— Dobrze. Później te wszystkie dane wprowadzane są do papieża?
Lwia część. Ostatnimi czasy zaczęliśmy selekcjonować dane. Oceniamy po prostu przydatność niektórych z nich. Nie wprowadzamy już wszystkiego, co zbierzemy. Tym niemniej magazynujemy wszystko, co uda nam się zgromadzić. Mamy to wszystko na… chciałem powiedzieć na taśmach, ale to właśnie nie są taśmy. Tak czy inaczej, przechowujemy wszystko. Zbudowaliśmy bazę danych, która zdumiałaby całą galaktykę.
— Nie chcecie, aby informacje te były dostępne dla wszystkich?
— Doktorze Tennyson, któż chciałby, aby cała galaktyka zleciała mu się na głowę?
— A więc Mary jest Słuchaczem? Wydaje jej się, że odnalazła Niebo.
— Słusznie.
— A pan, jako osoba nie będąca pełnym wyznawcą religii, co pan o tym myśli?
— Na pewno nie będę temu zaprzeczał. Mary jest jednym z naszych najbardziej wydajnych i godnych zaufania Słuchaczy.
— Ale Niebo?
— Niech pan tylko pomyśli — rzekł Ecuyer. — Wiemy, że czterowymiarowa przestrzeń nie jest jedynym obszarem, po którym się poruszamy. Są chwile, kiedy nie wiemy nawet, jak określić swoje położenie. Pozwoli pan, że dam prosty przykład. Jest u nas jeden Słuchacz, który przez lata podróżował w czasie. Nie była to zwykła podróż przez czas, to znaczy, nie były to przypadkowe przesunięcia w czasie. Zawsze przenosił się w miejsca, gdzie spotykał swoich przodków. Nie wiadomo dlaczego. Być może kiedyś uda nam się to stwierdzić. W swoich wycieczkach odwiedzał coraz dalszych przodków, śledząc swoje pochodzenie przez tysiąclecia, aż do najbardziej zamierzchłych czasów. Na początku był trylobitem.
— Trylobitem?
— To taka pradawna forma życia ziemskiego, która wymarła jakieś trzysta milionów lat temu.
— Ale w jaki sposób człowiek mógł być trylobitem!?
— Plazma zarodkowa, doktorze. Siła natury. Jeśli cofniemy się wystarczająco daleko w czasie…
— Rozumiem — odparł Tennyson.
— To fascynujące, prawda? — rzekł Ecuyer.
— Dziwi mnie tylko jedno — powiedział w zamyśleniu Tennyson. — Opowiada mi pan to wszystko, chociaż nie chce pan, aby informacje te wydostały się poza Watykan. A przecież kiedy opuszczę Koniec Wszechświata…
— Jeśli go pan opuści…
— Nie rozumiem?
— Mam po prostu nadzieję, że zostanie pan z nami. Złożymy panu bardzo atrakcyjną ofertę, ale szczegóły omówimy później.
— W każdym razie, mogę nie zgodzić się zostać.
— Na naszą planetę przylatuje tylko jeden statek, z Gutshot. I jest to jedyne miejsce, gdzie może pan od nas uciec.
— I chce się pan założyć, że nie wrócę nigdy na Gutshot?
— Mam wrażenie, że nie będzie pan tego chciał. Jeśli jednak rzeczywiście chce pan odlecieć, nie będziemy starali się pana zatrzymać. Chociaż gdybyśmy tylko chcieli, moglibyśmy to zrobić. Wystarczy szepnąć jedno słówko kapitanowi i założę się, że nie znajdzie dla pana miejsca na swoim statku. Jednak myślę, że wypuszczenie pana nie przysporzyłoby nam kłopotów. Nawet gdyby rozpowiedział pan, to co dziś panu mówiłem, wątpię, aby ktokolwiek panu uwierzył. Powstanie po prostu jeszcze jedna plotka.
— Wygląda na to, że jesteście dosyć pewni siebie.
— Mamy po temu swoje powody — odparł tajemniczo Ecuyer.
Kiedy Tennyson się obudził, było jeszcze ciemno. Przez dłuższą chwilę leżał w puszystym, spowijającym go ze wszystkich stron mroku błądząc na granicy jawy i snu, niezupełnie przytomny, nie pamiętając, co przydarzyło mu się poprzedniego dnia, i wciąż sądząc, że znajduje się na Gutshot. Pomieszczenie było nie oświetlone, ale gdzieś w pobliżu sączyła się strużka światła, dzięki której spod półprzymkniętych powiek dostrzegał zarysy znajdujących się w pokoju przedmiotów. Łóżko było wygodne i Tennyson nie mógł się oprzeć uczuciu senności. Ponownie zamknął oczy pragnąc pogrążyć się jeszcze na chwilę we śnie, ale nagle przypomniał sobie, że nie jest już na Gutshot ani na statku kosmicznym.
Statek! Otrząsnąwszy się z resztek snu, momentalnie usiadł na łóżku. Statek, Jill, Koniec Wszechświata…
Boże drogi, Koniec Wszechświata! W tej chwili wszystkie ostatnie wydarzenia przeleciały mu przed oczami z szybkością błyskawicy.
Wokół panowała straszliwa cisza. Tennyson usiadł wygodniej na łóżku.
Mary odnalazła Niebo!
Słaby błysk, który zauważył wcześniej, dochodził zza drzwi prowadzących do pokoju dziennego. Światło migotało zmieniając intensywność, to wzmagając, to tracąc na sile, sprawiało, że cienie tańczyły po pokoju.
Po chwili zorientował się, że jest to poświata rzucana urzez rozpalony kominek. Dziwne, pomyślał Tennyson, pr zecież już dawno temu powinien zgasnąć.
W jednym ze spowitych ciemnościami kątów pokoju poruszył się cień wyraźnie odcinający się od innych.
— Czy pan śpi, Sir? — spytał cień.
— Nie — odpowiedział Tennyson przez zaciśnięte usta. — A kim, do cholery, pan jest?
— Nazywam się Hubert — odparł grzecznie cień. — Zostałem wyznaczony na pańskiego ordynansa. Będę dla pana pracować…
— Zaraz, zaraz, to słowo obiło mi się już o uszy — przerwał mu Tennyson. — Zdaje się, że natknąłem się na nie parę lat temu, studiując historię Starej Ziemi. Ordynans… to miało coś wspólnego z wojskiem brytyjskim. Ten wyraz był tak dziwny, że zaintrygował mnie i zapamiętałem go.
— Doskonale — ucieszył się Hubert. — Gratuluję panu, Sir. Większość ludzi nie miałaby o tym pojęcia.
Ordynans wynurzył się z głębokich ciemności i teraz można było trochę wyraźniej dostrzec jego zarysy. Miał kanciastą, podobną do ludzkiej sylwetkę, sprawiał wrażenie silnego i usłużnego.
— Proszę odpoczywać, Sir — powiedział. — Jestem robotem, ale nie skrzywdzę pana. Moim jedynym zadaniem jest służenie. Czy mam włączyć światło? Jest pan gotów?
— Tak, proszę. Włącz światło — odparł Tennyson. Na stole po drugiej stronie pokoju zapaliła się lampa. Wystrój wnętrza podobny był do wystroju pokoju dziennego, stały tu ciężkie, drewniane meble zaopatrzone w metalowe gałki, na ścianach wisiały obrazy.
Tennyson odrzucił kołdrę i stwierdził, że jest nagi. Wysunął nogi z łóżka i postawił stopy na miękkim dywanie. Sięgnął w stronę stojącego obok krzesła, gdzie poprzedniego wieczora pozostawił ubranie. Ubrania nie było. Cofnął rękę, przeczesał włosy i starł z twarzy resztki snu. Pod palcami poczuł szczecinę wąsów.
— Pańska garderoba jeszcze nie dotarła — powiedział Hubert — ale zamówiłem już zmianę bielizny. Łazienka jest tam. W kuchni na stole stoi kawa.
— Najpierw kąpiel — mruknął Tennyson. — Macie tu prysznice?
— Prysznice i wanny. Jeśli woli pan wannę, zaraz napuszczę wody.
— Nie, nie. Wystarczy prysznic. Będzie szybciej. Mam mnóstwo pracy. Czy były jakieś wiadomości o Mary?
— Wiedząc, że zapewne będzie pan tego ciekaw, odwiedziłem ją przed jakąś godziną — odparł spokojnie Hubert. — Pielęgniarka powiedziała, że pacjentka czuje się dobrze, organizm we właściwy sposób reaguje na proteinę. Ręczniki, szczoteczkę do zębów i przyrządy do golenia znajdzie pan w łazience. Kiedy pan skończy, ubranie będzie już przygotowane.
— Dzięki. Muszę przyznać, że dobrze się spisujesz. Często zajmujesz się tą pracą?
— Należę do pana Ecuyera, Sir. Dwóch z nas służy u niego. Ja zostałem wypożyczony specjalnie dla pana.
Читать дальше