Podrapałem się po brodzie. Miałem sztywny zarost, który wydawał dziwne dźwięki przy pocieraniu.
— Zawsze uważałem, że są jakieś granice chemioterapii — mruknąłem. — Strasznie chciałbym wiedzieć, jak sobie radzą z wirusami.
— Dobra. Daj mi te ampułki i strzykawki — powiedział Havig ze zniecierpliwieniem. — Muszę już zmykać.
— Spokojnie. Bez paniki — odparłem. — Pamiętaj, że już jakiś czas nie praktykuję. Nie trzymam antybiotyków w domu. Musimy poczekać, aż otworzą aptekę. Jeszcze nie odchodź. Potrzebuję chwili na sprawdzenie kilku rzeczy. Może lepszy będzie inny antybiotyk. Streptomycyna czasem wywołuje skutki uboczne, z którymi sobie nie dasz rady. Poza tym potrzebujesz kilku wyjaśnień. Założę się, że nigdy nie robiłeś zastrzyku ani nie opiekowałeś się chorym. No i przyda nam się odrobina scotcha i długi sen.
— Ale Orle…
— Spokojnie! — powiedziałem do tego twardego człowieka, który z powrotem zmieniał się w zdesperowanego dzieciaka. — Właśnie mi wyjaśniłeś, że te bandziory przestały się mną interesować. Gdyby widzieli, jak do mnie wchodzisz, już byłoby tu piekło, prawda?
— Chyba tak — przyznał.
— Podoba mi się, że dbasz o mnie, ale lepiej by było, gdybyś skontaktował się ze mną na samym początku choroby twojej żony.
— Wiem… ale myślałem, że to zwykłe przeziębienie. Oni są bardziej wytrzymali niż my dzisiaj. Dzieciaki umierają jak muchy. Rodzice zaczynają je naprawdę kochać, dopiero kiedy przeżyją pierwszy rok albo i dwa. Z tego samego powodu ci, którzy dorośli, są bardziej odporni na wszelkie choroby. Xenia dała się położyć do łóżka dopiero wczoraj…
— Sprawdzałeś jej osobistą przyszłość?
— Nie miałem odwagi — przyznał, walcząc ze zmęczeniem.
Nigdy się nie dowiem, czy jego strach przed sprawdzaniem przyszłości Xeni był uzasadniony. Czy niewiedza uratowała jego wolność, czy jedynie jego iluzje wolności? Wiem tylko, że spędził u mnie kilka dni, regenerując siły i ćwicząc robienie zastrzyków, aż się upewniłem, że będzie potrafił je zrobić swojej żonie. Na koniec pożegnał się ze mną i żaden z nas nie był pewien, czy jeszcze się kiedykolwiek spotkamy. Odjechał wynajętym samochodem na lotnisko i wsiadł do samolotu lecącego do Istambułu. Stamtąd ruszył do przeszłości razem z moimi lekami. I został schwytany przez ludzi z Orlego Gniazda.
* * *
Stało się to również w listopadzie, tylko 1213 roku. Havig wybrał ten właśnie miesiąc w 1969 roku, ponieważ uważał, że jego wrogom trudno będzie pilnować wtedy mojego domu. W okolicach Złotego Rogu nie było tak zimno, jednak wiał silny wiatr, niosąc ze sobą chmury deszczowe znad Morza Czarnego. W domach stały jedynie koksowniki, ogrzewanie piecowe było zbyt drogie w tym klimacie i w tych niepewnych czasach. Xenia drżała z zimna dzień po dniu, aż wreszcie zarazki rozwinęły się w jej płucach na dobre.
* * *
Havig często zmieniał swoją siedzibę w Istambule. Zarówno w czasie, jak i przestrzeni. Jako dodatkowe zabezpieczenie zawsze się starał, żeby znajdowała się jak najdalej od jego domu w Konstantynopolu. Dlatego teraz musiał płynąć rozwalającym się promem na drugi brzeg i potem iść pieszo po opustoszałych uliczkach kawał drogi. Na lewym ramieniu zawiesił sobie chronolog, w prawej ręce trzymał walizeczkę z lekarstwami. Z szarawego nieba zaczęły padać wielkie krople deszczu, wkrótce ubranie zaczęło mu się lepić do ciała. Na ulicy brzmiały jedynie odgłosy jego kroków. Rynsztoki spływały wodą. W półmroku dostrzegł swoje „ja” biegnące do promu. Na szczęście był wtedy zbyt zdenerwowany, żeby zwracać na cokolwiek uwagę. Uznał, że nie będzie go w domu zaledwie kwadrans. Mimo że była dopiero trzecia po południu, na dworze zaczęło się ściemniać.
Drzwi zastał zamknięte, podobnie jak okiennice. Przez szczeliny przedostawało się światło lampek olejnych.
Zapukał, spodziewając się, że aktualna pokojówka, nazywała się chyba Eulalia, otworzy przed nim drzwi. Pewnie się zdziwi, widząc go tak szybko z powrotem. Trudno, niech się dziwi.
Szczęknęła zasuwa i błysnęło światło ze środka. W drzwiach stanął brodaty mężczyzna ubrany jak Bizantyjczyk. W ręku trzymał potężną strzelbę z uciętą lufą.
— Nie ruszaj się, Havig — rzekł po angielsku. — Nie próbuj uciekać. Pamiętaj, że mamy twoją kobietę.
* * *
Ich sypialnia była urządzona wesoło. Nie licząc ikony Świętej Dziewicy na ścianie. Światło lampek oliwnych padało na namalowane na ścianach kwiaty i zwierzęta. Nad głową leżącej Xeni migotała owieczka. Dziewczyna w koszuli nocnej wyglądała mizernie. Blada, aż przezroczysta, usta miała wyschnięte, popękane. Tylko jej rozrzucone wokół głowy włosy lśniły jak dawniej.
Havig nie znał człowieka w stroju bizantyjskim, który teraz sprawnie wykręcał mu lewe ramię. Prawym zajął się Juan Mendoza, który uśmiechał się za każdym razem, kiedy mocniej mu zakładał dźwignię na łokieć. Ubrany był na modłę zachodnią, podobnie jak Krasicki stojący przy łóżku.
— Coście zrobili ze służbą? — spytał Havig odruchowo.
— Zastrzeliliśmy ich — odpowiedział Mendoza.
— Co?!
— Nie rozpoznali broni, więc się jej nie przestraszyli. Nie mogliśmy pozwolić, żeby cię uprzedzili. Zamknij się.
Havig poczuł, jak jego świat się wali. Służba zabita. Może chociaż dzieci ocalały i mógłby dla nich znaleźć jakiś sierociniec? Kaszel Xeni przywrócił go do rzeczywistości.
— Hauk — wychrypiała. — Nie, Jon, Jon… Wyciągnęła ręce w jego stronę, ale oczywiście daremnie. Krasicki wyraźnie się postarzał. Poszukiwanie, sprawdzanie przeszłości i przyszłości musiały go kosztować mnóstwo lat osobistego życia.
— Pewnie będziesz zainteresowany informacjami o tym, jak wiele lat poświęciliśmy na znalezienie ciebie — oznajmił z lodowatą satysfakcją w głosie. — Wiele nas kosztowałeś, Havig.
— Że też wam się chciało…
— Chyba nie sądziłeś, że puścimy wszystko płazem, prawda? Chodzi nie tylko o to, że zabiłeś naszych ludzi. Jesteś zbyt inteligentny i sprytny, więc bardzo niebezpieczny. Osobiście zajmowałem się twoją sprawą.
Mocno mnie przeceniają, pomyślał Havig.
— Musimy wiedzieć, czym się zajmowałeś — ciągnął dalej Krasicki. — Dlatego radzę ci dobrze, żebyś z nami współpracował.
— Jak mnie…?
— Mnóstwo detektywistycznej pracy. Doszliśmy do wniosku, że skoro grecka rodzina tyle dla ciebie znaczyła, to będziesz dalej interesował się jej losem. Sprawnie zatarłeś ślady, przyznaję. Zważywszy na nasze ograniczone zasoby i trudności w poruszaniu się w tej epoce, musieliśmy zacząć z innej strony. Nie byłeś taki sprytny, jak ci się wydawało, i zostawiłeś sporo informacji w ciągu tych pięciu lat. Kiedy cię wreszcie namierzyliśmy, to było naturalne, że skupimy się na tej chwili. Wszyscy sąsiedzi wiedzą, że twoja żona jest ciężko chora. Poczekaliśmy, aż wyjdziesz, wiedząc, że i tak tu wrócisz. — Krasicki zerknął na Xenię. — I będziesz współpracował, prawda?
Zadrżała i zakaszlała nieprzyjemnie. Na pościeli pojawiły się krwawe ślady flegmy.
— Na Boga! — jęknął Havig. — Pozwólcie mi podać jej lekarstwo!
— Co to za ludzie, Jon? — spytała błagalnym tonem. — Czego chcą od ciebie? Gdzie jest twój święty?
— Poza tym — wtrącił Mendoza — Pat Moriarty był moim przyjacielem.
Mimo wściekłości Havig poczuł potworny ból, bo Mendoza nacisnął na jego łokieć tak silnie, że prawie mu wyłamał rękę. Słyszał jak przez mgłę głos Krasickiego.
Читать дальше