Dobrze, powiedziała wreszcie do Szeptacza.
I tak znalazła się w świecie równań. Bez żadnych przygotowań, wstępów czy zaczerpnięcia głębokiego oddechu.
Dokładnie tak, jak opisał to Jason, zobaczyła wielką zieloną równinę wtapiającą się na horyzoncie w miękkie, lawendowe niebo. Na zazielenionej płaszczyźnie posadowione były bloki z równaniami, połyskujące różnorodnymi kolorami i dzięki ciągle zmieniającym się wykresom oraz powoli przepływającym przez nie ciągom nieznanych znaków, przypominające żywe istoty.
Do diabła, pomyślała. Powinnam była wziąć ze sobą aparat fotograficzny. Mogła przecież powiesić go sobie na szyi i zabrać w tę wyprawę. Ubranie było wciąż na niej, nie przyszła tu nago, więc z pewnością mogła zabrać również aparat.
Dlaczego była taka głupia i nie pomyślała o tym wcześniej!
— Szeptaczu — rzekła na głos, chcąc spytać swojego nowego przyjaciela, czy wie, w jaki sposób znaleźli się tutaj. Nie otrzymała jednak odpowiedzi, a w jej umyśle nie było śladu jego obecności. Przypomniała sobie, że nie ma się czemu dziwić. Jason opowiedział jej, co czuł w czasie swojej wyprawy. On również wołał Szeptacza, ale diamentowy pyłek nie ukazał mu się, ponieważ nie przybyli tu oddzielnie, lecz jako jedna istota. Tak więc Szeptacz był gdzieś wewnątrz Jasona, a jego rozproszone atomy najprawdopodobniej zmieszały się z atomami umysłu doktora. Tak było i w jej przypadku.
Szeptaczu, powtórzyła. Cholera jasna, odpowiedz mi. Daj mi jakiś znak, żebym wiedziała, że jesteś ze mną.
Szeptacz nie odpowiedział.
Czy to możliwe, pytała siebie, żeby ten mały, szczwany lis wrzucił ją do tego świata, a sam pozostał na Watykanie? Rozważała taką możliwość, ale w końcu stwierdziła, że było to mało prawdopodobne. Szeptacz za bardzo chciał wiedzieć, poznawać wszystkie zakątki wszechświata. Ale żeby to zrobić, najwyraźniej musiał mieć przewodnika, który pokazałby mu, dokąd ma iść. Kiedy już raz pokazano mu drogę, mógł udać się w dane miejsce sam lub z kimś, tak jak to było w przypadku Jill.
Dobrze, stwierdziła Jill. Chowaj się. Mam nadzieję, że bawisz się świetnie. Poradzę sobie i bez ciebie.
Po cóż ja tu przyszłam? — myślała. Czy dlatego, że jestem dobrą dziennikarką, która nie przepuści żadnej nie sprawdzonej informacji? Dlatego, że chciałam dotknąć stopami ziemi, na której stał wcześniej Jason, żeby znaleźć kolejną nitkę wiążącą nas ze sobą jeszcze mocniej? Bóg jeden wie, odpowiedziała sobie. Może po prostu połknęłam haczyk rzucony przez Szeptacza mówiącego, że zobaczę rzeczy, których nie widział Jason, i w ten sposób dowiem się więcej o świecie równań?
Potrząsnęła głową. To nie miało żadnego sensu, ale najważniejsze, że znalazła się w tym świecie i jeśli miała zamiar porozmawiać z jego mieszkańcami, powinna zacząć się do tego zabierać. Rozmawiać z nimi? — powtórzyła w myślach. Pomysł wydawał się raczej śmieszny. Nie widziała żadnej możliwości kontaktu. Zacznie do nich coś trajkotać a oni odpowiedzą bełkotem równań. W ten sposób żadne z nich nie będzie miało najmniejszego pojęcia, o co drugiemu chodzi.
Tak czy inaczej, podeszła do stojącego najbliżej niej różowoczerwonego bloku noszącego na swej powierzchni jakieś śliwkowofioletowe równania i dziwacznie pokręcony wykres świecący jasną żółcią.
— Jestem Jill Roberts — powiedziała głośno. — Przyszłam porozmawiać z wami.
Jej słowa przerwały ciszę otulającą cały świat niczym miękki welon. Różowoczerwony blok zaczął się kurczyć i blaknąć do koloru wypłowiałego różu. W końcu powoli począł oddalać się od niej, tak jakby chciał uciec, chociaż wiedział, że nie jest to rozwiązanie dyplomatyczne.
Co za bezsens, pomyślała. Wiedziałam, że to cichy świat, Jason powiedział mi, że tu jest spokojnie, a ja wpadam sobie i zaczynam stawiać jakieś pytania. Poza tym mogłam zacząć w jakiś inny sposób. Po cholerę mówiłam, że jestem Jill Roberts. Nawet jeśli mnie słyszeli, nie mają najmniejszego pojęcia, co to jest „jill-roberts”. Jeśli w ogóle chcę się z nimi skomunikować, muszę rozmawiać z nimi w taki sposób jak z Szeptaczem. Jeśli mam zamiar Powiedzieć im, kim jestem… nie, to nie ma sensu. Powinnam im powiedzieć, czym, a nie kim jestem. Jak to zrobić, do diabła? W jaki sposób człowiek lub inna forma życia może opowiedzieć innej formie życia, czym jest?
Może powinnam zacząć od tego, że jestem istotą organiczną. Ale czy one wiedzą co znaczy „organiczny”? Nawet jeśli mnie słyszą i rozumieją?
Wszystko wskazywało na to, że prawdopodobnie w ogóle nie mają pojęcia, co znaczy słowo „organiczny”. Jeśli chciała z nimi porozmawiać, musiała zacząć od czegoś prostszego. Musiała opowiedzieć, co znaczy „organiczny”. Być może, kiedy przekaże im to pojęcie, zrozumieją, gdyż było możliwe (możliwe, a nie prawdopodobne), że spotkali się już z życiem organicznym. Zastanawiała się, skąd naszła ją myśl (chociaż nie była absolutnie pewna, że była to jej myśl), że istoty z tego świata nie są bytami organicznymi, lecz czymś zupełnie innym, czymś bardzo dziwnym.
Jeśli chciała sprowadzić życie organiczne do najbardziej podstawowych koncepcji, to jak miała wyglądać jej opowieść? Co to w ogóle jest życie organiczne? Sama chciałabym wiedzieć, westchnęła. Gdyby Jason był tu ze mną, to na pewno mógłby mi pomóc. Jest przecież lekarzem, musi wiedzieć, co znaczą takie wyrażenia. W jej pamięci majaczyło coś mgliście na temat atomów węgla, nie mogła jednak przypomnieć sobie, o co dokładnie chodziło. Zastanawiała się, czy w ogóle kiedykolwiek wiedziała dokładnie, co to jest życie organiczne.
Niech to szlag! — zaklęła. — Wyznaczyłam sobie za punkt honoru wiedzieć jak najwięcej i proszę, w takim momencie, kiedy przychodzi co do czego, nie potrafi? wytłumaczyć tak podstawowej sprawy.
Jako dziennikarka zawsze gruntownie zgłębiała każdy temat, jakim się kiedykolwiek zajmowała. W czasie wywiadów musiała wiedzieć jak najwięcej o życiu, zainteresowaniach i pracy osoby, z którą rozmawiała, dzięki czemu mogła ograniczyć do minimum ilość głu-nich pytań. Teraz jednak, nawet gdyby miała wystarczająco dużo czasu, w żaden sposób nie mogłaby się dowiedzieć niczego o istotach ze świata równań, gdyż nie istniały odpowiednie źródła informacji. W każdym razie nie w świecie ludzi.
Najbardziej irytujące było to, że musiała załatwić wszystko na własną rękę. Szeptacz był przecież tutaj razem z nią i powinien wziąć udział w przedstawieniu. Mały chytrus ukrył się jednak i nie pomagał jej ani trochę.
Różowoczerwony blok zaniechał na chwilę ucieczki i stał teraz w pewnej odległości, niedaleko Jill. Inne bloki zaczynały gromadzić się za nim formując lity mur.
Zaczynają mnie okrążać, tak jak Jasona, pomyślała Jill.
Zrobiła ostrożnie kilka kroków w kierunku różowo-czerwonego bloku. W tym momencie z jego powierzchni zniknęły obliczenia i koślawy wykres, w wyniku czego ściana znajdująca się na wprost niej stała się czystą, różowoczerwoną płaszczyzną.
Jill zbliżyła się do bloku. Teraz, żeby widzieć jego górną krawędź, musiała podnieść głowę. Znajdująca się przed nią powierzchnia nadal była czysta, a inne bloki, stojące za najbliższym, pozostały nieruchome z równaniami i wykresami zamrożonymi na ścianach.
Teraz, powoli i z wahaniem, różowoczerwony blok zaczął formować na swojej ścianie nowy wykres złotego koloru. Praca postępowała powoli, tak jakby nie był Pewien, czy powinien to robić, jakby po prostu czuł, że tak trzeba.
Читать дальше