Wiaczesław Rybakow - Trudno stać się Bogiem
Здесь есть возможность читать онлайн «Wiaczesław Rybakow - Trudno stać się Bogiem» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 2001, Издательство: Rebis, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Trudno stać się Bogiem
- Автор:
- Издательство:Rebis
- Жанр:
- Год:2001
- Город:Poznań
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Trudno stać się Bogiem: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Trudno stać się Bogiem»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Trudno stać się Bogiem — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Trudno stać się Bogiem», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Długo przyzwyczajali się do pisania słowa „Bóg” dużą literą. Boga teraz wspominał nadaremnie każdy, kto tylko się nie lenił, przy tym w przekładach o wiele częściej niż w oryginałach — a Malanow nijak nie potrafił zwalczyć swojego październikowego rdzenia: „bóg”
— niech będzie, ale „Bóg” to wyraźny obskurantyzm. W końcu Irka go reedukowała efektownym październikowskim dowodem, od którego każdy pop zdębiałby i ryknął: „Pisz, jak chcesz, ale nie bluźnij!” „W końcu — powiedziała Irka, trzymając zapalonego papierosa gdzieś ponad uchem — dlaczego, powiedzmy, Goga można pisać wersalikiem, a Boga nie wolno? W czym Gog jest lepszy od Boga? Tak się nazywają!”
Do przekładów dosłownych zaglądali teraz tylko wtedy, kiedy chcieli się pośmiać.
„Zaraz, zaraz — mówiła nagle Irka, odrywając się od obcojęzycznego tekstu — a co nasz znawca pisze?”
Kobieca intuicja podpowiadała jej, gdzie można natrafić na szczególnie zabawną grandę — i poszperawszy przez kilka sekund w kolejnym niechlujnym maszynopisie, z emfazą czytała na przykład: „Ogarnął mnie odruchowy półuśmiech. Spod lasu wyraźnie dobiegały indywidualne głosy psów i kotopodobny kaszel prześladowcy. Poruszając się z jeszcze większą prędkością, mój umysł prześlizgiwał się po powierzchni wydarzeń”. Śmiejąc się w zachwycie, zaczynali odtwarzać wszystkie wspomniane dźwięki, oddając przy tym gestami ślizgający się umysł. Gesty czasem stawały się dość nieprzyzwoite, ale skoro Bobka już chrapał i nie widział, mogli sobie pozwolić na trochę niemal starczych sprośności. Minęły, niestety, czasy, gdy Irka z byle powodu czerwieniła się aż po uszy i uciekała spojrzeniem.
Pośmiawszy się do woli, wytarłszy z kącików oczu łzy, Irka nieoczekiwanie kończyła ciężkim cierpiętniczym westchnieniem: „Och, co za bagno…” Zapalała papierosa, ale po sekundzie nie wytrzymywała: „A tu jeszcze jedna perła, patrz! Okręty przybyszy, krążąc pomiędzy absolutnie wszędzie…” Nie udało się jej skończyć, bo oboje znowu zaczynali chichotać.
Dławiąc się śmiechem i starannie grasejując, Malanow mówił na przykład: „Khulu, ach, khulu!
Gdzieś ty? — Jam tu, po phostu między tutaj!”, albo coś z żydowskich szmoncesów, które w dawnych czasach, siedem okresów geologicznych wstecz, polubił nagle wygłaszać Weingarten — który widocznie, jak domyślili się dużo później, na przekór losowi nie chciał być Żydem, lecz po prostu radzieckim człowiekiem. Wszyscy wtedy byli na trzecim roku, tyle że na różnych wydziałach, a Izrael walczył z Arabami… Dowcipy były z reguły śmieszne i opowiadał je Walka, przeważnie po mistrzowsku — jeśli tylko nie był za bardzo pijany; gdy był pijany, robił się nudny.
Najprawdopodobniej nie był nawet obłudny i rzeczywiście, jak wielu Żydów w tym czasie, czuł się stuprocentowym radzieckim chłopcem i jak tylko mógł, demonstrował pogardę do tych, których wraz z całym radzieckim narodem szczerze uważał za złych.
Również na lotnisku, kiedy pochylił się do ucha Malanowa dysząc wielodniowym alkoholowym odorem — żegnał się z Rosją tak, że wyglądało, jakby postanowił umrzeć.
Półgłosem sypnął coś antysemickiego i niebywale śmiesznego, ale Malanow tego nie zapamiętał, ponieważ dusiły go łzy. Weingarten rzucił anegdotę, łyknął coś jeszcze i pomachawszy owłosioną łapą, wraz ze Swietką i dziećmi poleciał do Tel Awiwu.
„Jeszcze jedna perła, posłuchaj! — wołała Irka, pośmiawszy się i strąciwszy o brzeg popielniczki długi mysi chwost popiołu z papierosa. I z uczuciem deklamowała: — „Denerwowała się, czekała, nie wierzyła… Przy obiedzie pośpiesznie przełknęła tylko kilka łyżek!” „Rano, po pierwszej miłosnej nocy, w ubikacji długo rozlegało się rytmiczne pobrzękiwanie” — podchwytywał Malanow. I znowu długo się śmiali.
Potem męski organizacyjny pierwiastek brał górę. „Dobra, wystarczy” — mówił Malanow. — „Trzeba pracować”. „Jak trzeba, to trzeba” — ponuro odpowiadała Irka, dusząc niedopałek pomiędzy truchłami innych papierosów. — „Praca czyni człowieka wolnym… Słowo honoru, lepiej popychać taczkę w obozie koncentracyjnym niż płukać te męty”. „Ludzie to czytają…” — rzucał Malanow. — „I wiesz co, nie gniewaj Boga. Siedzisz sobie czyściutka, światło się na razie pali i woda z kranu leci, czego ci jeszcze trzeba?” „Żeby spokojnie spotkać starość…” — dodawała Irka z Białego słońca pustyni. „Masło jest w lodówce”. — Malanow wbił ostatni gwóźdź do trumny.
Ale to jeszcze nic. Gorzej było, gdy zaczęli im po znajomości proponować — a oni, oczywiście, nie odmawiali, tylko nie mieli już kiedy spać — teksty z zupełnie im nie znanych języków. Na przykład z koreańskiego. Baksy, kurna. „Ja już więcej nie mogę” — ze łzami oświadczała Irka. — „Chodź, odmówimy!” „Spokojna czaszka!” — raźnie odpowiadał siedzący przy maszynie Malanow. — „Chcesz żreć? Bobka potrzebuje adidasów? Dyktuj, sieroto!”
„Dyktować?” — zjadliwie pytała Irka, zapalając papierosa. — „Proszę. Z przyjemnością!” — Zaciągnęła się. — Jej głos stał się pojemniejszy niż jego myśli i dlatego trochę dziwnie drżało powietrze w pokoju. Tylko jego oczy, niewidoczne przez nikczemną przestrzeń, miały nieopisany wyraz. Choć i cierpią0 trochę, ale z hardym wyrazem twarzy, kontynuował: Pomyśl o towarzyszach, od świtu do zmierzchu pracujących, brudzących kawą warsztaty!
Pomyśl o ich bladych twarzach, zbierających się na stanowiskach pracy i pracujących jak muły!” J-jap…” — czkał zaskoczony Malanow, na szczęście nie kończąc. — „Tak tam jest?” „Tak jest!” „Kawą?”
„Kawą!” „Nikczemna przestrzeń…” — w zamyśleniu powtarzał Malanow, i nagle, popatrzywszy na siebie, zaczynali dziko się śmiać. Omal nie spadali z krzeseł. „Może…” — udawało się wykrztusić pochlipującej Irce — „…może… zabrudzony kawą warsztat… to ii nich, w Seulu… absolutna granica nędzy?”
„Koszmar — mawiał potem skatowanym głosem Malanow. — Co się wyczynia z językiem rosyjskim…” „Zgoda — ochoczo podchwytywała Irka; czas narzekań — czas odpoczynku. — Nawet spikerzy, nawet aktorzy już nie widzą, powiedzmy, różnicy między «ubrał» i «nałożył».
Jak ci taki powie «ubrał kalosze», to od razu próbuję sobie wyobrazić, cóż on takiego na nie nałożył. Kapelusz? Rajstopy?” „A wyobrażasz sobie, jak zaczną mylić się w drugą stronę? — zaczynał marzyć Malanow. — O jakimś troskliwym bankierze: ma żonę nałożoną jak spod igły!”
— „Gdzie nakładasz żonę? — ze śmiechem mówi Irka. — U Diora!” „A zwróciłaś uwagę na reklamówki w metrze? Design, kolor, poligrafia… jakie moce uruchomione, jaka kasa utopiona, a piszą «alkohol» przez «ch». „A firma Jaguana? — podchwytuje Irka. — Jakby na cześć Baby Jagi, a nie iguany”. „Ależ nie — nagle zachichotał domyślny Malanow. — Oni tak się przedstawiają. Oblicze firmy. Ja, powiada, guano. Guano, wiesz? Ptasi nawóz zbierany na chilijskich wyspach. Nawóz, że palce lizać, sam bym zjadł. Po hiszpańsku guano, a po naszemu gówno. Po prostu sami komunikują: ja gówno”.
I znowu się śmiali.
„Dobra — mówił w końcu Malanow. — Myślmy logicznie. Co chciał powiedzieć autor?
Sądzę, że spocone twarze na swych stanowiskach pracy orzą do utraty tętna. Do upadłego. Do siódmych potów! Krew z nosa kapie im na warsztaty, a nie kawa! Tak napiszemy…” I jego palce zaczynały zręcznie pląsać Po warczącej i brzęczącej klawiaturze rozdygotanej maszyny.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Trudno stać się Bogiem»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Trudno stać się Bogiem» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Trudno stać się Bogiem» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.