Muzułmanie, pedofile, gwałciciele dzieci knują kapitulację przed kulturą coca-coli. Najpierw ukradli wodę Matki Gangi, potem ukradną Sarkhand, a potem cały Święty Bharat! Twój kraj, twoja dusza są w niebezpieczeństwie!
Nienawidzą go, myśli Najia Askarzadah, wciąż dygocąc od wchłoniętej ludzkiej energii. Nienawidzą go bardziej niż mogę sobie wyobrazić. A ja mogę im go dać. Mogę im dać, czego pragną: potworny, zabójczy upadek z wysoka. Pedofil, gwałciciel dzieci? Nie, znacznie, znacznie gorzej: wielbiciel stworzeń ani męskich, ani żeńskich. Potworów. Neutków. Niemęski. Blask światła, rozkwita żółty płomień, rozhasany tłum grzmi owacją. W jej polu widzenia pojawia się płonąca flaga Awadhu, wijąca się jak dusza w piekielnym ogniu. Może unieść palec i posłać przyszłość ich wszystkich wirem w nieznane wymiary. Nigdy nie czuła się tak żywa, tak potężna, tak wielka i kapryśna. Przez całe życie była outsiderką, uchodźcą, poszukiwaczką azylu, Szwedką afgańskiego pochodzenia, szukającą afiliacji, większej całości, jądra, krwi. Czuje oszałamiającą wilgoć w miejscu, gdzie ociera się o winylowe siodełko skutera.
Shiv i Yogendra jadą w górę przez walec dźwięku. Construxx szczyci się zespołem architektonicznych tropicieli, którzy wyszukują w dżunglach budów Varanasi i Ranapuru najlepsze przed- i postindustrialne lokalizacje. Niszą Construxksa są ujemne słupki na wykresach przepływów gotówki. W ostatnim miesiącu były to najwyższe, penthouse'owe piętra Narayan Tower w zachodnim Varauna: osiemdziesiąt osiem pięter aranżowalnej powierzchni biurowej do wynajęcia, najemców sztuk cztery. W tym miesiącu to potężny betonowy wał, który, kiedy po wojnie znów pojawią się pieniądze, zmieni się w stację metra Uniwersytet. Construxx szczyci się imponującymi walorami architektonicznymi i reklamą wyłącznie pocztą pantoflową. Jeśli chcesz ich znaleźć, musisz zapytać właściwych ludzi we właściwych miejscach.
Lokalizacja Construxksa na sierpień 2047: pojedź metrem do stacji Panch Koshi, ostatniej na nowej Pętli Południowej, całej z chromu, szkła i tego tłustego w dotyku betonu. Na końcu peronu są prowizoryczne drewniane schodki prowadzące na tory. Ten odcinek jest wyłączony z ruchu. Idź tunelem, aż zobaczysz mały krąg migocących świateł. Po obu stronach tego rozszerzającego się kręgu wyłonią się z mroku dwa ciemne kształty: to ochrona. Musisz albo zaimponować im swoim wyglądem, stylem, sławą czy statusem, albo być zaproszonym gościem Nitisha i Chunni Nathów.
Construxx sierpień 2047 — dla większego wrażenia spójrz w górę. Błękitne punkty kołyszą się pod platformą oświetleniową podwieszoną do prowizorycznego plastikowego dachu. Galeryjki, platformy, linki odciągów, stalowe kraty i siatki rozbijają światło w sieć cieni i odblasków barwy wody. Poruszające się cienie to ludzie, tańczący, podrygujący do spersonalizowanej muzyki idącej przez ich palmery. Stanowisko DJ-a znajduje się w połowie wysokości ściany, na chwiejnej tratwie z prętów do budowy rusztowań i budowlanej siatki. Tutaj składająca się z dwóch ludzi i piętnastu aeai załoga nadaje mix Construxx sierpień 2047, dostosowany indywidualnie dla każdego tancerza na peronie.
Construxx sierpień 2047 przestrzega ścisłej i nieskomplikowanej pionowej hierarchii. Shiv i Yogendra jadą windą towarową przez świeże mięsko i biurowe feministki, cały miesiąc oszczędzające na ten jeden wieczór chwały, przez stada ludzi chcących się znaleźć w serialach, pięknych młodych kryminalistów oraz czyichś synów i córek, a wszyscy poustawiani na odpowiednich dla siebie platformach. Winda holuje ich wzdłuż czerwonych, wypisanych sprejem liter, mających po dziesięć metrów wysokości: to motto Construxksa, wypełniające pół orbity betonowego walca: Art Empire Industry. Shiv wyrzuca pstryknięciem dopalone bidi. Koziołkuje przez stalowe kraty pod jego stopami i spada w drżący błękit, sypiąc iskrami. Główny bar i główny tłok mieszczą się w przyszłej hali kasowej. Prawdziwi bogowie siedzą na piętrze dla VIP-ów, wysuniętym nad otchłań jak wachlarzyk kart. Shiv podchodzi do ochrony: dwóch zwalistych blond Rosjanek w pomarańczowych kombinezonach ozdobionych Construxksową mantrą, z wypukłościami mówiącymi o ukrytej, ale łatwo dostępnej sile ognia. Gdy taksują jego zaproszenie, Shiv patrzy, co się dzieje na poziomie dla VIP-ów. Nathowie to dwie drobne postaci ubrane w złoto, jak podobizny bóstw, darzące suplikantów darśanami. Groźna ruska laska machnięciem ręki wskazuje Shivowi bar. Znalazł się dużo niżej w towarzyskiej hierarchii.
Drinki serwuje się w kasach biletowych. Szeregi cocktail-wallahów miksują, mieszają, schładzają i nalewają w rytmie kojarzącym się trochę z tańcem, a trochę ze sztuką walki. Koktajl wieczoru to coś pod nazwą Kunda Khadar. Wrzuca się lodowy bąbelek do czystej wódki. Lód pęka, wypuszczając bezbarwny płyn barwiący się na czerwono w reakcji z alkoholem. Krew Świętego Bharatu wytoczona w wodę Matki Gangi. Shiv nie miałby nic przeciwko jednemu takiemu, nie miałby nic przeciwko niczemu, co zawiera wódkę, by uspokoić nerwy, ale nie stać go tu nawet na kranówę. Ale ktoś mu postawi. Jedyne oczy odwzajemniające jego spojrzenie należą do dziewczyny przy poręczy, samotnej, na skraju spirali towarzyskich rozmów. Jest koloru czerwonego: krótka czerwona spódniczka barwy terakoty, burza długich, prostych, karmazynowych włosów. W jej pępku usadowił się opal. Ma kozaczki ze skóry gawiala, z dyndającymi na paskach piórkami i dzwoneczkami — nowa moda, którą Shiv musiał przeoczyć na wygnaniu w Syfnym Mieście. Patrzy na niego przez jedną dwie trzy sekundy, potem odwraca się i spogląda w przepaść. Shiv opiera się o poręcz, zerka w światło, w ruch.
— To przynosi pecha, wiesz?
— Co przynosi pecha? — pyta dziewczyna. Wymawia słowa, przeciągając zgłoski.
— To. — Poklepuje ją po kamieniu w pępku. Krzywi się, ale nie odsuwa. Stawia swój żyroskopowy koktajl na poręczy i odwraca się ku niemu. W przejrzystym alkoholu wiją się spiralnie czerwone macki. — Opale, Kamienie nieszczęścia. Tak uważali wiktoriańscy Anglicy.
— Nie wydaje mi się, żebym była jakoś specjalnie nieszczęśliwa — mówi dziewczyna. — A ty przynosisz pecha?
— Największego na świecie — mówi Shiv. Rozluźnia się i rozpiera na poręczy, strącając jej drinka. Spada jak boska łza, odbijając światło jak klejnot. Z dołu dobiega krzyk kobiety. — I proszę. Oto pech. Bardzo cię przepraszam. Postawię ci drugiego…
— Nie przejmuj się.
Nazywa się Juhi. Shiv prowadzi ją ku kasom. Yogendra przestaje gapić się na ładne towary i idzie za nim w dyskretnej odległości. Kunda Khadary rzeczywiście są bardzo zimne i bardzo dobre i bardzo drogie. Czerwone coś ma smak cynamonu i lekko kopie THC. Juhi paple o klubie i ludziach. Shiv zerka w strefę VIP-ów. Rodzeństwo Nath przesiadło się na jeszcze wyższy poziom, dwie złote gwiazdki pod marszczącą się plastikową markizą. Juhi delikatnie jak gra wstępna kopie go swoim gawialowym butem. Z piórkami i w ogóle.
— Widzę, badmaśiu, że tam patrzysz. Dla kogo ty pracujesz? — Przysuwa się do niego.
Shiv wskazuje brodą Nathów, otoczonych przez ponurych przydupasów. Juhi wykrzywia twarz.
— Ćutje. Kręcisz coś z nimi? To uważaj. Mogą robić, co chcą, bo mają kupę kasy, a ich stary ma policję w kieszeni. Wyglądają jak aniołki, ale w środku są starzy i ponurzy. Źle traktują kobiety. On chce się pieprzyć, bo w głowie ma dwadzieścia lat, ale mu nie staje i musi brać te hormony i inne takie, i potem też nie za bardzo. Widziałam większego u psa. Dlatego używa zabawek i innych rzeczy. A ona jest nie lepsza. Patrzy, jak się zabawiają. Wiem, bo moja koleżanka kiedyś z nimi poszła. Jedno warte drugiego.
Читать дальше