— Silver, jak po ichniemu będzie: „Prawie zamarzłam”? — spytała.
Silver przetłumaczyła, Kin stuknęła Lothara i powtórzyła najwyraźniej, jak umiała.
Lothar obrócił się w siodle i wytrzeszczył oczy, ale po chwili odpiął ozdobną zapinkę przytrzymującą płaszcz i podał go jej. Płaszcz, łagodnie mówiąc, śmierdział, ale mimo to Kin owinęła się nim szczelnie.
Kapłan w płaszczu wymamrotał coś mało życzliwie.
— Powiedział, że wkrótce oboje was ogrzeją ognie piekieł — przetłumaczyła Silver.
— Ślicznie, gdzie się nie ruszę, zawsze zdobywam przyjaciół!
— Słuchaj uważnie: Wasz oddział składa się z dwóch grup. Jedna to kapłani Christosa — Stwórcy, którzy są przekonani, że ten słup dymu to znak jego powrotu. Druga to ludzie Lothara, drobnego arystokraty zajmującego się rozbojem i łupiestwem. Według naszego informatora jest też synem Saitana.
— Ten Saitan ma w okolicy kupę krewniaków — zauważyła rzeczowo Kin.
— To dziwaczna religia: wszyscy są źli, dopóki nie udowodnią, że są święci. Nasz informator mówi, że kapłani spotkali się z Lotharem i połączyli dla urojonej ochrony w drodze, ale ten czasowy sojusz w każdej chwili może się skończyć.
— Chcesz powiedzieć, że oficjalnie bóg Lothara wrócił, a jego wyznawca myśli wyłącznie o grabieży?
— Na pewno też o mordach i gwałtach. Teraz jedziecie do świątyni na nocleg. Wtedy spróbujemy cię odbić.
Teraz się wyłączę, bo mam rannego do opatrzenia… Ci kapłani Christosa są albo bardzo głupi, albo bardzo odważni: ten uderzył Marca. Rezultat możesz sobie wyobrazić.
— To jakim cudem on jeszcze żyje?
— Udało mi się przekonać Marca, że chwilowo żywy bardziej nam się przyda, więc tylko połamał mu ręce.
Późnym południem dotarli do miasta, którego domy o spadzistych dachach otaczały jakiś obiekt religijny, zgodnie z tym, co mówiła Silver. Dopiero gdy Lothar posłał przodem zbrojnych, by mieczami utorowali drogę, udało im się przejechać do tego obiektu przez błotniste, pełne wozów uliczki. Budowlę otaczał głośny tłum ubrany w różne odcienie szaroburego. Obsługa przystrojona była w święte kolory, a kapłana w płaszczu powitała z szaleńczą zgoła radością, tak energicznie pomagając mu zsiąść, że omal nie ściągnęli go z siodła.
Lothar przyglądał się temu obojętnie. Kin dostrzegła, że jego ludzie utworzyli wokół półkole, trzymając w dłoniach łuki i często spoglądając w niebo. Główny kapłan, zidentyfikowany przez Silver jako Otto, po krótkiej rozmowie z nowo przybyłym księdzem pognał gdzieś i po chwili wrócił, prowadząc kogoś chyba znacznie świętszego, gdyż tłum rozstępował się przed nim. Przybysz był baryłkowaty i miał zaczerwienione oczy, jakby od pewnego czasu cierpiał na bezsenność. Na standardowy strój służbowy miał narzucony czerwony płaszcz wyszywany w złote wzory, na którym widniały plamy zaschniętego błota. Ponuro wysłuchał relacji Ottona, po czym podszedł do konia Lothara i przyjrzał się Kin. W końcu uszczypnął ją w udo.
Kin zdecydowała się nie kopnąć go w zęby. Było to tyle rozsądne, ile trudne.
Lothar zsiadł, przyklęknął na jedno kolano i z ręką na sercu powiedział coś kwieciście niczym doświadczony domokrążca.
— Niewiele mogę pomóc — rzekła Silver. — Łacira to taki religijny wspólny, a oni mówią, jeśli się nie mylę, po starogermańsku, którego nie znam. Ten gruby to lokalny biskup, a chodzi o to, czy Lothar cię zatrzyma, czy też będzie musiał oddać kapłanom.
— A co z heroiczną misją ratunkową? Wiesz, człowiek się męczy, tak ciągle czekając w napięciu, aż z nieba spadną przyjaciele, waląc na oślep z laserów i…
— Miałam zamiar użyć twojego stunnera, ale nie ma go w kombinezonie — przerwała jej rzeczowo Silver. — Musiałaś go zgubić koło żółwia, co załatwia plan A. Plan B też się nie uda, bo zanim Marco zdążyłby cię porwać w powietrzu, naszpikowaliby go strzałami, tak zawzięcie się rozglądają po niebie. Smoków się boją czy czegoś innego?
— A plan C?
Rozległo się westchnienie.
— Marco chce wylądować jako desant i ciąć każdego, kto mu wejdzie pod miecz.
— To niezły plan.
— On jest wariat, a to nie jest plan! Na północy mają takie określenie: berserker. Zostało wymyślone specjalnie dla niego!
Tymczasem Lothar zamilkł, biskup zaś przyjrzał się najpierw jemu, potem Kin, a w końcu skinął ręką. Kin zsunęła się z końskiego grzbietu, tracąc przy okazji płaszcz, który zsunął się samodzielnie. Nim go podniosła i włożyła, w tłumie zapadła głucha cisza. Biskup dał znak Kin, żeby poszła z nim, po czym poczłapał w stronę budynku. Gawiedź postępowała w milczeniu za nimi.
Między świętymi budynkami dotarli do stratowanego dziedzińca, pogrążonego już w półmroku. Część dziedzińca znajdowała się pod dachem. I była zakratowana.
— Chcą mnie zamknąć, Silver! Gdzie wy, do cholery, jesteście?!
— W lasku w pobliżu miasta. Krata nie wygląda na zbyt grubą, ale mogą ją uznać za wystarczająco mocną i zrezygnować z wartowników.
— Nie wygląda…?! Silver, jakim cudem widzisz kratę?
— Marco jest w tłumie za twoimi plecami i zdaje mi na bieżąco raport. Tylko się za nim nie rozglądaj!
Biskup stanął przed środkową klatką i otworzył drzwi. Gdy Kin zatrzymała się przed nimi, coś ją delikatnie dźgnęło w plecy — był to czubek miecza jednego z łuczników. Weszła do klatki bez zwłoki. Zamek był wielki i masywny, ale prymitywny, za to krata zbudowana była z bali o średnicy sześciu cali. Ciekawe, co oni tu zwykle trzymali?
Pytanie było z gatunku retorycznych, zresztą i tak nie byłoby kogo spytać — wszyscy sobie poszli, łącznie z gawiedzią. W oddali pozostała jedynie para łuczników obserwujących niebo, a po chwili przed klatką pojawił się kapłan, wsunął przez bale miskę ochłapów i uciekł. Na niebie rozbłysły gwiazdy, a od strony ulicy słychać było skrzyp wozów i okrzyki.
— Silver? — spytała cicho.
Przez chwilę w uchu panowała cisza, nim rozległ się głos:
— Jestem, Kin. W dodatku znacznie lepiej poinformowana. Nadal dokładnie nie wiadomo, jaki jest twój status. Lothar zdołał cię uratować od natychmiastowej egzekucji. Dowiedziałam się także, jaka jest aktualna sytuacja na dysku, chcesz usłyszeć? I tak cię nie odbijemy, zanim zrobi się zupełnie ciemno: łucznicy na pewno nie widzą w mroku tak dobrze jak Marco.
— No to mów, może się pośmieję. — Kin powąchała zawartość miski i odstawiła ją zdecydowanym ruchem.
Wyglądało i śmierdziało tak, jakby już kogoś przyprawiło o ostrą niestrawność.
— Wszystko to jest wielce interesujące: otóż mieszkańcy są zdania, że albo nastąpił powrót Christosa, albo koniec świata, albo też jedno i drugie. Najpierw niebo płonęło, czyli wrak naszego statku, i były na nim dziwne znaki, a teraz ten dym. Przebywających w mieście można podzielić na dwie kategorie: przybyszów, którzy spieszą na miejsce wydarzenia, i uciekinierów z jego okolic.
— A dlaczego uciekają?
— Bo to strasznie wybredny bóg.
— Skąd to wszystko wiesz?
Nastąpiła cisza i dopiero po chwili Silver zażądała:
— Przyrzeknij, że jeśli wrócimy, nie zdradzisz systemu zbierania informacji, jaki opracowaliśmy. Naraziłabym się mocno międzyplanetarnemu komitetowi do spraw antropologicznych procedur badawczych.
— Przyrzekam — przyrzekła Kin.
— Marco daje w łeb obiecująco wyglądającemu obiektowi i przylatuje z nim tutaj. A potem obija go, dopóki ten nie powie wszystkiego, o co go pytam.
Читать дальше