— Bardzo w to wątpię — rzekł Scanyon marszcząc brwi.
— No cóż, ona wie, jakiej by sobie napytała biedy. Ale ja nie chcę ryzykować, chcę go przerzucić.
— To znaczy przewieźć na Merritt Island?
— Nie. Chcę go przestawić na oczekiwanie.
Brad rozlał kawę, którą niósł do ust.
— Nie ma mowy, kochaneczko — zawołał wstrząśnięty nie na żarty. — Ja mam jeszcze siedemdziesiąt dwie godziny na testy jego układów! Jeśli go spowolnisz, nie uzyskam odczytów…
— Testów na co, doktorze Bradley? Na jego sprawność roboczą czy na użytek pańskiej pracy, jaką zamierza pan o nim pisać?
— No cóż… Jezu, jasne, że zamierzam go opisać. Ale chcę go sprawdzić możliwie najdokładniej, wykorzystać każdą minutę dla jego własnego dobra. I dla dobra programu.
Wzruszyła ramionami.
— Mimo wszystko takie jest moje zalecenie. Tutaj nie ma dla niego nic do roboty, poza czekaniem. Starczy już tego.
— Co będzie, jeśli coś wysiądzie na Marsie? — zapytał Brad.
— Chcieliście poznać moje zdanie. Oto ono.
— Starajcie się — wtrącił Scanyon — żebyśmy wszyscy rozumieli, o czym mówicie. Zwłaszcza ja.
Sulie popatrzyła na Brada, który rzekł:
— Planowaliśmy to zrobić na czas podróży, jak pan wie, generale. Jesteśmy w stanie przerzucić jego wewnętrzne zegary na zewnętrzną komputerową mediację. Mamy… zaraz… pięć dni i parę godzin do startu; możemy go spowolnić tak, żeby cały ten okres zleciał mu w jakieś trzydzieści minut czasu subiektywnego. Ma to sens, ale ma również sens to, co powiedziałem wcześniej; nie mogę wypuścić go z rąk, dopóki nie przeprowadzę wszystkich zamierzonych testów.
Scanyon nachmurzył się.
— Rozumiem, o co panu chodzi, to słuszny punkt widzenia, lecz i ja mam swój. Co ze sprawą poruszoną przez was poprzedniego dnia, majorze Carpenter? Żeby nie przerywać jego modyfikacji zachowania zbyt gwałtownie.
— On jest w fazie górowania, generale. Gdybym miała go jeszcze przez sześć miesięcy, zgodziłabym się bez słowa. Mając pięć dni — nie; więcej w tym ryzyka niż korzyści. Odkrył w sobie prawdziwe zainteresowanie gitarą — szkoda, że go nie słyszeliście. Umocnił swoje bardzo poprawne strukturalnie reakcje obronne na brak narządów seksualnych. Wykazał nawet inicjatywę, uciekając zeszłej nocy. a to jest krok milowy, generale, gdyż jego postawa była o wiele za bierna, wręcz niezadowalająca, jeśli weźmiemy pod uwagę wymogi tego programu. Powtarzam: przełączmy go natychmiast na oczekiwanie.
— A ja powtarzani, że potrzebuje na niego więcej czasu — wybuchnął Brad. — Być może Sulie ma rację. Ale ja też mam rację i zwrócę się do prezydenta, jeśli zaistnieje taka konieczność!
Scanyon w zamyśleniu popatrzył na Brada, następnie po wszystkich obecnych.
— Macie jakieś uwagi?
Glos zabrał Don Kayman:
— O ile to ma znaczenie, ja zgadzam się z Sulie. Nie jest on uszczęśliwiony sprawą swojej żony, ale też i nie jest roztrzęsiony. To dla niego właściwie najlepszy moment do startu.
— Ano — rzekł Scanyon, znowu bębniąc leciutko po blacie biurka. Spojrzał w przestrzeń i po chwili powiedział: — Jest coś, o czym nikt z was nie wie. Wasza symulacja nie jest jedyną symulacją Rogera, jakiej ostatnio dokonano. — Popatrzył w twarz każdemu z osobna. — O tym zabraniam — podkreślił — rozmawiać z kimkolwiek spoza tego pokoju… Azjaci przeprowadzają własną. Podłączyli się do obwodów naszego 3070 gdzieś pomiędzy naszym a pozostałymi dwoma komputerami i wykradli wszystkie dane, wykorzystując je do przeprowadzenia swojej własnej symulacji.
— Po co? — zapytał Don Kayman, zaledwie o włos wyprzedziwszy pozostałych zebranych.
— To właśnie chciałbym wiedzieć — rzekł Scanyon ponuro. — Nie zakłócają ich. Nie dowiedzielibyśmy się o tym, gdyby nie okresowa kontrola łączy, która wykryła ich podsłuch, a następnie trochę zabawy w stylu płaszcza i szpady w Pekinie, o której nic nie wiem i wiedzieć nie chcę. Nie zrobili nic, poza odczytaniem wszystkich danych i przygotowaniem własnego programu. Nie mamy pojęcia, co im z tego przyjdzie, ale efekt jest zaskakujący. Zaraz po tym wszystkim wycofali swój protest przeciwko startowi. W samej rzeczy zaproponowali nam wykorzystanie ich marsjańskiego satelity do łączności telemetrycznej w czasie lotu.
— Nie ufałbym im za grosz — rozeźlił się Brad.
— Cóż, nie zamierzamy bezgranicznie polegać na ich latawcach, możecie być pewni. Lecz oto niespodzianka: mówią, że pragną powodzenia wyprawy. No tak — rzekł — to tylko jedna więcej komplikacja, ale wszystko sprowadza się do jednej decyzji w tej chwili, zgadza się? Muszę się zdecydować, czy przestawić, czy nie przestawiać Rogera na oczekiwanie. Dobra. Zgoda. Przyjmuję wasze zalecenie, majorze Carpenter. Powiedzcie Rogerowi, co zamierzamy zrobić, i wytłumaczcie mu wszystko, co tylko z doktorem Ramezem uważacie za stosowne, żeby wiedział dlaczego. Co do ciebie, Brad — podniósł rękę uciszając protest Brada — wiem, co chcesz powiedzieć. Zgadzam się. Potrzebujesz więcej czasu na Rogera. Otóż dostaniesz ten czas. Wysyłam cię na tę wyprawę. — Przysunął sobie leżącą na biurku kartkę, wykreślił jakieś nazwisko z listy, wpisał drugie. — Zrezygnuję z jednego pilota, żeby zrobić ci miejsce. Już sprawdziłem. Zabezpieczenie pilotażu i tak jest ogromne, biorąc pod uwagę automatyczne układy sterowania i fakt, że i wy wszyscy macie za sobą jakieś tam kursy pilotażu, tak czy owak. Oto jest ostateczna lista załogi wyprawy na Marsa: Torraway, Kayman, generał Hesburgh jako pilot i — ty.
Brad zaprotestował. W pierwszym odruchu. Jak już oswoił się z decyzją, zaakceptował ją.
To, co Scanyon powiedział, to była prawda, a poza tym Brad natychmiast pojął, że w karierze, jaką sobie założył, nic mu tak nie pomoże jak faktyczne, fizyczne uczestnictwo w samej wyprawie. Żal było zostawiać Dorkę, i wszystkie inne Dorki, ale po powrocie będzie miał tych Dorek na pęczki…
Wypadki następowały po sobie niczym noc po dniu. To była ostatnia decyzja. Cała reszta stanowiła tylko realizację. Na Merritt Island ekipy rozpoczęły tankowanie rakiet nośnych. Po całym Atlantyku rozstawiono na wypadek awarii statki ratownicze. Brad przeleciał się na wyspę do przymiarki w towarzystwie szóstki eksastronautów, którzy za pięć dwunasta mieli mu wbić do głowy całe niezbędne szkolenie startowe. Jednym z nich był Hesburgh, niski, opanowany i uśmiechnięty, swą postawą dodający stale pewności. Don Kayman wziął przepustkę na drogocenne dwanaście godzin, aby pożegnać się ze swoją siostrzyczką.
Byłyśmy z tego wszystkiego bardzo zadowolone. Byłyśmy zadowolone z decyzji wysłania z nimi Brada. Byłyśmy zadowolone z ekstrapolacji trendów, które z dnia na dzień wykazywały coraz korzystniejsze wpływy startu na światową opinię i wydarzenia. Byłyśmy zadowolone ze stanu ducha Rogera. A najbardziej z symulacji Rogera przez NLA; w rzeczywistości była ona zasadniczym elementem planów ocalenia, nasze j rasy.
Trzynaście
Gdy klamka zapada
Długa podróż orbitą Hohmanna do Marsa trwa siedem miesięcy. Wszyscy poprzedni astronauci, kosmonauci i sinonauci przekonali się, że są one doprawdy bardzo nużące. Każdy dzień miał 86 400 sekund do zapełnienia i nie bardzo było czym je zapełnić.
Roger różnił się od wszystkich innych pod dwoma względami. Po pierwsze, był on najdroższym pasażerem, jakiego do tej pory przewoził jakikolwiek statek kosmiczny. W nim samym i we wszystkim wokół niego utopiono siedem miliardów dolarów programu Człowieka Plus. Należało go oszczędzać w najwyższym stopniu. Po drugie, jego jednego można było oszczędzać.
Читать дальше