Sphandor zachichotał.
Nie mając już w pobliżu żywego przeciwnika, Marco wzniósł okrzyk bojowy swej rasy i skierował się ku najbliższemu łucznikowi. Ten wypuścił strzałę, która trafiła kunga w pierś z taką siłą, że aż się zakołysał. Łucznik wciąż wpatrywał się w strzałę osłupiałym wzrokiem, gdy para silnych dłoni złapała go za gardło, a druga rozwaliła czaszkę.
Pozostali na nogach wartownicy zgodnie rzucili broń i pognali ku wyjściu.
— Marco! — wrzasnęła rozpaczliwie Kin. — Klucze! Znajdź klucze!
Marco spojrzał na nią ogłupiały, zerknął w górę i uskoczył. Z nieba spłynął biały kształt ciągnący za sobą garkotłuka. Silver wylądowała leciusieńko niczym piórko, Marco zaś oprzytomniał na tyle, by wyrwać sobie z piersi strzałę. Oglądał ją teraz z lekkim zaciekawieniem.
— Ładne — stwierdził Sphandor. Silver oceniła bale tworzące kratę.
— Nie lubię niszczyć prywatnej własności — sarknęła — ale najważniejszy jest pośpiech.
Cofnęła się parę kroków i z krótkiego rozbiegu staranowała bale ramieniem. Żaden nie wytrzymał.
Kin przeskoczyła przez drewniane szczątki, a Silver wskazała Sphandora.
— Co z nim robimy?
— Błagam! — odezwał się demon.
— Wypuszczamy. — Kin włożyła kombinezon. — Niech sobie roznosi tę sraczkę czy co tam, gdzie mu się żywnie podoba.
— A roznosi? — zainteresowała się Silver. — Zawsze sądziłam, że to zabobon i mit.
— Ten tu jest podobno ruchomym nosicielem wszelkich zaraz.
— To dlaczego chcesz go wypuścić?
— Bo możemy się od niego dużo dowiedzieć. Gdybyś miała skrupuły, to przypominam ci, że Marco właśnie wyrżnął własnoręcznie z dziesięciu chłopa, a ty brałaś udział w molestowaniu obiektów badań!
Silver przemyślała to. Następnym kopem z półobrotu rozwaliła bale drugiej klatki.
— Jak już być złym, to do końca — podsumowała zadowolona.
Nim demon wydostał się z klatki, Marco pokazał mu wymownie dwa noże gotowe do rzutu. Wokół rany na piersiach miał wspomnienie po różowej krwi. Być może martwy łucznik zastanowiłby się, co robi, gdyby wiedział, że kungowie w szale bojowym dosłownie pływają w regeneracyjnych enzymach. Na ludziach zawsze wrażenie robił widok ran zasklepiających się na przeciwniku w trakcie walki.
— Nie ufam mu — warknął Marco. — Silver, łap go!
Silver złapała demona za ogon i drugą ręką zarzuciła mu na szyję wcześniej przygotowaną pętlę. Nie spotkało się to z jego zrozumieniem.
— Ty zawszona, rozkładająca się kupo…
— Zamknij się! — poradził mu Marco, biorąc od Silver drugi koniec linki. — Wszyscy gotowi? To ruszamy, bo ci tam przestaną się wreszcie bać.
Cała trójka wzniosła się bez problemów, ale Sphandor ani drgnął. Pociągnięty przez wiszącego pięćdziesiąt metrów nad nim Marca wyjaśnił:
— Bez rozbiegu nie polecę.
Kung ruszył do przodu, a demon niżej, w ślad za nim, dał parę susów, machając zawzięcie skrzydłami, czemu towarzyszyła chmura kurzu. Po kolejnym skoku jednak zawisł nieruchomo i machając ile wlezie, uniósł się dostojnie w powietrze na podobieństwo przerośniętej czapli. Kiedy znalazł się na tej samej co pozostali wysokości, tylko o sto metrów dalej, złapał oburącz linkę i wrzasnął tryumfalnie:
— Żegnajcie, durnie! — I szarpnął.
Marco w włączonym na pełną moc stabilizatorze skafandra nawet nie drgnął, unosząc się na drugim końcu linki. A kiedy zaczai ją zwijać, żadne rozpaczliwe machanie skrzydłami nic nie dało. Kung dociągnął go na jakieś dwa metry od siebie i spytał cicho:
— Podobno umiesz czytać w myślach…?
— Ale tylko te głośniejsze, panie…
— To poczytaj moje.
Po chwili Sphandor poszarzał ze strachu.
Już nie stawiał oporu, gdy Marco pociągnął go za sobą. I tak zresztą lecieli wolno, gdyż skrzydła demona działały niczym gigantyczne hamulce aerodynamiczne. Ich właściciel szybował za resztą pijanym kursem i klął całą trójkę, aż powietrze jęczało.
Wichry w górnych warstwach atmosfery rozwiały już dym, tworząc poszarpany grzyb, i jeśli nie liczyć dobiegających z tyłu przekleństw, którymi Sphandor sypał jak z. rękawa, panowała cisza. Marco prowadził, Silver i Kin leciały w milczeniu nieco z tyłu. W końcu coś chrypnęło w słuchawkach skafandra Kin.
— Tu Silver, nadawaj tylko na częstotliwości czwartej, to Marco nie będzie słyszał naszej rozmowy. Bo wydaje mi się, że chcesz mi coś powiedzieć.
Kin przełączyła się na wskazaną częstotliwość.
— On ich po prostu zmasakrował! — wybuchnęła. — Nie mieli cienia szansy!
— Fakt, było ich tylko dziesięciu na jednego.
— Chodzi mi o to, że oni nie spodziewali się kunga! A jemu sprawiało to przyjemność! Widziałaś go, zabił nawet uciekających, których zdołał dogonić. Ich jedyną winą było to, że znaleźli się na jego drodze! To nielu…
— Całkowicie — zgodziła się spokojnie Silver.
Nim doszło do pierwszego kontaktu ludzi z kungami, człowiek zetknął się już z rasą shandów, które — jeśli nie liczyć Rozgrywki — nie uznawały wojny, a historię rasy ludzkiej traktowały jako niesympatyczny horror. Dlatego też pierwszy statek, jaki wylądował na planecie kungów był nie uzbrojony. Wyrżnięcie pięcioosobowej załogi przekonało ludzi, że w skali galaktycznej są łagodną i miłującą pokój rasą. Może było warto…
— Wydaje nam się, że się wzajemnie rozumiemy-odezwała się Silver. — Razem jemy, handlujemy, mamy przyjaciół należących do innych ras, ale to wszystko jest możliwe jedynie dlatego, że nie w pełni się rozumiemy. Studiowałaś ziemską historię, sądzisz, że potrafisz zrozumieć, jak myślał japoński samuraj tysiące lat temu? A przecież w porównaniu z Markiem czy ze mną to twój brat bliźniak. Kosmopolita w praktyce oznacza tu tylko galaktycznego turystę, zdolnego porozumiewać się wyłącznie w najprostszych kwestiach. Pochodzimy z różnych światów, różnych środowisk i różnych kultur. I zawsze tak będzie.
— Jeśli ten latający rzeczywiście potrafi czytać w myślach, to nic dziwnego, że Marco napędził mu stracha.
— O czym wy tyle czasu gadacie? — na ogólnym kanale rozległ się podejrzliwy głos Marca.
— O żeńskiej higienie — odpaliła Silver. — Nie powinniśmy czasami wylądować? Przydałoby się przesłuchać to stworzenie.
— Racja. Poszukam odpowiedniego miejsca. Przepraszam, że wam przeszkodziłem. — W słuchawkach kliknęło i Marco się wyłączył.
Rozległo się za to coś, co można uznać za chichot shanda.
— Jeszcze jedno — powiedziała Silver, gdy przestała hałasować. — Kruki to najpopularniejsze ptaki na Ziemi?
— Nie bardzo. A dlaczego pytasz?
— Bo jeden ciągle znajduje się w zasięgu wzroku, odkąd opuściliśmy Eiricka. Czasami leci z tyłu, czasami obok.
— To może być przypadek.
— Kin, czasami lecieliśmy ponad sto mil na godzinę!
— I on nam dotrzymywał kroku?!
— Tak. Tylko się nie rozglądaj, bo i tak nic nie zauważysz: trzyma się poza zasięgiem ludzkiego wzroku. Zauważyłam go parę razy przypadkiem, dopiero potem zaczęłam go obserwować. Wydaje mi się, że mamy do czynienia z latającym robotem.
— Na statku był kruk — powiedziała wolno Kin. — Wydostał się z klatki, pamiętasz? A wcześniej zjawił się nie wiadomo skąd chyba na stacji Linii na Kung. Tylko że zabiliśmy go próżnią…
— A zabiliśmy?
Przelecieli nad wioską, w której poruszały się jedynie płomienie jakiejś płonącej chałupy i Marco przekazał Kin linkę, by z lotu koszącego sprawdzić zabudowania. Sphandor zawisł w powietrzu, ciężko machając skrzydłami. Kin miała wreszcie okazję przyjrzeć mu się za dnia.
Читать дальше