Czasami mają wzloty, czasami upadki, wtrącił Decker. Ciągle coś nowego.
Triumfu odniesionego w tej chwili na pewno nie można nazwać małym, zaprzeczył Szeptacz. Istnieje ogromna nadzieja, wielu rozpoczęło już odmawianie pacierzy.
Otali na lądowisku gapiąc się bezmyślnie na skupisko budynków tworzących osadę na Końcu Wszechświata. Trochę wyżej, na pobliskim wzgórzu można było dostrzec rozległą strukturę, czy raczej grupę struktur, z tej odległości nie można tego było stwierdzić z całą pewnością, majestatycznie rozpostartą nad miastem. Jeszcze dalej, w tle wznosiły się purpurowe góry z ośnieżonymi szczytami, które wydawały się unosić w powietrzu nad krajobrazem.
Tennyson wskazał strukturę na wzgórzu.
— To pewnie jest Watykan.
— Tak mi się wydaje — odparła Jill.
— Widziałem kiedyś zdjęcia Watykanu na Starej Ziemi. Wyglądał zupełnie inaczej.
— Nie możesz ich porównywać — uśmiechnęła się Jill. — To tylko nazwa. Wątpię, żeby istniało między nimi jakiekolwiek podobieństwo prócz nazwy.
— A papież?
— Dobrze. Może jest między nimi jakiś związek, ale wyłącznie pośredni. Nie sądzę, żeby to był związek oficjalny, coś, co Watykan na Starej Ziemi aprobuje.
— I ty chcesz się wedrzeć na te szczyty?
— Jason, chyba przesadzasz. Nie mam zamiaru nigdzie się wdzierać. Gdzieś tutaj wyczuwam temat na artykuł i zamierzam go wybadać. Dostanę się tam zupełnie normalnie. Pójdę, przedstawię się i opowiem, czego tu szukam. Ciekawa tylko jestem, co ty będziesz w tym czasie robił.
— Nie mam zielonego pojęcia. Nawet się nad tym nie zastanawiałem. Dotąd byłem zajęty ucieczką. Jedyne co wiem, to fakt, że na Gutshot wrócić nie mogę. Przynajmniej przez pewien czas.
— Brzmi to tak, jakbyś chciał uciekać dalej.
— Cóż, może nie od razu. Miejsce jak każde inne, warto się zatrzymać, odpocząć i rozejrzeć.
Długi sznur pielgrzymów wysiadających z Wędrownika ciągnął się przez lądowisko aż do punktu odpraw. Tennyson wskazał na nich skinieniem głowy.
— Czy my też musimy przechodzić przez tę procedurę?
— Chyba nie. W każdym razie nie musimy posiadać żadnych dokumentów. Koniec Wszechświata oficjalnie klasyfikowany jest jako planeta zamieszkana przez ludzi, w związku z czym posiadamy tu pewne przywileje. Podejrzewam, że kontakty między ludźmi są tutaj bardzo nieformalne. Być może już za parę dni jedząc obiad z komendantem policji albo szeryfem — nie wiem, jak to się tu nazywa — utniesz sobie z nim przyjacielską pogawędkę. Oczywiście nie jestem tego pewna, ale tak to zazwyczaj bywa w małych koloniach zamieszkanych głównie przez ludzi.
— Brzmi nieźle.
— Będziesz musiał wymyślić jakiś powód, dlaczego nie masz ze sobą żadnego bagażu. Ludzie w hotelu mogą być ciekawscy. Najlepiej, jeśli powiesz, że spiesząc się na statek w jakiś sposób zgubiłeś wszystkie walizki.
— O wszystkim pomyślisz — dziwił się Tennyson. — Trzeba przyznać, że jesteś cholernie przebiegła. Co ja bym bez ciebie zrobił?
— Cóż, ktoś musiał się tobą zaopiekować i tak się stało, że padło na mnie.
— Dziś wieczorem postaram ci się chociaż w części odwdzięczyć — obiecał Tennyson. — Kolacja w Domu dla Ludzi. Świece i czysty obrus na stole, porcelana, połyskujące kieliszki, srebra, wykwintne menu, butelka dobrego wina…
— Hola, hola. Wstrzymaj konie. Nie jestem pewna, czy w Domu dla Ludzi posiadają odpowiedni lokal.
— Każdy lokal będzie lepszy od tej klitki, w której mieszkaliśmy na statku.
— Ta klitka była całkiem miła — zauważyła Jill. Tennyson nagle zmienił temat.
— Myślę, że ktoś wyszedł nam w końcu na spotkanie.
Jadalnia w Domu dla Ludzi wyglądała całkiem przyzwoicie. Na stole nakrytym białym, czystym obrusem stały połyskujące kieliszki i porcelanowa zastawa, menu składało się z pięciu dań, a wino dało się przełknąć.
— Kto by pomyślał, że będzie tak przyjemnie — westchnęła Jill. — Nie podejrzewałam, że tutejsze jedzenie może być wyśmienite. Inna sprawa, że po miesiącu spędzonym na statku każdy posiłek wydaje się ucztą.
— Jutro zaczynasz pracę — przerwał te zachwyty Tennyson. — Czy od czasu do czasu będziemy się spotykać?
— Tak często, jak to będzie możliwe. Podejrzewam, że każdego wieczora będę tu wracać. Chyba że Watykan wyrzuci mnie za drzwi albo po prostu nie wpuści do środka.
— Chcesz powiedzieć, że nie kontaktowałaś się z nimi wcześniej w tej sprawie?
— Próbowałam, ale nie udało mi się. Wysłałam parę listów, które pozostały bez żadnej odpowiedzi.
— Pewnie nie chcą reklamy.
— To się jeszcze zobaczy. Porozmawiam z nimi, a możesz mi wierzyć, że kiedy chcę, potrafię być bardzo przekonywająca. A co z tobą?
— Rozejrzę się. Chcę najpierw zobaczyć, co to za miejsce. Jeśli nie ma tu żadnego innego lekarza, być może założę własną praktykę.
— Dobry pomysł — ucieszyła się Jill. — Ale czy jesteś pewien, że to właśnie chciałbyś robić?
— Nie wiem — odparł Tennyson. — Łatwo mi to mówić, ale muszę przyznać, że nie zastanawiałem się nad tym. Przecież na Watykanie jest już jeden lekarz, który prawdopodobnie zajmuje się również chorymi w mieście. Gdybym założył praktykę, idę o zakład, że przez pewien czas nie wiodłoby mi się najlepiej. Miasteczko wygląda na osadę pionierską, ale chyba nią nie jest. Gdyby to, co mówił kapitan, okazało się prawdą, roboty musiałyby tu być już od prawie tysiąca lat.
— Wątpię, żeby miasto było aż tak stare — wtrąciła Jill. — Roboty były tu chyba na długo przed jego założeniem.
— Możliwe. Tak czy inaczej, osada na pewno pochodzi sprzed setek lat. Chociaż jak widać, niewiele się w niej zmieniło przez ten czas, pewnie dlatego, że zawsze była zdominowana przez Watykan. Wszyscy i wszystko obraca się tutaj wokół niego.
— To akurat nie jest chyba najgorsze — odparła Jill. — Zależy, jacy ludzie, a właściwie roboty i ludzie, tworzą Watykan. Może z radością przywitają kogoś, kto wniesie nowy punkt widzenia i świeże pomysły.
— Na pewno. Założę się, że już nie mogą się mnie doczekać — odburknął Tennyson. — Nie ma pośpiechu. Rozejrzę się i zobaczę, czy mam tu jakieś widoki na przyszłość. Za tydzień sprawa będzie jasna.
— Brzmi to tak, jakbyś miał jednak zamiar tu zostać. Przynajmniej przez pewien czas.
Tennyson wzruszył ramionami.
— Tego jeszcze nie wiem. Na razie muszę znaleźć Miejsce, gdzie będę mógł się ukryć i przeczekać obławę.
Nie wierzę, żeby ludzie w Daventry domyślili się, że udało mi się dostać na statek, który zawiózł mnie aż na Koniec Wszechświata.
— Miejmy nadzieję, że uważają cię za martwego. Radar w Gutshot na pewno śledził twoją lotnię. Nie ma chyba możliwości wykrycia, że się z niej katapultowałeś, prawda?
— Jeśli nie znajdą spadochronu, na pewno nie. A chyba nie znajdą, bo wepchnąłem go pod budynek tak głęboko, jak tylko mogłem.
— Więc raczej jesteś bezpieczny. Chyba że są tak rozwścieczeni i żądni krwi, że przylecą sprawdzić, czy przypadkiem nie udało ci się w jakiś sposób dotrzeć na Koniec Wszechświata.
— Wątpię. Cała ta sprawa ma charakter polityczny. Chodzi o to, że niektórzy chcieliby mnie obarczyć śmiercią margrabiego. Pomogłoby to im w karierze.
— Szukają kozła ofiarnego?
Читать дальше