— Co było dalej?
— Wróciłem w dwudziesty wiek i dużo spałem. Zmieniłem tylko hotel. Potem… Cóż, i tak niewiele mogłem na razie dla nich zrobić… Ostrzegłem tylko, żeby nikomu nie mówili, co się stało. Kazałem opowiadać, że po prostu uciekli z pogromu dzięki pomocy anioła, który uratował ich od demonów. Sądzę, że tego akurat się trzymali. Na wszelki wypadek nikomu nie powiedziałem, gdzie umieściłem kobiety. Z braku transportu niewiele więcej mogłem dla nich zrobić bez zwracania na siebie uwagi. Najlepszą taktyką było pozostawienie ich samych. W tamtych czasach istniały instytucje kościelne, które lepiej potrafiły sobie radzić z takimi uchodźcami niż ja. Poza tym musiałem się zająć własnym bezpieczeństwem.
— To prawda — przyznałem, nabijając fajkę. — I co potem zrobiłeś?
Powoli sączył drinka. Nie chciał zaćmiewać swojego umysłu i zmysłów, ale odrobina scotcha działa uspokajająco.
— Pamiętałem datę swojego ostatniego pojawienia się jako J.F. Havig — powiedział. — To było w 1965 roku w czasie spotkania z moimi bankowcami. Później odwiedzałem dwudziesty wiek kilkakrotnie. Na przykład Istambuł w 1969 roku, ale były to krótkie pobyty. Rok 1965 stanowił prawdziwy koniec ciągłości mojej postaci w dwudziestym wieku. Bankierzy twierdzili, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Moje zabezpieczenia prawne i finansowe były bardzo skomplikowane i trudne do wykrycia. Uznałem więc, że do tego momentu moja postać była bezpieczna.
— Orle Gniazdo nie mogło zaatakować cię wcześniej? Dlaczego?
— Mogli się oczywiście przenieść w ten okres i przygotować jakąś pułapkę. Ale uruchomić ją musieliby dopiero później. Prawdę mówiąc, wątpiłem, żeby sobie tym zawracali głowę. Żaden z nich nie potrafił się sprawnie poruszać po dwudziestym wieku. A już z pewnością nie potrafili rozmawiać z pracownikami wyższego szczebla z bankowości.
— Chcesz przez to powiedzieć, że raz zaistniałe zdarzenie nie może zostać zmienione?
— Podejrzewam, że nic nie może zostać zmienione — odparł z uśmiechem, który nieco mnie zmroził. — Wiem, że żaden podróżnik nie może stworzyć paradoksu. Próbowałem. Inni również. Nawet sam Wallis. Mogę wyjaśnić ci to na swoim przykładzie. Kiedy byłem dzieckiem, postanowiłem kiedyś zapomnieć o naukach mojego „wujka” i wyjawić ojcu, kim jestem i dlaczego nie powinien się zaciągać do wojska.
— No i…?
— Pamiętasz doktorze, kiedy złamałem nogę?
— Owszem. To było… Zaraz!…
— No właśnie. Potknąłem się o leżący przewód elektryczny, który ktoś przez nieuwagę zostawił na schodach, dzień przed zaplanowaną rozmową z ojcem… Kiedy po kilku latach już otrząsałem się z różnych problemów i postanowiłem wrócić do tematu, nagle zadzwonił telefon z mojego banku i spędziłem kilka godzin na omawianiu i negocjowaniu nudnych szczegółów. Po powrocie do Senlac okazało się, że mama wreszcie rozstała się z Birkelundem i potrzebowała mojej pomocy. Kiedy patrzyłem na jej dwie niewinne córeczki, dotarto w końcu do mnie, że to jest przesłanie.
— Myślisz, że to była boska interwencja?
— Nie, skądże! Sądzę, że zmienianie przeszłości jest po prostu logiczną niemożliwością. Podobnie jak jest niemożliwe, żeby coś było pomalowane jednocześnie tylko na żółto i tylko na czerwono. Każde zdarzenie w czasie jest przeszłością nieskończonej liczby innych zdarzeń. To ma sens. Taki ogólny wzorzec jest logiczny. Nasze próby jego złamania i nasze niepowodzenia stanowią już jego integralną część.
— Czyli jesteśmy tylko marionetkami?
— Tego nie powiedziałem, doktorze. Tak naprawdę sam w to nie wierzę. Wydaje mi się, że wolna wola musi być jakoś wpleciona w ten ogólny wzorzec. I chyba lepiej się powstrzymać od prób rozwikłania tej zagadki. Może na tym właśnie polega nasza wolność?
— Trochę mi to przypomina branie narkotyków — stwierdziłem. — Każdy samodzielnie decyduje się na ich zażywanie. Kiedy już się znajdzie pod ich działaniem, nie ma szans na samodzielną decyzję.
— Może. Kto wie? — Havig zaczął się wiercić na krześle. W końcu zerknął raz jeszcze przez okno i nalał sobie drugą kolejkę. — Nie jestem pewien, czy znajdziemy jeszcze czas na takie filozoficzne dywagacje. Ogary Wallisa są na moim tropie. Z pewnością nie zlekceważą żadnej wzmianki na mój temat. Jeżeli się czegoś dogrzebią, zaczną przynajmniej rutynowe sprawdzanie.
— To dlatego unikałeś mnie w ostatnich latach mojego życia?
— Właśnie. — Położył mi dłoń na ramieniu. — Dopóki żyła Kate… Rozumiesz?
Pokiwałem głową.
— Wróciłem więc do 1965 roku — kontynuował pośpiesznie, skupiając się na suchych faktach. — Tej daty byłem mniej więcej pewien. Następnie cofałem się w czasie w różne miejsca, zacierając ślady. Włożyłem w to sporo wysiłku. Musiałem się upewnić, że moje działania będą na tyle skomplikowane, żeby Wallisowi nie opłacało się marnować indywidualnego czasu swoich agentów na prowadzenie śledztwa. Działałem przez banki szwajcarskie i mnóstwo pośredników. Ostatecznie majątek Johna Haviga został rozdysponowany po całym świecie na różne nazwiska i firmy, które należą do mnie. Sam John Havig, nieśmiały playboy, wyjaśnił swoim prawnikom, że musi… Zresztą nieważne. Wymyśliłem bajeczkę, która wyglądała jak przekręt finansowy. Bankierzy rozstawali się ze mną z ulgą, nie mając zamiaru poznawać szczegółów.
John Havig, którego znałeś, oficjalnie przestał istnieć. Nikt po nim nie płakał, bo jego jedynymi bliskimi w dwudziestym wieku byli matka i stary lekarz rodzinny, którym łatwo było przesłać czasami list lub kartkę pocztową.
— To wyjaśnia te wszystkie kartki do mnie — stwierdziłem. — Już zaczynałem się zastanawiać, czy to coś oznacza. A właściwie to gdzie się schowałeś?
— Po zatarciu wszystkich śladów, jakie udało mi się zidentyfikować, wróciłem do Konstantynopola.
* * *
W tym wypalonym kikucie perły Nowego Rzymu znowu zapanował porządek. Z początku żołnierze potrzebowali głównie wody i żywności. Oznaczało to ponowne sprowadzenie pracowników cywilnych i jakąś formę rządu. To z kolei pociągało za sobą konieczność zaprzestania traktowania cywilów jak robactwa. Później Baldwin I Flandryjski, który rządził miastem i okolicami, zapragnął od swoich poddanych czegoś więcej niż tylko zaopatrzenia wojska. Wkrótce jednak poszedł na wojnę przeciwko Bułgarom, został wzięty do niewoli i umarł. Jego brat i następca, Henryk I, kontynuował to dzieło. Katolicki król mógł Greków poniżać na każdym kroku, wyciskać z nich podatki, mógł nawet ich więzić i siłą wcielać do swojej armii. Najpierw jednak musiał im zapewnić minimum bezpieczeństwa i gwarancje pracy.
Zakonnice przestrzegały reguły nawet w stosunku do swoich gości. Dlatego Xenia mogła się spotkać z Havigiem jedynie pod uważnym spojrzeniem towarzyszącej jej siostry. Była ubrana w prostą suknię w kolorze brązu. Na głowie nosiła kornet z welonem i nie wolno jej było dotykać żadnego mężczyzny bez względu na wysokość darów, jakie złożył w zakonnym skarbcu. Widać było jednak jej wielkie oczy, a strój nie zdołał ukryć faktu, że dorosła i zaokrągliła się we właściwych miejscach. Ton jej głosu nie uległ zmianie, co sprawiło, że Havigowi przypomniały się szczęśliwe dni w ogrodzie domu jej ojca.
— Hauk! Kochany Hauk! — odskoczyła od niego, łapiąc zwisający na piersi krzyż. Potem uklękła na ziemi i zaczęła drżeć. — Ja… błagam o wybaczenie… świątobliwy.
Читать дальше