Najpierw, na samej górze powstał odwrócony do 8°ry nogami trójkąt z wierzchołkiem zwróconym ku dołowi. Następnie pojawił się kolejny, większy trójkąt stykający się sterczącym w górę wierzchołkiem z małym trójkątem. Później, po krótkiej przerwie pojawiły się jeszcze dwie równoległe, pionowe kreski wychodzące z podstawy dużego trójkąta.
Jill patrzyła na to widowisko nic nie rozumiejąc. W końcu wzięła głęboki oddech i powiedziała głośno, ale bardzo spokojnie:
— Cóż, wygląda na to, że to ja. Górny trójkąt to moja głowa, a dolny to moje ciało ubrane w sukienkę. No tak, a te dwa patyczki to nogi!
Następnie, z boku rysunku, który miał przedstawiać Jill, nakreślona została falista linia z pięcioma punktami.
— To znak zapytania — powiedziała. — To na pewno znak zapytania. Pytają mnie, kim jestem.
Zgadza się, odezwał się gdzieś z głębi jej mózgu Szeptacz. Udało ci się ich zrozumieć. Ale teraz, pozwól, proszę, że przejmę inicjatywę.
Pomimo palących się świec pokój był dość mroczny. Czarne cienie mebli ścieliły się po pokoju jak gotujące się do skoku wielkie bestie. Przy drzwiach, na szeroko rozstawionych nogach stał strażnik. Kardynał Theodosius, jak zwykle mocno opatulony w swoje szaty, siedział w obszernym fotelu z wysokim zagłówkiem.
— Doktorze Tennyson — rzekł — w czasie całego pańskiego pobytu tutaj po raz pierwszy uczynił mi pan honor bycia moim gościem.
— Wiedziałem, jak bardzo jest pan zajęty, Wasza Eminencjo — odparł Tennyson. — Poza tym nie było takiej potrzeby.
— A teraz jest?
— Tak mi się wydaje.
— Przychodzi pan do mnie w ciężkiej chwili. Nieczęsto zdarzały nam się takie chwile na Watykanie. Teraz jednak mamy prawdziwe problemy. Wszystko przez tych nicponi.
— Dlatego właśnie przyszedłem do pana. Jill…
— Można się było spodziewać takich zajść ze strony ludzi. Wy, ludzie, jesteście bardzo kapryśni. Dobrzy, ale strasznie emocjonalni. Czasami wydaje mi się, że nie ■nożna z wami pracować. Tak czy inaczej, zupełnie nie spodziewałem się czegoś podobnego po robotach. Jesteśmy mężną rasą, choć czasami wydajemy się flegmatyczni. Nigdy bym nie pomyślał, że roboty mogą wpaść w taką histerię. Czy wspomniał pan coś o Jill?
— Zgadza się — przytaknął Tennyson.
— Jest jednym z najlepszych pracowników, z jakimi miałem kiedykolwiek do czynienia. Identyfikuje się z nami i Watykanem. Wie pan, jak ciężko pracuje.
— Wiem.
— Kiedy przyszła do nas po raz pierwszy — ciągnął kardynał jakby nie zauważając zdenerwowania Tennysona — nie była zachwycona. Chciała o nas napisać, ale my nie mogliśmy do tego dopuścić. Przez pewien czas myślałem, że kiedy przyleci następny statek, zabierze się razem z nim. Nie chciałem jednak, żeby tak się stało, ponieważ wiedziałem, że jest to osoba zdolna spisać naszą historię i że jej właśnie potrzebujemy. Niech mi pan powie, doktorze, dlaczego istoty tak proste jak my, czują tak nieodpartą potrzebę posiadania własnej historii. Nie dla innych, ale dla nas samych. Jill z chęcią napisałaby naszą historię dla innych, ale nie dopuścilibyśmy do tego. Na szczęście robi to na nasz użytek.
— Nie jestem psychologiem — wtrącił Tennyson — więc nie mogę być pewien, ale wydaje mi się, że po prostu chcecie mieć historię czegoś, z czego jesteście bardzo dumni.
— To prawda — odparł kardynał. — I mamy ku temu powody.
— Oraz dlatego, że chcecie utrwalić swoją obecność w taki sposób, aby nigdy nie została zapomniana. Dzięki temu być może za milion lat inne formy życia dowiedzą się, że byliście tutaj lub że nadal tutaj jesteście, naturalnie jeśli przetrwacie jeszcze milion lat.
— Przetrwamy — rzekł z pewnością w głosie Theodosius. — Jeśli nie ja, jeśli nie moi koledzy, to przynajmniej Watykan. Wy, ludzie, stworzyliście na Ziemi korporacje ekonomiczne, które zyskały własną osobowość i pozostały aktywne przez tysiące lat. Ci, którzy założyli i prowadzili te korporacje, zmarli, ale one zostały — Kontynuowały swoją pracę, gdyż były ideą wyrażoną w sposób materialny. Watykan nie jest korporacją, ale jest do niej podobny. To równeż idea wyrażona w sposób materialny. Przetrwa. Może zmieni się, może będzie miał swoje wzloty i upadki, może zostanie zmuszony do ewolucji, może przejdzie wiele kryzysów, ale idea nie umrze. Niełatwo jest zniszczyć ideę, doktorze Tennyson.
— To wszystko pięknie brzmi, Wasza Eminencjo — przerwał ponownie Tennyson — i nie mam zamiaru polemizować z pańskimi poglądami. Przyszedłem tu jednak, żeby porozmawiać z panem o Jill. Chciałem panu powiedzieć…
— A tak, Jill — przypomniał sobie kardynał. — To naprawdę pech. Została wmieszana w sam środek całej tej afery ze świętymi. Z pewnością jest to dla niej krępujące. Wszyscy krzyczą na jej widok, głosząc cud. Nie mogą wytrzymać mając przed oczami dowód cudownego ozdrowienia. Jest pan lekarzem, może mi pan wytłumaczyć, jak to się stało? Cała ta sprawa z Mary, która miała uzdrowić Jill to oczywiście stek bzdur i nie uwierzę…
— Wasza Eminencjo — przerwał niegrzecznie Tennyson. — Przyszedłem powiedzieć panu, że Jill znikła. Wszędzie jej szukałem. Myślałem, że może pan…
— Biedna dziewczyna — westchnął kardynał. — Niewątpliwie ukryła się przed tymi fanatykami krążącymi po ulicach.
— Ale dokąd mogła pójść? Znała zaledwie parę miejsc na Końcu Wszechświata. Prawdę mówiąc, nie wydaje mi się to możliwe.
— Niech mi pan powie szczerze, doktorze, w jaki sposób wydarzył się ten tak zwany cud? Co usunęło znamię? Na pewno nie była to Mary, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. To musiało być coś innego. Jest pan lekarzem, ma pan pewnie jakiś pogląd na to, co się stało. Uważa pan, że to spontaniczna emisja, samoule-czenie?
— Cholera jasna. Wasza Eminencjo, nie mam zielonego pojęcia. Przyszedłem tutaj, bo uważałem, że jest pan w stanie mi pomóc. Chcę wiedzieć wszystko, co mogłoby pomóc mi ją odnaleźć.
— Szukał pan w bibliotece?
— Tak, szukałem w bibliotece. Szukałem wszędzie.
— W małym ogródku przy klinice?
— Tak. Mówiłem już. Szukałem wszędzie. Dużo pan z nią rozmawia, często pan do niej chodzi do biblioteki. Czy kiedykolwiek wspominała…
W tym momencie rozległo się głośne walenie do drzwi. Tennyson poszedł zobaczyć, co się dzieje.
Zaskoczony strażnik uchylił nieco drzwi, żeby zobaczyć, kto się tak dobija. W tej samej chwili osoba stojąca po drugiej stronie pchnęła mocno drzwi usuwając go z drogi. Do pokoju wpadł robot ubrany w habit mnicha.
— Nestor! — wrzasnął. — Wasza Eminencjo, Nestor!
Kardynał podniósł się ze swego fotela.
— Nestor! — zagrzmiał. — Co, Nestor? Przestań już ujadać i powiedz wreszcie, o co chodzi.
— Nestor nadchodzi! — krzyknął zdenerwowany mnich. — Idzie główną aleją!
— Skąd wiesz, że to Nestor? Widziałeś kiedyś Nestora?
— Nie, Wasza Eminencjo, ale ludzie mówią, że to Nestor. Wszyscy uciekają w popłochu i kryją się, gdzie mogą. Boją się.
Jeśli to rzeczywiście Nestor, mają całkowitą słuszność.
Przez otwarte drzwi dobiegł ich odgłos dalekich krzyków.
— Idzie główną aleją? — spytał Tennyson. — Do Bazyliki?
— Tak, doktorze — odparł nieco spokojniej mnich. Tennyson zwrócił się do kardynała:
— Nie uważa pan, że powinniśmy wyjść i zobaczyć, czego on chce?
— Nic z tego nie rozumiem — rzekł zdezorientowany kardynał. — Żaden z Nestorów nie przyszedł nigdy do Watykanu. Na samym początku, gdy tylko tu przybyliśmy, od czasu do czasu z daleka widywaliśmy któregoś z nich. Nie staraliśmy się jednak zbliżać za bardzo. Nie prowadziliśmy też z nimi żadnego handlu. Nigdy nie sprawialiśmy im żadnych problemów i oni też trzymali się od nas z daleka. Dopiero później, kiedy zaczęły już krążyć pierwsze mity, słyszało się jakieś straszne opowieści o nich.
Читать дальше