— Wasza Eminencjo, przecież każdego roku przybywają do was tysiące pielgrzymów.
— To prawda, ale te tysiące są stosunkowo łatwe do opanowania w porównaniu z hordami, które napłynęłyby do nas, gdyby dziennikarka o pani kompetencjach i reputacji opisała naszą planetę. Pielgrzymi przybywający z wielu różnych planet, są w większości wyznawcami jakichś ciemnych religii, którzy gdzieś przypadkiem usłyszeli o nas. Ale właśnie dlatego, że religie te są rozproszone po różnych planetach i niewielu pielgrzymów przylatuje z tego samego miejsca, znaczenie tych wiar nie jest zbyt duże, a informacje o nas rozmywają się. My nikogo nie nawracamy, nie staramy się rozgłaszać naszej wiary po galaktyce, ponieważ na razie nie mamy jeszcze czego rozgłaszać. Kiedyś, może za parę wieków, będziemy głosić naszą wiarę, ale jeszcze nie dziś. Niemniej jednak nie możemy zamknąć naszych drzwi dla tych, którzy w dobrej wierze przybywają tutaj szukać światła swego życia. Czujemy, że powinniśmy im pomagać. I muszę szczerze przyznać, że z zadowoleniem witamy ich wkład finansowy w budowę nowej wiary, ponieważ nie mamy własnych źródeł utrzymania…
— Niech pan pozwoli, że napisze o waszej pracy, Eminencjo, a otrzymacie pomoc finansową. Dostaniecie znacznie więcej, niż wam potrzeba.
Kardynał wyciągnął ręce ze swej sukni i gwałtownie nimi zamachał.
— Koszt byłby zbyt wysoki — powiedział. — Droga przed nami wciąż jeszcze jest bardzo daleka i musimy ją przemierzyć na swój własny sposób. Presja galaktyki, którą na pewno odczulibyśmy, byłaby zbyt duża, abyśmy mogli w spokoju kontynuować nasze zadanie. A my ciągle musimy ciężko pracować, przykładając się jeszcze bardziej niż dotąd. Pozorny sukces, wywołujący różnego rodzaju pochlebstwa, działałby na naszą niekorzyść. Powinniśmy trzymać się naszego marzenia o religii uniwersalnej i nie szczędzić wysiłków ku jej stworzeniu. Popularność zniweczyłaby cały nasz trud. Rozumie to pani?
— Wydaje mi się, że tak, Wasza Eminencjo. Niemniej jednak, żeby osiągnąć cel nie musicie wcale pracować w zapomnieniu.
— Ależ, panno Roberts, tak właśnie musimy pracować. Jeśli rozgłosilibyśmy nasz zamiar, zaraz znalazłyby się rzesze ludzi, którzy chcieliby wnieść swój udział. Niektórzy na pewno robiliby to w dobrej wierze, ale znaleźliby się i tacy, których zamiary nie byłyby najczystsze. Nawet w tej chwili… — Przerwał przyglądając się jej zasępiony.
— Nawet teraz, Eminencjo? — podchwyciła Jill.
— Niech pani zauważy, że mamy coś, co galaktyka z chęcią wykorzystałaby, ale czego z całą świadomością następstw nie możemy ujawnić do momentu, gdy poznamy to całkowicie lub przynajmniej dojrzymy w całej rozległości zakres tego. Jestem pewien, że istnieją siły, które bez skrupułów spróbowałyby wykraść nam naszą wiedzę i użyć jej dla swoich własnych celów, zapominając o całej strukturze, jaką przez stulecia mozolnie budowaliśmy. Nie martwimy się o swoje dobro, lecz o dobro galaktyki, a może całego wszechświata. Nasze struktury muszą pozostać nie naruszone. Kiedy zakończymy pracę, muszą stać się monolitem zbudowanym na filozofii, której nie będzie można odmówić racji, która będzie oczywista dla wszystkich zainteresowanych. Nie możemy pozwolić, żeby została rozszarpana na kawałki przez sępy, żeby podziurawiły ją egoistyczne glisty. Nie chcemy, żeby jej okruchy zostały wywiezione i były sprzedawane na straganach dla ograniczonych wartości, jakie sobą przedstawiają. Od samego początku obawialiśmy się takiej sytuacji. Przez lata niebezpieczeństwo ciągle wzrastało. Dlatego boimy się, że w każdej chwili, nawet teraz, gdy jesteśmy jeszcze dosyć mało znani, mogą pojawić się pasożyty, które uszczkną kęs naszej filozofii. Nie wiemy, kim są, skąd przybywają ani jaki cel im przyświeca, ale czujemy wyraźnie, że są już blisko. Gdybyśmy otworzyli swe podwoje dla wszystkich mieszkańców galaktyki, gdyby napisała pani o nas…
— Krótko mówiąc, chcecie, abym wyjechała — przerwała Jill. — Żebym zwinęła manatki i dała wam spokój.
— Chcemy być z panią szczerzy — odpowiedział wymijająco kardynał. — Starałem się panią przekonać. Być może nawet wyjawiłem zbyt wiele. A mogliśmy przecież nie zgodzić się na audiencję, odmówić pani rozmowy. Mimo to wiedzieliśmy, że w głębi serca nie życzy nam pani źle, jedynie nie zna pani następstw poruszenia tego tematu przez panią w prasie. Przykro nam, że zmarnowała pani pieniądze i trud. Wolelibyśmy oczywiście, żeby pani nie przyjeżdżała, ale skoro już tu pani jest, czujemy się zobowiązani okazać uprzejmość, mimo że mogłaby się wydać chłodna. Mamy nadzieję, że przemyśli pani to, co powiedziałem. Zdaje mi się, że zatrzymała się pani w Domu dla Ludzi?
— Owszem — odparła Jill.
— Czy zechciałaby pani zostać naszym gościem? Wyznaczymy apartament do pani dyspozycji na tak długo, jak długo będzie pani chciała zostać u nas. Oczywiście wszelkie koszty, jakie pani poniosła i poniesie w związku z przybyciem na naszą planetę, zostaną pani zwrócone w całości. Oprócz tego na poczet straconego czasu wyznaczymy pani dzienne kieszonkowe. Proszę przynajmniej to dla nas zrobić. Niech pani przyjmie moje zaproszenie i zostanie naszym gościem. Będzie miała tu pani czas na przemyślenie wszystkiego.
— Pańska oferta jest nadzwyczaj hojna, Wasza Eminencjo — odpowiedziała Jill — ale nie mam zamiaru godzić się na takie postawienie sprawy. Nie przyjmuję pańskiej odmowy. Z pewnością będziemy musieli porozmawiać jeszcze raz.
— Proszę bardzo, porozmawiajmy. Obawiam się jednak, że nic to nie da. Nasze punkty widzenia zbytnio się różnią.
— Jestem przekonana, że są takie strony waszej działalności, o których bez obaw mogę napisać. Może nie całą prawdę, ale chociaż…
— Prawdę mówiąc, panno Roberts, przyszedł mi właśnie do głowy inny pomysł.
— Słucham, Eminencjo.
— Co by pani powiedziała na pracę dla nas? Możemy pani zaoferować bardzo intratną posadę.
— Posadę? Nie szukam posady.
— Proszę — kontynuował kardynał — zanim mi pani odmówi, nich pani przynajmniej wysłucha do końca. Przez wiele lat zastanawialiśmy się nad koniecznością spisywania formalnej, prawdziwej historii Watykanu-17, która służyłaby nam samym. W ciągu tych wszystkich wieków zbieraliśmy informacje, jakie należałoby umieścić w takiej kronice. Wszystkie wydarzenia, poczynając od pierwszego dnia, kiedy dotarliśmy na tę planetę, spis wykonanych przez nas prac, nadzieje, sukcesy i porażki. Wszystko czeka na spisanie, ale jakoś nigdy nie udało nam się zabrać do tego. Mieliśmy mnóstwo pracy i, prawdę powiedziawszy, nigdy nie było tu nikogo kompetentnego, kto mógłby podjąć się takiej misji. Dopiero teraz…
— Dopiero teraz wpadliście na pomysł, że zgodzę się zrobić to dla was, spisać tysiąc lat kroniki. Dosyć dokładnie, podejrzewam. Ilu tysięcy stron rękopisu pan oczekuje? Jak się panu zdaje, ile czasu na to potrzeba? Jedno życie ludzkie, dwa? I oczywiście dobrze byście mi za to zapłacili?
— Cóż, oczywiście. Zapłata byłaby niewątpliwie godziwa — rzekł z przekonaniem kardynał. — O wiele więcej niż zarobiłaby pani myszkując po galaktyce w poszukiwaniu pikantnych tematów dla swoich reportaży. I jeszcze coś. Znalazłaby tu pani optymalne warunki do pracy. Wszelką pomoc, jakiej by pani potrzebowała. Oprócz tego przyjazne otoczenie w pracy i życiu osobistym i żadnych nacisków odnośnie terminu zakończenia zadania.
— To miłe z waszej strony.
— Niech pani nie odpowiada od razu. Proszę tylko przyjąć naszą gościnę i rozważyć moją propozycję. Za chwilę ktoś pokaże pani wolne apartamenty. Wybór należy do pani. Nie musi pani również wracać do Domu dla Ludzi. Ktoś weźmie pani bagaż i przywiezie go tutaj.
Читать дальше