Scanyon przełknął ślinę. Rozejrzał się po twarzach wokół stołu i z nagła rozłożył płatki osłony dźwiękochłonnej telefonu; obraz skurczył się do rozmiarów zwykłego znaczka pocztowego. Głos rozpłynął się w nicość, ponieważ dźwięk był przekazywany do głośnika parabolicznego, skierowanego prosto na głowę Scanyona, zaś płatkopodobne osłony pochłaniały słowa generała. Mimo wszystko zebrani na sali nie mieli żadnych trudności z nadążeniem za tokiem rozmowy, która niezwykle czytelnie zapisywała się na twarzy Scanyona.
Sulie podniosła wzrok znad transkrypcji na Telly’ego Rameza.
— Przerwijcie mu rozmowę — powiedziała gorączkowo. — Wiem, gdzie jest Roger.
— W mieszkaniu swojej żony — rzekł Ramez.
Potarła znużonym ruchem oczy.
— Chyba nie potrzebowaliśmy do tego symulacji, co? Przepraszam, Telly. Zdaje się, że nie miałam go na haczyku tak mocno, jak mi się wydawało.
* * *
Oboje mieli rację, oczywiście; wiedziałyśmy o tym od pewnego czasu. Jak tylko Scanyon rozłączył się z prezydentem, zadzwonił urząd bezpieczeństwa z informacją, że mikrofony podsłuchowe w sypialni Dorki wychwyciły odgłosy włażenia Rogera przez okno.
Małe, żółtawe oczka Scanyona były bliskie łez.
— Dajcie dźwięk na głośnik — zarządził. — I dom Rogera na ekran.
Po czym przerzucił telefon na linię zewnętrzną i wykręcił numer Dorki. Z głośnika dobiegł dźwięk jednego dzwonka, następnie zgrzyt metalu i bezbarwny cyborgowy głos Rogera wychrypiał:
— Halo?
A w chwilę później, łagodniej, lecz równie bezbarwnie:
— Jezu.
Scanyon oderwał słuchawkę od głowy i potarł ucho.
— Co się, do diabła, stało? — zapytał.
Nie uzyskawszy odpowiedzi na to retoryczne pytanie, odłożył delikatnie słuchawkę.
— Jest jakiś sygnał uszkodzenia — oznajmił.
— Możemy tam posłać na górę człowieka, generale — zaproponował zastępca szefa bezpieczeństwa. — Dwóch naszych ludzi siedzi przed domem w samochodzie.
Na ekranie przesunął się obraz z kamery helikoptera, która ustawiła się po chwili sześćset metrów nad placem Ratuszowym w mieście Tonka. Kamera pracowała na podczerwieni i w górnym rogu ekranu szeroka wstęga Kanału Okrętowego zakreślała skraj miasta. Prostokąt czerni otoczony ruchomymi światełkami samochodów poniżej środka ekranu przedstawiał plac Ratuszowy; przy domu Rogera widniała czerwona gwiazdka znacznika.
Zastępca szefa bezpieczeństwa wyciągnął rękę i dotknął pobliskiej plamki świetlnej, pokazując swój samochód.
— Mamy z nimi łączność telefoniczną, generale — ciągnął. — Nie widzieli, jak wchodził pułkownik Torraway.
Sulie wstała.
— Odradzam to — rzekła.
— Wasze rady nie cieszą się u mnie w tej chwili popularnością, majorze Carpenter — warknął Scanyon.
— W każdym razie, generale… — umilkła na widok uniesionej dłoni Scanyona.
Z głośnika dobiegł cichutki głos Dorki: „Zrobię sobie herbaty”. A potem Rogera: „A może ja bym ci zrobił coś mocniejszego?”. I jej prawie niesłyszalne: „Nie”.
— W każdym razie — podniosła głos Sulie — on jest teraz zupełnie zrównoważony. Nie spieprzmy tego.
— Nie mogę pozwolić, żeby on tam sobie siedział! Kto wie, co on do cholery zrobi za chwilę? Pani?
— Wie pan, gdzie on jest. Sądzę, że nie ruszy się z miejsca, przynajmniej przez jakiś czas. Don Kayman jest niedaleko stamtąd i jest jego przyjacielem. Niech pan poleci Kaymanowi przywieźć Rogera.
— Kayman nie jest żadnym specjalistą w walce.
— Tego właśnie pan pragnie? Jeżeli Roger nie zechce wrócić po dobroci, to co pan właściwie zamierza zrobić?
„Chcesz herbaty?”
„Nie… Nie, dziękuję”.
— I proszę to wyłączyć — dodała Sulie. — Zostawmy biedakowi choć odrobinę intymności.
Scanyon powoli wyciągnął się w fotelu, bębniąc dłońmi w blat biurka, obydwiema jednocześnie, leciuteńko. Nagle podniósł słuchawkę i wydał rozkazy.
— Załatwimy to raz jeszcze po waszemu, majorze — rzekł. — Nie żebym miał do was wielkie zaufanie. Po prostu nie mam też wielkiego wyboru. Nie mogę wam niczym grozić. Jeśli znowu nic z tego nie wyjdzie, wątpię, abym miał jeszcze możliwość karania kogokolwiek. Ale jestem absolutnie pewny, że ktoś to zrobi.
Telesfor o Ramez rzekł:
— Sir, rozumiem pańskie stanowisko, ale wydaje mi się, że to jest niesprawiedliwe wobec Sulie. Symulacja wykazuje, że jemu spotkanie z żoną jest niezbędne.
— W symulacji, doktorze Ramez, chodzi o to, że ma ona wskazywać nam, co się wydarzy, zanim się to wydarzy.
— Tak, ale ona wskazuje również, że Torraway jest w zasadzie całkiem zrównoważony pod każdym względem. Da sobie z tym radę, generale.
Scanyon podjął bębnienie w biurko.
— On ma złożoną osobowość — mówił Ramez. — Widział pan rozkłady jego Testów Apercepcji Podmiotowej, generale. Ma silnie rozwinięte wszystkie popędy pierwotne, sukcesu, przynależności i słabszy, choć zdrowy — władzy. Jego zachowanie nie jest manipulacyjne. Jest introspekcyjne. On musi sobie wszystko przetrawić w głowie. Takich właśnie cech pan sobie życzy, generale. Będą mu wszystkie potrzebne. Nie może pan żądać od niego, żeby był kimś jednym tutaj, w Oklahomie, a kimś innym na Marsie.
— O ile się nie mylę — powiedział generał — właśnie coś takiego mi obiecaliście, z waszą modyfikacją behawioralną.
— Nie, generale — odparł nieporuszony psychiatra. — Obiecałem tylko, że jeśli damy mu nagrodę taką jak Sulie Carpenter, łatwiej zniesie swoje problemy z żoną. I zniósł łatwiej.
— Modbeh rządzi się swoją własną dynamiką, generale — wtrąciła Sulie. — Dość późno mnie wezwano.
— Co wy mi tu wygadujecie? — zapytał groźnie Scanyon. — Że on się załamie na Marsie?
— Mam nadzieję, że nie. Szansę są takie, jakie potrafimy stworzyć, generale. On już się w dużej mierze pozbył starych brudów, co widać w jego ostatnich TAP-ach. Ale za sześć dni od dziś jego już nie będzie i ja też zniknę z jego życia. A to niedobrze. Nie należy nigdy przerywać modbeh jak nożem uciął. Powinno się ją stopniowo wygaszać. Powoli ograniczając moją obecność, żeby dać mu szansę na umocnienie obrony.
Delikatne bębnienie w blat było teraz wolniejsze.
— Trochę późno mi to mówicie.
Sulie wzruszyła ramionami i nic nie odpowiedziała. Scanyon powiódł zamyślonym spojrzeniem dokoła stołu.
— No dobrze. Zrobiliśmy wszystko, na co nas było stać. Zwalniam was do ósmej… nie, umawiamy się na dziewiątą rano. Na tę godzinę oczekuję od każdego z tu obecnych gotowego raportu, nie więcej niż na trzy minuty, o tym, kto za co odpowiada i co mamy robić.
Don Kayman otrzymał wiadomość za pośrednictwem patrolowego wozu policji w Tonce. Ze świstem siadł mu na ogonie migając światłem i wyjąc syreną i zatrzymawszy go nakazał zawracać i jechać do Rogera. Kayman zapukał do drzwi z duszą na ramieniu, nie wiedząc, co zastanie. I kiedy drzwi się otworzyły i wyjrzały zza nich świecące oczy Rogera, Kayman szepcząc pospiesznie „Zdrowaś Mario” usiłował zapuścić spojrzenie w głąb pokoju za plecami gospodarza, żeby zobaczyć… co? Poćwiartowane ciało Dorki Torraway? Krwawą jatkę? Ale zobaczył jedynie Dorkę we własnej osobie, skuloną na fotelu i niewątpliwie zapłakaną. Ten widok niemalże sprawił mu przyjemność, jako że Kayman był przygotowany na coś znacznie gorszego.
Roger zabrał się z nim bez sprzeciwu.
— Żegnaj, Dora — powiedział i nie czekał na odpowiedź.
Читать дальше