę — odezwała się Silver. — Jakby był lekko nieostry. Dziwne.
Sphandor przyglądał im się z wyrzutem.
— Chcecie mnie zabić! — zaskomlał.
— Nie chcemy, jeśli nie będziesz próbował wyrządzić nam krzywdy — wyjaśniła Kin.
— Ten chudy z rękami jak Kali chce zaraz mnie zabić.
— Nie tylko ciebie, on ma takie podejście do wszechświata jako całości — pocieszyła go Kin. — Nie pozwolę mu cię skrzywdzić.
— Skłonię Beritha, by dał ci złoto! Przywołam Tresolay, by uczynić cię jeszcze piękniejszą, a…
Marco wylądował na błotnistym poletku, które gdyby nie znajdowało się pośrodku wioski, nigdy nie awansowałoby do miana placu.
— Pusto — zameldował. — Jeśli nie liczyć trupów. Lądujcie.
Sphandora przywiązano do słupa w czymś, co było wioskową kuźnią. Kin, korzystając z okazji, dotknęła delikatnie jego skóry — demon zdawał się wibrować niczym żyrandol w filharmonii, skóra zaś pokryta łuską, w dotyku przypominała naelektryzowane futro. Zajęła się rozwiązaniem zagadki wyglądu Sphandora, siedząc w cieniu i przyglądając się, jak Silver rozbebesza garkotłuka, posiłkując się instrukcją obsługi wyjętą z jego szuflady.
Kin obudziła się, gdy słońce stało już wysoko, a komponenty garkotłuka znalazły się na podjeździe do kuźni. Silver do połowy tkwiła we wnętrznościach urządzenia. Sphandor podskakiwał niecierpliwie w pobliżu, ciągle uwiązany do słupa, i podawał jej narzędzia. W pewnym momencie podał jej lutownicę zrobioną z miedzianego drutu i stali, rozgrzaną w palenisku. Zrobił to, łapiąc za rozgrzany do czerwoności koniec, po który sięgnął między białe od żaru węgle. W jej wyciągniętą dłoń wsunął w miarę chłodny koniec.
— Właśnie złapał rozpalone żelazo za cieplejszy koniec — poinformowała ją Kin.
Silver spojrzała na nią tępo, przeniosła wzrok na Sphandora, potem na to, co trzymała w garści, a w końcu na Kin. Wzruszyła ramionami i wróciła do pracy, sprawiając wrażenie niezwykle zajętej.
— Demony z zasady są nieczułe na gorąco — oznajmiła, nie wychylając się z wnętrzności maszyny.
— Co z garkotłukiem?
— Drobne uszkodzenie, ale znasz złośliwość przedmiotów martwych: trzeba go do połowy rozebrać, żeby móc dojść do potrzebnego przewodu. Prawie skończyłam.
Kin wstała, przeciągnęła się i wyszła na plac. Przypomniała sobie ostatnią rozmowę i spojrzała w niebo.
— Siedzi na tym kamiennym budynku za tobą — poinformowała ją Silver, nie podnosząc głowy.
— Myślisz, że to jakiś elektroniczny szpieg?
— Tak właśnie myślę.
— A gdzie jest Marco? — spytała Kin, rozglądając się wokół. — Najwyższy czas przesłuchać tego tam nieostrego.
— Protestuję!
Silver zabrała się do składania maszyny, co szło jej znacznie szybciej.
— Powiedział, że się rozejrzy — odparła, nie przerywając pracy. — Poinformowałam go o kruku.
— Szkoda, teraz będzie kombinował, jak go złapać. Sphandor może nam więcej powiedzieć… choćby o teleportacji.
Silver założyła ostatni panel i przyjrzała się uważnie demonowi, który wyraźnie skurczył się w sobie. Podeszła bliżej, więc bezskutecznie próbował schować się za słup. W końcu wzięła elektroniczną lupę znajdującą się w zestawie narzędzi garkotłuka i starannie obejrzała skórę przerażonego demona.
— Wnioskowanie godne najwyższej pochwały — oceniła. — Jak na to wpadłaś, Kin?
— On nie ma prawa latać nawet przy tej muskulaturze, a już na pewno chodzić: powinien mieć nogi jak słoń przy tej wadze. Jeśli doda się do tego wibracje i rozmycie brzegów…
Silver wyłączyła elektrolupę.
— Rozmycie jest prawdopodobnie efektem ubocznym rozregulowania teleportera — powiedziała z namysłem. — Zgrabne, muszę przyznać. Prawdę mówiąc, Kin, dysk jest nieważny: to tylko zabawka, choć groźna. Ale to zupełnie inna sprawa. To jest coś, co ze wszech miar warto byłoby mieć.
— Też tak sądzę. Dlatego należy odszukać Marca!
Znalazły go po dłuższej chwili w dominującej nad wioską kamiennej budowli z kwadratową wieżą. Marco stał nieruchomo niczym posąg w pobliżu wejścia, trzymając w dwóch dłoniach długie świeczniki.
— Co to za miejsce? — spytała Kin, spoglądając na pogrążony w półmroku sufit.
— Świątynia, jak sądzę. Zastanawiałem się nad zbadaniem wieży, ma wewnątrz schody — odparł nienaturalnie radośnie, przyglądając się jej dziwnie. — Widok z góry powinien być tego wart i moglibyśmy zaplanować ciąg dalszy dzisiejszej podróży bez używania i tak słabych zasilaczy.
— Jak to słabych? Przecież… — Kin zamilkła, widząc gwałtowną gestykulację wolnych kończyn kunga.
— Musimy oszczędzać energię! — oznajmił, aż echo poszło. — Przyłożył palec do ust, nakazując im milczenie. — Silver, zostań tu — polecił. — Chcę pokazać coś Kin.
Nim zdążyła się ruszyć, powstrzymał ją gestem. Sam ruszył, z wprawą operując lichtarzami tak, że uzyskał dźwięk do złudzenia przypominający kroki dwóch osób po kamiennej posadzce.
Kin była pewna, że tym razem zwariował do reszty.
Silver natomiast uśmiechała się lekko.
Marco wrócił, wciąż stukając świecami.
— Dobra, chodźmy na wieżę — zaproponował. — Tędy.
Wręczył Kin lichtarze i wskazał przeciwległy koniec korytarza, a sam bezgłośnie podszedł do drzwi i rozpłaszczył się na ścianie w ich pobliżu.
— No, to chodźmy — powiedziała słabo Kin, machając zawzięcie lichtarzami.
— Wiesz, Marco, dowiedziałyśmy się czegoś ciekawego — odezwała się nagle Silver, z rozbawieniem obserwując pantomimę Kin.
— Czego? — spytała zaraz potem głosem kunga.
— Wiesz, że bez skutku próbowano teleportacji jako sposobu transportu? Zdaje się, że na dysku rozwiązali ten problem.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Kin to zauważyła, niech ci opowie. Kin zdecydowała, że nie ma wyjścia, bo inaczej oboje stwierdzą, że zwariowała.
— W teorii teleportacja powinna działać — wyjaśniła. — To logiczne rozwinięcie zasady działania warstwiarki czy garkotłuka. Kompania poświęciła tej kwestii mnóstwo czasu i pieniędzy i jak dotąd bez efektu. Udał się jedynie mniej więcej dwumilisekundowy teleport, i to z wykorzystaniem olbrzymiej ilości energii, a potem obiekt wrócił w to samo miejsce.
— Słyszałem o tym — stwierdziła Silver głosem kunga. — Zupełnie jakbyś próbowała rzucić piłkę przyczepioną gumą do ręki.
— Wychodzi na to, że są jakieś nie znane nam prawa nakazujące przebywanie obiektom w przewidzianym punkcie czasoprzestrzeni.
— A co to ma wspólnego z demonem?
— To, że on jest teleportowany około stu razy na sekundę, dzięki czemu może pozostawać tutaj mimo błyskawicznych powrotów tam, czyli w miejsce wysyłki. Właśnie w ten sposób może latać: wystarczy, że przesuwają lekko miejsce teleportacji. Widzi i słyszy wszystko, co się tu dzieje, można go nawet dotknąć, ale tak naprawdę go tu nie ma. Pojęcia nie mam, dlaczego pozostaje przywiązany… — Kin zamyśliła się. — W każdej chwili mogli go przecież przesunąć poza pętlę…
— W takim razie im szybciej wrócimy…
Coś wrzasnęło.
Kiedy zdyszane dopadły drzwi, Marco czwororącz trzymał czarny opierzony kształt przyglądający mu się nieżyczliwie parą przypominających paciorki oczu.
— Właśnie raczył wlecieć — poinformował je tryumfalnie.
Читать дальше