— Proszę usiąść i rozgościć się — powiedział Ecuyer do Tennysona. — Gwarantuję, że najlepiej będzie się pan czuł w tamtym krześle. Napije się pan czegoś?
— Ma pan Szkocką?
— Dobry wybór — uśmiechnął się Ecuyer. — Skąd pan zna Szkocką? W dzisiejszych czasach prawie nikt już nie pamięta o jej istnieniu. Pozostało tylko niewielu z nas, ludzi, którzy wiedzą…
— Zostaliśmy sobie przedstawieni przez kapitana na statku — odparł Tennyson. — Miłość od pierwszego tyku. Podobno jest to napój pochodzący ze Starej Ziemi.
Ach tak, kapitan. To dzięki niemu nasze zapasy wyglądają tak dobrze. Za każdym razem przywozi nam kk skrzynek alkoholu. Sprowadzamy go z planety j Sundance. To jedyne miejsce w promieniu tysiąca lat świetlnych, gdzie można znaleźć Szkocką. Skrzynki zawsze docierają do nas w postaci nieco uszczuplonej, ale nie zwracamy na to uwagi. Uważamy to za słuszną zapłatę.
Ecuyer przyniósł drinki i podał jednego Tennysonowi, po czym usiadł naprzeciw niego.
— Do dna — powiedział wznosząc kieliszek. — Myślę, że mamy za co pić.
— Miejmy nadzieję — odparł Tennyson. — Jak na’ tak krótki okres podawania leku, pacjentka reaguje bardzo dobrze. Tak czy inaczej, będziemy musieli potrzymać ją jeszcze pod obserwacją.
— Niech mi pan powie, doktorze, czy zawsze tak się pan poświęca swoim pacjentom? Został pan przy łóżku Mary, póki jej stan się nie poprawił. Pewnie jest pan bardzo zmęczony. Nie będę pana dłużej męczył. Powinien pan wypocząć.
— Jeśli znalazłby mi pan jakieś łóżko…
— Łóżko? Doktorze Tennyson, jesteśmy w pana mieszkaniu. Będzie należało do pana tak długo, jak długo zostanie pan z nami.
— W moim mieszkaniu? Myślałem, że jesteśmy u pana?
— U mnie? O, nie. Mój apartament wygląda dość podobnie, ale ten akurat przeznaczony jest dla gości. Dlatego teraz należy do pana. Słyszeliśmy, że stracił pan bagaż, dlatego pozwoliliśmy sobie zamówić dla pana trochę odzieży. Powinna dotrzeć tu jutro rano. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciw temu.
— To nie było konieczne — odpowiedział chłodno Tennyson.
— Nie rozumie pan — rzekł Ecuyer. — Nie możemy zrobić nic, co choć w części wyraziłoby naszą wdzięczność…
— Pańska radość jest zdecydowanie przedwczesna.
z pomocą proteiny Mary może nie przeżyć do jutra.
Ale niewątpliwie zauważyliśmy poprawę.
Tak, tętno jest lepsze. Wydaje się, że organizm wzmocnił się, temperatura nieznacznie spadła, ale to wszystko nie oznacza jeszcze przełamania choroby.
— Wierzę w pana — upierał się Ecuyer. — Myślę, że uda się panu ją z tego wyciągnąć.
— Niech pan posłucha — Tennyson nagle zmienił temat — bądźmy ze sobą szczerzy. Pan lub ktoś z pańskich ludzi rozmawiał z kapitanem. Wie pan cholernie dobrze, że nie zgubiłem bagażu. Nie miałem żadnego bagażu. Zwyczajnie nie miałem czasu na spakowanie moich rzeczy. Uciekałem.
— Wiem — potwierdził bez wahania Ecuyer. — Nie chcemy wtrącać się w pańskie sprawy. Nie obchodzi nas, co tak naprawdę wydarzyło się w pańskim życiu, i jeśli sam pan nie będzie chciał nam tego opowiedzieć, nie będziemy zadawać żadnych pytań. Zupełnie nas to nie interesuje. Wystarczy nam, że jest pan lekarzem. Na początku nie byłem pewien nawet tego, jednak ostatnio miałem okazję się przekonać. Dzięki pana obecności tutaj nadal mamy szansę, że Mary będzie żyć. Jakie szansę miałaby bez pana?
— Pewnie żadne — odparł Tennyson. — Chyba że pielęgniarka sama podjęłaby decyzję…
— Na pewno nie — rzekł z przekonaniem Ecuyer. — Nie odważyłaby się.
— A więc dobrze. Załóżmy, że ocaliłem pacjentkę. Do diabła, człowieku, taki mam zawód. Po to uczyłem się tyle lat. Ratować wszystkich, których można uratować. Nie macie wobec mnie żadnego długu. Drobna zapłata, to wszystko czego oczekuję. Może i tego nie dostawiłem na Gutshot moje listy uwierzytelniające.
tej chwili, choćbym nie wiem jak chciał, nie mogę nawet udowodnić, że jestem lekarzem. Nie jestem pewien, czy w ogóle mam prawo rozpoczynać tutaj praktykę. Istnieje jeszcze coś takiego jak licencja.
Ecuyer machnął ręką.
Niech pan się tym nie martwi. Jeśli mówi pan, że jest lekarzem, znaczy że pan nim jest. Jeżeli zezwolimy panu na prowadzenie praktyki, to będzie pan miał prawo to robić.
— Tak — uśmiechnął się Tennyson. — Jeśli Watykan zezwoli…
— Na Końcu Wszechświata Watykan ustanawia prawa. Nikt nie dyskutuje. Bez nas nie byłoby Końca Wszechświata. My jesteśmy Końcem Wszechświata.
— Dobrze, dobrze — zgodził się Tennyson. — Nie mam zamiaru sprzeczać się z panem. Jeden z pańskich ludzi jest chory, więc udzieliłem mu pomocy. Powtarzam panu, taki mam zawód. Nie róbmy z tego wielkiej afery.
— Wydawało mi się, doktorze, że zdołał pan już ocenić sytuację. Nie mamy lekarza, a bardzo go potrzebujemy. Chcielibyśmy, żeby został pan z nami jako nasz lekarz.
— Ot, tak?
— Ot, tak — potwierdził Ecuyer. — Nie rozumie pan? Mamy nóż na gardle. Sprowadzenie innego lekarza zajęłoby nam miesiące. A poza tym, co to by był za doktor?
— Tego akurat nie może pan wiedzieć.
— Wiem, że jest pan oddany swoim pacjentom. Poza tym jest pan uczciwy. Szczerze przyznał się pan do ucieczki z Gutshot, a kiedy spytałem o wynik leczenia Mary, uczciwie powiedział pan, że nie ma żadnych gwarancji. Podoba mi się pańska szczerość.
— W każdej chwili może pojawić się tutaj ktoś z nakazem aresztowania mnie. Nie wydaje mi się, żeby tak się stało, ale…
— Nic im to nie da — przerwał Ecuyer. — Nauczyliśmy się chronić, co nasze. Jeśli rzeczywiście ma pan kłopoty, doktorze, tutaj mogę zagwarantować panu bezpieczeństwo. Nie obchodzi mnie, co pan zrobił. Daję panu moje słowo na to, że tutaj nikt pana nie aresztuje.
— Dobrze. Nie wydaje mi się, żebym potrzebował ochrony, ale zawsze miło wiedzieć, że jest taka możliwość. Bardziej martwią mnie wasze układy. Nie mam pojęcia, w co się wplątuję. Nasłuchałem się wielu historii o Projekcie Papież i Watykanie. Podobno kieruje tym wszystkim banda robotów. Czy zechciałby mi pan to wyjaśnić? Ta starsza kobieta, Mary, majaczyła coś o aniołach. Może to jednak nie było majaczenie?
— Nie — rzekł Ecuyer nagle poważniejąc. — Mary odnalazła Niebo.
— Oho. Chyba będzie pan to musiał powiedzieć jeszcze raz i to powoli, bo zdaje się, że nie zrozumiałem. „Mary odnalazła Niebo”. Zabrzmiało to tak, że prawie uwierzyłem.
— To prawda. Ona rzeczywiście odnalazła Niebo. Wszystko na to wskazuje. Potrzebujemy jej wskazówek, abyśmy i my mogli je dostrzec. Oczywiście posiadamy jej klony — trzy z nich rosną zupełnie prawidłowo — tym niemniej nie możemy być pewni…
— Wszystko na to wskazuje? Klony? Co na to wskazuje? Jeśli dobrze sobie przypominam, Niebo nie jest bytem materialnym. Jest raczej stanem świadomości. Wiara…
— Doktorze, niech pan mnie posłucha. Widzę, że będę musiał wyjaśnić panu parę spraw.
— Całe szczęście, bo już zaczynałem się obawiać, że straciłem wątek.
— Najpierw odrobina historii — zaczął Ecuyer. — Watykan-17, czyli nasz Watykan, rozpoczął swoją misję prawie tysiąc lat temu z bandą robotów, jak pan to określił, które przyleciały z Ziemi. Na Ziemi roboty nie były wyznawcami, a raczej nie miały prawa być wyznawcami żadnej religii. Wydaje mi się, że gdzieniegdzie zmieniono już tę zasadę. Roboty mogą być komunikantami — nie wszędzie, ale na niektórych planetach na pewno. Tysiąc lat temu było to nie do pomyślenia. Roboty uznawano za maszyny niegodne wyznawania żadnej religii. Żeby być wyznawcą jakiejkolwiek religii, trzeba przecież mieć duszę lub jakiś jej ekwiwalent. Roboty nie posiadają duszy, a przynajmniej tak uważano i dlatego ich dostęp do religii został ograniczony. Jak dobrze zna się pan na robotach, doktorze?
Читать дальше