— Dokonałeś i tak niesamowitej rzeczy. Udało ci się zniwelować przepaść intelektualną między wami — stwierdziłem.
— To nic nadzwyczajnego, doktorze — stwierdził z rozmarzeniem. — Była młodsza o jakieś piętnaście lat, jeżeli dobrze policzyłem. Nie miała pojęcia o wielu sprawach, które były dla mnie oczywiste, ale to działało w obie strony, pamiętaj o tym. Ona znała wszystkie niuanse największej metropolii w historii ludzkości. Znała ludzi, zwyczaje, tradycje, budowle, sztukę, książki, pieśni. Czytała grecką klasykę, o której wiemy tylko z przekazów, bo została zniszczona w różnych wojnach. Wieczorami recytowała mi Ajschylosa, Sofoklesa, Safo i Arystofanesa, aż zapadła ciemna noc. Kiedy już wiedziałem, czego szukać, często kupowałem jej te tytuły „na bazarze”, cofając się w odpowiednią przeszłość.
Zamilkł na chwilę, a ja spokojnie czekałem.
— Życie codzienne było wspaniałe — stwierdził wreszcie.
— Kiedy kończyłeś przyjmować w gabinecie, to interesowałeś się sprawami Kate, prawda? Poza tym — odwrócił wzrok — chodziło o nas. Wciąż byliśmy zakochani. Ona miała zwyczaj śpiewać podczas prac domowych. Kiedy wracałem i prowadziłem konia do stajni, słyszałem jej głosik, który stawał się nagle jeszcze bardziej radosny.
W zasadzie obydwoje nie lubili się udzielać towarzysko. W celu podtrzymania swojej przykrywki musiał od czasu do czasu urządzać przyjęcia dla zachodnich kupców albo na nie chodzić. Nie przeszkadzało mu to. Kupcy byli porządnymi ludźmi jak na tamte czasy i potrafili ciekawie opowiadać. Xenia jednak czuła się przy nich obco. Na szczęście nikt od niej nie oczekiwał zachowania typowego dla dwudziestowiecznej pani domu.
Kiedy odwiedzali ich jej starzy przyjaciele, wtedy dopiero błyszczała. Było to możliwe, ponieważ Jon Andersen, jako reprezentant odległego kraju, musiał zbierać informacje, skąd się dało, nie tylko z Wenecji czy z Genui. Sam zresztą lubił tych gości. Uczonych, kupców, artystów, rzemieślników, kapłana Xeni, emerytowanego kapitana statku, dyplomatów i kupców z Rusi, Żydów różnego pochodzenia, a czasami Turków czy Arabów.
Musiał wyjeżdżać. Lubił odmianę, którą niosły ze sobą podróże, ale nienawidził tracić cennych chwil z Xenią. Jego nieobecności były niezbędne w podtrzymaniu pozorów. W tamtych czasach biura organizowano z reguły we własnych domach, ale interesy Jona Andersena wymagały od niego częstych podróży nie tylko do miasta, ale również krótkich wypraw lądowych lub morskich do innych krajów.
— Podróży nie mogłem unikać. Poza tym od czasu do czasu każdy, choćby nie wiem jak szczęśliwy, potrzebuje chwili samotności. Głównie jednak podróżowałem w przyszłość. Nie miałem pojęcia, dalej nie wiem, po co. Czułem jednak jakiś przymus odkrycia prawdy. Najpierw więc wracałem do Istambułu, gdzie miałem fałszywe dokumenty i spory rachunek bankowy. Stamtąd leciałem w okolice, które mnie interesowały, i przenosiłem się w przyszłość. Wciąż badałem Federację Mauraiów i ich cywilizację. Jej wzrost, schyłek, upadek i to, co nastąpiło później.
* * *
Nad wyspą szybko zapadał zmrok. Poniżej zwieńczających ją wzgórz ziemia była pogrążona w ciemnościach rozświetlanych latarniami migoczącymi przed domami rybaków. Tylko morze wciąż jeszcze połyskiwało srebrzyście. Jasna plama na tle królewskiego błękitu widocznego jeszcze na zachodzie, gdzie leżała Azja, ukazywała konary stuletnich sosen ukształtowanych przez wiejące tu wiatry w fantastyczne bonsai, przez które prześwitywała Wenus. Na werandzie domu Carela Keajimu unosił się mdławy dym kadzidła. Na gałęzi siedział ptak i wyśpiewywał swoje trele, które ludzie czasami próbowali naśladować. Ten ptak nie musiał siedzieć w klatce, bo miał dla siebie cały las.
— Chyba doszedłem do kresu — mruknął stary człowiek. — Umieranie boli. Nasi przodkowie byli mądrzy, zrównując w mitach Nana i Lesu. Wieczność byłaby nie do zniesienia.
Śmierć otwiera nowe możliwości dla ludzi, ale także dla człowieka. — Zamilkł na chwilę, rozkoszując się obecnością przyjaciela. — To, co mi powiedziałeś, sprawia, że zaczynam się zastanawiać, czy nie odcisnęliśmy naszego piętna zbyt głęboko.
( — Śledziłem jego losy od początku do końca — powiedział mi Havig. — Zaczynał jako błyskotliwy filozof w administracji państwowej. Skończył jako stary polityk, który wycofał się z życia publicznego i poświęcił filozofii. Wtedy postanowiłem, że może się on stać drugim po tobie śmiertelnikiem, któremu odważę się zaufać.
Sam wiesz, że nie jestem mędrcem. Potrafię podróżować w czasie i zbierać informacje, ale czy umiem je zinterpretować poprawnie? Czy w ogóle je rozumiem? Skąd mam wiedzieć, co powinno się zrobić, a co można zrobić? Pędziłem przez setki lat różnych epok, ale Carelo Keajimu żył, pracował i głęboko wszystko przemyślał w ciągu dziewięćdziesięciu lat życia. Potrzebowałem jego pomocy).
— Czyli uważasz, że któryś element waszej kultury zbyt silnie oddziałuje na następne pokolenie? — zapytał Havig.
— Z tego, co mi opowiedziałeś, tak to właśnie wygląda. — Jego gospodarz pogrążył się w zadumie. Na szczęście niezbyt długiej. — Czy nie odniosłeś wrażenia jakiejś dziwnej dychotomii… w tej twojej przyszłości… pomiędzy dwiema koncepcjami, które nasza filozofia starała się utrzymać w równowadze?
Nauka, racjonalność, planowanie i kontrola. Mit o uwolnionej psyche, człowiek jako integralna część ekosystemu, który staje się nadrzędny nad zwykłą ludzką wiedzą i mądrością.
— Z twojej opowieści wynika, że obecny zachwyt nad maszynami stanowi chwilowe szaleństwo. Zwykłą reakcję na przeszłość. Choć niepozbawioną podstaw. My, Mauraiowie, staliśmy się zbyt apodyktyczni. Gorzej. Zaczęliśmy uważać się za nieomylnych. Zamieniliśmy ideały, które ongiś były słuszne, w monopolistycznego idola. Tym samym pozwoliliśmy, żeby wszystko, co dawniej było dobre, legło w gruzach. W imię zachowania kulturalnej różnorodności pozwalaliśmy, żeby całe narody zastygały w swoim rozwoju na różnych etapach cywilizacyjnych. Od po prostu osobliwych po niebezpieczne anachronizmy. W imię ratowania równowagi ekologicznej zabranialiśmy badań, które mogły nas doprowadzić do gwiazd. Dlatego nie powinniśmy się dziwić, że Ruwenzoryanie zaczęli otwarcie budować elektronie termojądrowe. Podobnie jak nie powinniśmy się dziwić, że nie potrafimy ich powstrzymać, skoro nasz własny naród zaczyna okazywać niezadowolenie. Ponownie zamyślił się, szukając słów.
— Z twojego raportu, Jack, wynika, że to jest tylko spazm historii. Później większość ludzkości odrzuci podejście naukowe, nawet samą naukę i zachowa jedynie jej elementy konieczne do podtrzymania cywilizacji. Ludzie zamkną się jeszcze bardziej w sobie, staną się mistykami, myślicielami, zaczną szukać oświecenia u mędrców, którzy z kolei będą szukać natchnienia w głębi swoich dusz. Dobrze cię zrozumiałem?
— Nie wiem — stwierdził Havig. — Odnoszę takie wrażenie, ale to tylko wrażenie. Mam problemy ze zrozumieniem ich języka. Kilku dialektów nie potrafię odszyfrować w ogóle. Nigdy nie miałem dość czasu, żeby któregoś nauczyć się biegle. Wiele lat zajęło mi zrozumienie waszej federacji. Tamci ludzie w przyszłości są jeszcze trudniejsi do zrozumienia.
— I paradoksy wydają się głębsze dzięki kontrastom, które widziałeś — pokiwał głową Keajimu. — Dziwne spirale wydzielające tajemniczą energię pośród zwykłych pól uprawnych. Bezgłośnie poruszające się po niebie ogromne statki, które wyglądają, jakby je zbudowano z pól siłowych, a nie z metali. No i… te symbole na postumentach pomników i w książkach, które uruchamiają się od ruchu dłoni… to przerasta twoje rozumienie… Mam rację?
Читать дальше